TEST: Venus Laowa 12 mm f/2.8 Zero-D. Najszersze małoobrazkowe ef‑dwa-osiem.
Gdy przejrzałem aktualną ofertę Venus Optics, czyli producenta obiektywów Laowa, stwierdziłem – właściwie nawet bez zdziwienia – że tam nie ma ani jednego "normalnego" obiektywu. Bo albo najszerszy w klasie, albo z największą skalą odwzorowania, albo najjaśniejszy albo ze dwa takie "naj" jednocześnie. Tym razem postanowiłem przetestować obiektyw z półtora "naj": najjaśniejszy i z najlepiej skorygowaną dystorsją.
18.07.2018 | aktual.: 26.07.2022 17:56
Tylko półtora, gdyż zasadniczo owe "naj" dotyczą parametrów katalogowych. A ta dystorsja wyjdzie (albo i nie) dopiero w teście. To o niej piszą w oficjalnej nazwie obiektywu "Zero-D", a tłumaczą z angielskiego na nasze: "Close-to-Zero Distorsion". Co jeszcze piszą? Że najjaśniejsza w klasie. Zgadza się, bez dwóch zdań. Pełnoklatkowe szkło o ogniskowej 12 mm (kąt widzenia po przekątnej 122 stopnie) i maksymalnym otworze względnym f/2.8, więc konkurentów brak. Bo jeśli jest szersze, to ciemniejsze: canonowski zoom 11-24 mm f/4L, Irix 11 mm f/4, Hyper-wide Heliar 10 mm f/5.6. Dwa pierwsze to obiektywy lustrzankowe, trzeci ma mocowanie leikowskie oraz Sony FE. Mocowanie to kolejna konkurencja w której Laowa bryluje. Produkowana jest bowiem w aż pięciu wersjach mocowania: czterech lustrzankowych (Canon, Nikon, Pentax(!), Sony) i jednej bezlusterkowej – Sony FE. Oprócz tego produkowane są firmowe adaptery pozwalające na podłączenie canonowskiej albo nikonowskiej wersji Laowy 12 mm do bezlusterkowców Fuji, Micro 4/3 albo Sony.
Piszą o niej także, że jest malutka i leciutka. Nieduża, owszem. Ale, że leciutka? No, nie wiem. To zgrabny, ale jednak solidny kawek szkła i metalu. Plastiku nie uświadczymy ani kawałeczka, nawet osłona przeciwsłoneczna jest metalowa. Jednak wrażenie przy wzięciu do ręki tych 600 g jest baaardzo przyjemne. Że ciężko? Nie. No, może z Sony A7, ale po dołączeniu do pełnoklatkowej lustrzanki obiektyw mało się czuje.
Materiały producenta mówią też o wspaniałej jakości obrazu, ale to się jeszcze zobaczy.
Długość obiektywu wynosi 83 mm, średnica 75 mm, a średnica gwintu filtrów… nie, nie ma tak dobrze! Przy bardzo szerokim kącie i takiej jasności, wypukła soczewka musi uniemożliwiać korzystanie z klasycznych okrągłych filtrów. No, musi. Teoretycznie. Ale jeśli zdejmiemy osłonę przeciwsłoneczną, a na jej miejsce założymy bagnetowo mocowany opcjonalny adapter, to dostaniemy możliwość korzystania z filtrów 95 mm. Oczywiście dostępny jest też inny firmowy adapter, na popularne wśród użytkowników UWA kwadratowe filtry 100 mm.
