TEST: Jasność u Olympusa, czyli M.Zuiko 17 mm f/1.2 PRO
Formalnie: M.Zuiko Digital ED 17 mm 1:1.2 PRO. Lubię tę ogniskową. Dawniej w wykonaniu mikroskopijnego obiektywu 17/1.8, ale gdy Olympus wypuścił superjasne f/1.2, pomyślałem, że dlaczego nie? Gabaryty już nie te, ale ponad działka przysłony jaśniej kusiła. Wziąłem więc go na warsztat.
09.07.2018 | aktual.: 26.07.2022 17:57
No właśnie, on naprawdę jest taki wielki? I tak i nie. Założony do któregoś PENa E-PL, rzeczywiście przerośnie go. Ale już z OM-D nie, zwłaszcza gdy jest to "jedynka", wyposażona w porządny uchwyt. Co prawda, ze względu na długość, obiektyw bardziej wygląda na portretówkę, ale to cecha wielu współczesnych, jasnych szkieł szerokokątnych. A grip aparatu powoduje, że zupełnie nie czujemy niemal 40 dekagramów masy obiektywu. Żeby dopełnić formalną prezentację: długość to 87 mm, średnica 68 mm, gwint mocowania filtrów ma średnicę 62 mm.
Co jeszcze widać i czuć na zewnątrz "siedemnastki"? Czuć głównie metal, bo plastikowy jest praktycznie tylko wąziutki pasek z przodu obiektywu, ten z bagnetowym mocowaniem osłony przeciwsłonecznej. Mocowaniem popartym dwoma zatrzaskami, wymagającymi naciśnięcia obu dla zdjęcia osłony. Nie ma więc obaw o trwałość tego połączenia.
Bagnetowe mocowanie obiektywu oczywiście jest metalowe, a otacza je gumowa, wąziutka uszczelka. Kolejne znajdziemy przy przedniej soczewce oraz przy pierścieniu ręcznego ustawiania ostrości. Tu mają one sporo do roboty, gdyż pierścień – tradycyjnie dla wielu obiektywów Olympusa – przesuwa się osiowo. To oczywiście dla odsłonięcia skali odległości i ręcznego ogniskowania obiektywu z wrażeniem, jakby obsługiwało się tradycyjnie "manualne" szkło. Rzecz jasna to tylko wrażenie, gdyż ręczne ustawianie ostrości i tak polega na podaniu sygnału na silnik elektryczny. Jednak jest to wrażenie bardzo przyjemne, zwłaszcza że poparte twardymi progami na obu końcach skali odległości. Oczywiście, jeśli sobie nie życzymy korzystać z tradycji, możemy ostrzyć ręcznie bez cofania pierścienia, bez widoczności skali odległości i dokonując przełączania AF↔MF na aparacie.
Automatyczne ustawianie ostrości jest bezgłośne i szybciutkie. Czas przejścia z 1 m na ∞, którym chwali się Olympus, wynoszący 0,12 s wygląda świetnie. I choć podczas testu nie miałem możliwości zmierzyć go, nie mam jakichkolwiek podstaw, by negować deklarowaną wartość. W praktyce autofokus nie dawał jakichkolwiek powodów do narzekania.
Dzięki opcji ustawienia pierścienia ostrości w "tryb klasyczny", zyskujemy skalę głębi ostrości. Pierścień obraca się bardzo płynnie i lekko, co wcale nie dziwi ani nie zachwyca, biorąc pod uwagę, że nie jest on mechanicznie połączony z członem optyki odpowiadającym za ustawianie ostrości. Ustawianie to oczywiście odbywa się wewnętrznie. Dla przejechania ostrością od 0,2 m do nieskończoności, w trybie klasycznym trzeba wykonać ćwierć pełnego obrotu pierścienia.
Świetnie prezentuje się też minimalna odległość ostrzenia wynosząca zaledwie 20 cm. Wypada to 5 cm przed osłoną przeciwsłoneczną, więc czasami trzeba się będzie liczyć z tym, że osłona może blokować dopływ światła do kadru zdjęcia. Wówczas warto ją zdjąć i zyskać kilka centymetrów.