Kolejnym ciekawym parametrem tego obiektywu jest minimalny dystans ogniskowania wynoszący 0,18 m. Niedużo, a na dokładkę zapewnia on skalę odwzorowania aż 1:5. No, tak po prawdzie, mi w teście wyszło 1:5,4, ale nie ma o co rozdzierać szat. Jednak ciekawe, że poprzednia testowana przeze mnie szerokokątna Laowa, czyli 7,5 mm f/2 dla systemu Micro 4/3, wypada tu gorzej. Bo choć teoretycznie widzi węziej i ma znacznie mniejszą minimalną odległość (0,12 m), to uzyskuje skalę tylko 1:10. Takie cuda potrafią wyczyniać z praktyczną ogniskową / kątem widzenia systemy wewnętrznego ogniskowania. Jedne rozszerzają go mocniej, tak jak w Laowie 7,5 mm, inne słabiej – jak w tu testowanej 12 mm. Ale jest i różnica, mogąca wspomagać pełnoklatkowe 12 mm. Venus Optics chwali się, że ostrzenie odbywa się w "dwunastce" z użyciem dwóch niezależnie poruszających się członów optycznych. Jednym z nich jest ostatni, ten przy bagnecie, a drugim jeden z wewnętrznych. Taki system "soczewek pływających" zasadniczo służy poprawie jakości obrazu przy niedużych odległościach fotografowania. Być może ułatwia też uzyskanie wysokiej skali odwzorowania.
Oczywiście – jak to w Laowach – ostrzenie odbywa się tylko ręcznie. Pierścień ostrości obraca się bajecznie płynnie i gładko. Niektórzy mogą narzekać na zbyt duży opór jego ruchu, ale jak sam zauważałem ten problem jedynie gdy spoconą dłonią próbowałem szybko obrócić pierścień o spory kąt. A propos: pełen zakres odległości zajmuje na pierścieniu dokładnie 180 stopni, co pozawala na precyzyjne ustawianie ostrości. Jednocześnie "reporterski" zakres 1 m - ∞ obejmowany jest przez kąt mniejszy niż 30 stopni, więc operujemy tu niedużymi ruchami dłoni.
Bagnet nie został skażony stykami, a więc tej Laowie brak chipa, brak mechanizmu automatycznego przymykania przysłony, brak komunikacji z aparatem. Te braki typowe dla "całkiem manualnych" obiektywów zaakceptowałem, lecz Laowa przygotowała dla mnie niespodziankę i to niemiłą. Gdy używałem wizjera, wariował pomiar światła. Może nie, nie wariował, zachowywał się bardzo stabilnie, niemniej błędnie. Przy otwartej przysłonie wyznaczał ekspozycję prawidłowo, lecz każda działka przymknięcia powodowała prześwietlenie o kolejne 1/3-1/2 EV. Z początku myślałem, że niedomaga matrycowy pomiar światła platformy testowej, czyli EOSa 5D Mark III, któremu brak danych z obiektywu. Jednak okazało się, że identyczną tendencję aparat wykazuje także przy pomiarze punktowym, czy uśredniającym. Zwracam na to uwagę, gdyż jeśli planujecie kupić ten obiektyw i używać go w automatyce czasu oraz na sposób lustrzankowy, czyli korzystając z wizjera, będziecie mieli dodatkowe zajęcie z dobieraniem korekcji ekspozycji.
Dodać jednak muszę, że w Live View, prawie wszystko działa OK. Prawie, czyli w zakresie przysłon od pełnej dziury do f/11 włącznie. Przejście na f/16 z reguły skutkuje niedoświetleniem – czasem słabiutkim 1/3 działki, lecz bywa, że i o całą działkę.
Pudełeczko, powiedz przecie ile soczewek w komplecie? A proszę bardzo: 16, w tym dwie asferyczne i trzy ze szkła o niskiej dyspersji. Przednia soczewka została pokryta powłoką Frog Eye utrudniającą osadzanie się zanieczyszczeń. W przypadku cieczy wręcz uniemożliwiającą, o czym może świadczyć film Venus Optics, który prezentuję poniżej.