A co wewnątrz obiektywu? Po pierwsze mnóstwo soczewek. Spójrzcie na schemat widoczny powyżej. Wśród wszystkich piętnastu, mamy aż cztery niskodyspersyjne ED (w tym jedna Super ED), jedną o wysokim współczynniku załamania światła HR oraz dwie asferyczne. Plus rodzynek: soczewkę ED-DSA, czyli dwustronnie asferyczną wykonaną ze szkła o niskiej dyspersji. M.Zuiko 17 mm odróżnia się obecnością tej soczewki od pozostałych dwóch szkieł f/1.2. Soczewki pokryte są przeciwodblaskowymi powłokami ZERO (Zuiko Extra-low Reflection Optical) oraz wyjątkowymi – tylko dwa M.Zuiko je mają – Z-Coating Nano. Brzmi wspaniale, ciekawe jak efekty praktyczne...
Dziewięciolistkowa przysłona aż do mniej więcej f/2.2 tworzy niemal okrągły otwór, co pomaga ładnie oddać nieostre jasne punkty. Olympus chwali się kulturą, z jaką ten obiektyw odtwarza elementy spoza strefy ostrości. Jego boke określane jest w oficjalnych materiałach jako pierzaste. Gdy to wyczytałem, ciekaw byłem co to oznacza w rzeczywistości. Zobaczymy! Kończąc sprawę przysłony dodam jeszcze, że w trybie filmowania zmienia ona swój otwór bardzo płynnie. Dzięki temu nie widać skoków jasności obrazu. No, prawie nie widać. Ale to tylko gdy ręcznie zmieniamy wartość przysłony w trybie A, a na dokładkę bardzo uważnie sprawdzamy, czy owe skoki pojawiają się na filmie.
No właśnie, ceny. Olympus w przypadku modelu z rodziny PRO, sugeruje sklepom cenę detaliczną 6090 zł. Zaglądam do sklepów internetowych, a tam jak pod linijkę: 6089 zł, 6089 zł, 6089 zł… W rzeczywistości płacimy trochę mniej, gdyż aktualnie na ten obiektyw obowiązuje ośmiusetzłotowy cashback. Niemniej to i tak sporo, nawet biorąc pod uwagę wyrafinowanie tego szkła. Z kolei model ciemniejszy kupujemy za 2000 zł.
Opis wyników testu zacznę od słowa z ostatniego zdania: "ciemniejszy". O ile? Ile światła zyskujemy kupując model PRO f/1.2 zamiast Premium f/1.8 Wiadomo, są tacy, których duży maksymalny otwór względny interesuje wyłącznie z powodu zapewniania mniejszej głębi ostrości. Ale wielu z pewnością interesuje również o ile mniej będą musieli podnosić czułość matrycy lub w o ile gorszych warunkach oświetleniowych będą mogli fotografować z ręki.
Teoretycznie przysłony f/1.2 i f/1.8 dzieli 1,2 działki przysłony. Jednak rzeczywista różnica jasności pomiędzy tymi obiektywami jest mniejsza, wynosi ok. 0,8 działki. Wynik uzyskałem przy jak najbardziej nienaukowej metodzie pomiaru, ciekaw jestem co powie DxO Mark lub inne portale podające w wynikach testów wartości transmisji obiektywów. Niemniej podobnej, mniejszej niż teoretyczna, różnicy można się było spodziewać. Niektórym obiektywom z mnóstwem soczewek zdarzają się spore różnice transmisji światła w stosunku do teoretycznego otworu maksymalnego. Ale w sumie nie jest źle, bo i tak zamieniając ciemniejszego M.Zuiko na jaśniejszego zyskujemy niemal działkę światła.
A w praktyce może i więcej. Zorientowałem się o tym, podczas dwóch wieczorno-nocnych plenerów. Na pierwszy z nich zabrałem tylko obiektyw f/1.8, na drugi wyłącznie f/1.2. Podczas pierwszego, by fotografując otwartą przysłoną uzyskać w miarę nieporuszone zdjęcia, musiałem trzymać się czułości ISO 800. Natomiast z M.Zuiko PRO, byłem tak blisko możliwości korzystania z natywnej dla Olympusa E-M1 II czułości ISO 200, że niemal cały czas używałem właśnie jej. I to pomimo notorycznego wykraczania czasami ekspozycji poza regułę odwrotności ogniskowej. Oczywiście rzecz dotyczyła wyłącznie fotografowania motywów statycznych. Gdy przejrzałem wykonane wówczas zdjęcia, okazało się, że poruszonych jest bardzo niewiele. To rzecz jasna zasługa skutecznej stabilizacji matrycy aparatu. Bo, dodam dla porządku, sam obiektyw nie dysponuje systemem stabilizacji optycznej.
Co prawda podczas testu niestabilizowanej optyki nie mam zwyczaju sprawdzania jak działa redukcja drgań w aparacie, ale tym razem uczynię wyjątek, bo po prostu rzecz mnie zaciekawiła. I dobrze, że przeprowadziłem ten dodatkowy test. Wynikło z niego, że przy fotografowaniu M.Zuiko PRO 17 mm f/1.2 , system stabilizacji Olympusa E-M1 II usuwa rozmazania obrazu skuteczniej niż gdy zdjęcia wykonujemy ciemniejszym M.Zuiko f/1.8. Najprawdopodobniej przewaga ta wynika z wyraźnej różnicy ciężarów obu szkieł; maleńki obiektyw f/1.8 łatwiej jest ruszyć niż spory, trzykrotnie cięższy f/1.2. Różnica w skuteczności nie jest nawet duża: 4 działki czasu vs. 3,5 działki. Przy tym, dla stosunkowo niedużych przekroczeń zasady odwrotności ogniskowej, oba obiektywy dają podobne efekty. Jednak dla pewnych długości ekspozycji widać wyraźne różnice. Taki, dość ryzykowny, czas 0,4 s oznacza 100 procent zupełnie nieporuszonych zdjęć z jaśniejszym szkłem i zaledwie połowę z ciemniejszym. W każdym razie w moich rękach.
Tak więc okazało się, że moja podświadoma chęć korzystania z podwyższonych czułości z M.Zuiko f/1.8 i trzymanie się ISO 200 z PRO f/1.2 znalazła swoje "naukowe" uzasadnienie. A jednocześnie skuteczna stabilizacja nadrabia to, co obiektyw stracił na transmisji światła.
Olympus, wypuszczając na rynek swoją serię trzech szkieł f/1.2, wyraźnie ogłosił, że chodzi mu nie tylko o wysoką jasność, ale również by zdjęcia wykonane przy maksymalnym otworze względnym prezentowały się więcej niż dobrze. I to jest istotne novum w stosunku do chyba wszystkich obiektywów jaśniejszych od – powiedzmy – f/1.4. One przy pełnym otworze są zaledwie używalne, ale rodzina jasnych M.Zuiko PRO ma stać o poziom wyżej.
Jak to wygląda w teście studyjnym w przypadku testowanej "siedemnastki"? Nieźle! Ale też dość oryginalnie. Nie spodziewałem się bowiem przy otwartej przysłonie tak małej różnicy pomiędzy rozdzielczością środka klatki, a brzegów. One prezentują 2700 lph, podczas gdy środek zaledwie 200 lph więcej. Przy 20 megapikselach Olympusa E-M1 II oczekiwałem troszkę lepszego wyniku w centrum, ale widać, że został on poświęcony dla równej rozdzielczości w całym kadrze. Rozumiem takie podejście, choć z pewnością znajdą się też jego krytycy. Przymykanie przysłony troszkę podwyższa rozdzielczość: do 3100 lph w środku i 2900 lph na brzegu. Optymalne pod tym względem przysłony to f/2.8-5.6 dla środka i f/4-5.6 dla brzegów. Dalej rozpoczyna się już królestwo Pani Dyfrakcji – jeszcze pobłażliwej przy f/8, wyraźnie mniej przy f/11, a dopiero przy f/16 żelazną ręką ograniczającej szczegółowość obrazu. Tak w każdym razie wygląda to na zdjęciach tablicy testowej; plener pokazuje nieco inny stan rzeczy. Nieco, głównie przez to, że na "prawdziwych" zdjęciach brzeg kadru osiąga maksimum szczegółowości właściwie już przy f/2.8, zresztą tak samo jak środek. Ale co ważniejsze: nawet samiutki róg klatki, już przy f/1.2 prezentuje się wręcz podejrzanie dobrze. Nie, nie idealnie, cudów nie ma, ale i tak osiąga wynik, którego zupełnie nie spodziewałem się po tak jasnym obiektywie.
Ponieważ obiektyw z pewnością będzie używany także do filmowania, sprawdziłem jak będzie sobie radził na wymagającej, "rozciągniętej" matrycy Panasonica GH5s. Rozciągniętej ze względu na tryb Multi Aspect, wykorzystujący więcej peryferyjnych obszarów pola obrazowego obiektywu niż klasyczna matryca 4/3 cala. Efekty widać na wycinkach z klatki filmu 4K – no, po prawdzie to tylko 3,840K. Samiutkie brzegi nie zachwycają oglądane jako zdjęcia, ale na filmie raczej nie będzie to razić. No, i widać, że M.Zuiko f/1.2 PRO pracuje tu zauważalnie lepiej niż ciemniejszy braciszek.
Dystorsji chyba brak. Każdy z posiadanych przeze mnie programów otwierał prościutkie zdjęcia, a po ewentualnym wyłączeniu funkcji jej korekcji nic się na ich brzegach nie zmieniało.
Bocznej aberracji chromatycznej jest troszeczkę, ale tylko tyle. Można ją zauważyć przy mocnej otwartej przysłonie, tak do f/2 włącznie. Osiowa AC występuje w ilościach śladowych, co cieszy w tak jasnym obiektywie. Nie ma mowy o kolorowych obwódkach poza strefą ostrości. Aberrację sferyczną da się wykryć i widać, że powoduje ona leciutkie pływanie ogniska. Ale nie na tyle, by wymagało to jakichś specjalnych manewrów przy ustawianiu ostrości. A jednocześnie, niepełne jej skorygowanie jest obietnicą ładnego wyglądu szczegółów nieostrego tła.
Podobnie rzecz się ma z krzywizną pola obrazu: niby rejestruje się ją na zdjęciach tablicy testowej, ale na "prawdziwych" już nie. Zresztą to samo dotyczy komy (słabiutka i tylko przy otwartej przysłonie).
Nieco gorzej mają się sprawy z winietowaniem. Co zupełnie nie dziwi, bo to przecież szkło f/1.2. Dziwi tylko to, że ściemnianie obrazu od środka klatki w kierunku naroży wcale nie jest silne ani bardzo ostre, a na dodatek daje się usunąć wcale nie tak silnym przymknięciem przysłony. Przy otwartej przysłonie naroża są ściemnione o ok. 1 EV, sytuację bardzo poprawia już skorzystanie z f/1.4. Pełnia szczęścia osiągana jest przy f/2.8. Jak na TAKI obiektyw, to świetny wynik. Tradycyjnie, na zdjęciach plenerowych sprawy wyglądają jeszcze lepiej.
Obiektyw bardzo miło zaskoczył mnie przy zdjęciach pod światło. Próbowałem zmusić go do obniżenia kontrastu, i nic. Próbowałem nakłonić do stworzenia jakichś blików – nie ma mowy. Aż dziw, bo przy tak dużej liczbie soczewek można się było spodziewać różności. A tu nie, brawo! Widać, że wyrafinowane powłoki przeciwodblaskowe spełniły swoje zadanie.
Na koniec: nieostrości. Ciekaw byłem co oznacza to pierzaste boke. Że niby ma być łagodne, dające przyjemniejsze efekty od neutralnego, czyli z jasnymi krążkami o jasności równej na całej powierzchni. Olympus coś nawet napomykał o kulturze nieostrości na poziomie obiektywów wyposażonych w element apodyzacyjny, czyli np. STF Minolty / Sony / Laowy.
No, może aż tak pięknie to nie jest. Jednak musiałem się mocno natrudzić, by na testowych zdjęciach wynaleźć szczególiki świadczące o niedociągnięciu do poziomu STFów. Rzadko bo rzadko, ale Olympusowi 17 mm f/1.2 PRO zdarzało się stworzyć nerwowości w nieostrym listowiu. Jednak to, że je wynalazłem, wynikło wyłącznie z szukania dziury w całym, bo całościowo obiektyw w dziedzinie plastyki nieostrości wypada świetnie.
Krótko o wynikach działań konkurenta, czyli M.Zuiko ED 17 mm f/1.8 Premium. "Studyjną" rozdzielczością prezentuje się podobnie, może miejscami minimalnie, o 100 lph, gorzej. Plener pokazuje jednak, że brzegami klatki nijak mu równać się z jaśniejszym bratem. Nawet po wyraźnym przymknięciu, gdy szczegółowością ledwo dorównuje otwartemu (!) 17 mm PRO. Natomiast jego środek kadru zupełnie nie ma czego się wstydzić. Przy otwartej przysłonie wypada nawet lepiej niż w obiektywie f/1.2 przymkniętym do f/2.
Wyraźniej ujawnia się jednak krzywizna pola, co oznacza że warto ustawiać ostrość bez przekadrowywania. Dystorsji brak, podobnie jak bocznej aberracji chromatycznej. Gorzej niż w jasnym obiektywie wygląda sprawa winietowania. Jest silniejsze, przy otwartej przysłonie sięga ponad 1,5 EV, i wolniej ustępuje wraz z przymykaniem przysłony. Niemniej przy f/4 nie ma już większych podstaw do narzekania. Choć idealnie nie jest nawet przy f/11. No, chyba że skorzystamy z funkcji korekcji winietowania w aparacie. Wówczas już przy f/2.8 problem w zasadzie znika.
Nieostrości nie wyglądają już tak ładnie jak w jaśniejszym szkle. Różnicę na niekorzyść zauważa się łatwiej, gdy porównuje się zdjęcia z obu "siedemnastek". Wyraźniej widać wówczas "bałagan" w drobnych szczegółach lub jasne otoczki na jasnych krążkach boke. Jednak i tak wcale nie jest źle.
W sumie, jakością obrazu ciemniejszy z dwóch obiektywów wypada więcej niż dobrze, no, z wyjątkiem szczegółowości na samych obrzeżach przy mocniej otwartej przysłonie. Jeśli szkło f/1.2 PRO jest poza naszym zasięgiem finansowym, bez wahania sięgajcie po f/1.8 Premium. Nie zawiedziecie się.
Na koniec, w galerii prezentuję zestaw zdjęć plenerowych wykonanych oboma siedemnastkami. Najpierw zdjęcia z M.Zuiko 17 mm f/1.2 Pro, dalej 17 mm f/1.8. W podpisach deklaruję wartość przysłony jeśli różni się od pełnego otworu i czułość jeśli jest inna niż natywna. Oznaczam też zdjęcia wykonane ciemniejszym obiektywem.
Spodobał mi się ten jaśniutki Olympus! No, może poza ceną. Lecz ona niezbyt dziwi, gdy widzimy jaki obraz produkuje obiektyw. Przyzwoita szczegółowość w rogach klatki już od otworu f/1.2, wspaniałe zachowanie się pod światło, kultura oddania nieostrości bliska ideału – naprawdę jest co chwalić. Rozmiary, ciężar… cóż, to już mniej. Lecz w towarzystwie Olympusów OM-D one nie przeszkadzają tak bardzo. Wiadomo, to mocno specjalistyczne szkło. Nie dla każdego. I nie przewidziane do masowej sprzedaży. Lecz zdecydowanie warte pochwalenia i polecenia.
- szczegółowość obrazu w rogach klatki
- zachowanie się pod światło
- plastyka nieostrości
- cena
- TEST: Wół roboczy á la Tamron, czyli SP 24-70 mm F/2.8 Di VC USD G2
- TEST: Węgiel tanieje! – czyli statyw Genesis C3 (plus Genesis A3 dla towarzystwa)
- TEST: Panasonic 200 mm f/2.8 – duża rzecz, a cieszy!
- TEST: Sony RX100 V – kompakt do łapania światła
- TEST: Canon EOS 200D – pomysł na maleństwo
- TEST: Canon EF-S 10-18 mm f/4.5-5.6 IS STM – miła niespodzianka!