Laowa Water Repelling Frog Eye Coating (FEC)
Na koniec jeden z istotniejszych parametrów tego szkła. Parametr nietechniczny, lecz istotny: cena. Istotny zwłaszcza dlatego, że Laowa trochę z tą ceną przyszalała. Za "dwunastkę" trzeba bowiem zapłacić aż 4000 zł. Dużo, co? Najbliższa konkurencja prezentuje się zdecydowanie konkurencyjnie. Irix 11 mm – ciemniejszy o działkę – f/4, kosztuje 2000 zł w wersji ekonomicznej Firefly i 2600 zł w solidnej Blackstone. Węższy, ale i ciut jaśniejszy Irix 15 mm f/2.4 to wydatek – w zależności od wersji – 1800 zł albo 2400 zł. Autofokusowy Samyang 14 mm f/2.8 wymaga zapłacenia 3500 zł, ale na manualnego wystarczy 1500 zł. A, jest jeszcze Yongnuo: kopia canonowskiego 14 mm f/2.8, za 2400 zł. Oryginał kosztuje trzykrotnie więcej. A z droższych od Laowy, a podobnych do niej obiektywów, jest oryginalna, superjasna Sigma 14 mm f/1.8 za 6500 zł.
Wiadomo, Laowa to "rekordowo szerokie pełnoklatkowe szkło f/2.8 na rynku", więc ma prawo rekordowo kosztować. Niemniej parametry to nie wszystko i w teście musi zapracować na tę swoją cenę.
No, to do roboty!
Najpierw sprawdziłem jak wygląda oficjalna, "studyjna" rozdzielczość i wyszło, że całkiem przyzwoicie. Dla otwartej przyslony widać 2700/2400 lph (środek / róg) kadru. Jednak już dla f/4 środek kadru osiąga maksimum tego na co pozwala matryca Canona 5D III, czyli 2800 lph. I ten stan trwa aż do f/11 włącznie. Brzegi klatki poprawiają się wolniej: 2500 lph obowiązuje dla f/4-5.6, a dopiero przy f/8-11 osiągane jest maksimum możliwości tego szkła, czyli 2600 lph. Użycie przysłony f/16 oznacza już "dyfrakcyjny" spadek rozdzielczości o 100 lph zarówno dla centrum, jak i brzegów kadru. Niby nieduży, wręcz symboliczny, jednak zauważalny także na zdjęciach plenerowych. Jednak uważam f/16 za przymknięcie nadal użyteczne.
Reszta liczbowych wyników również uzyskuje pełne plenerowe potwierdzenie. Szczegółowość obrazu dla otwartej przysłony oceniam na czwórkę z minusem. Środek kadru zdecydowanie poprawia się dla f/4, a według mnie najbliżej ideału staje przy f/5.6-8. Szczegółowość brzegów rośnie wolniej – tu optimum jest f/8-11.
Astygmatyzm i koma zostały dobrze skorygowane, ciut gorzej rzecz wygląda z boczną aberracją chromatyczną. Ciut, naprawdę. Na tyle, że na wielu zdjęciach zupełnie jej nie widać, a na pozostałych tylko troszkę. Maksimum tego co zauważyłem możecie obejrzeć na prezentowanych wyżej wycinkach szczegółowości obrazu – tych z brzegu klatki, rzecz jasna.
Winietowanie to zupełnie inna bajka. Od razu można się zorientować, że właśnie ten parametr konstruktorzy postanowili poświęcić dla dobra reszty. Zresztą identyczne podejście jest powszechne wśród producentów optyki szerokokątnej.
To ile tego winietowania mamy? Sporo, zwłaszcza w na formalnych zdjęciach testowych. Ściemnienie rogów klatki przy otwartej przysłonie, nie dość że ostre, to sięga niemal 3 EV. Wynik zdecydowanie zły, ale na ile widać to na "prawdziwych" zdjęciach? Często, ale nie zawsze. Poniżej prezentuję trzy zdjęcia przy których obiektyw pracował pełną dziurą. Raz jest źle, bywa że gorzej, ale czasami nie bardzo można się czepiać. I jeszcze jeden ogromny plus tej Laowy, odróżniający ją od wielu innych szkieł UWA: winietowanie da się stosunkowo łatwo usunąć przymykaniem przysłony. Bardzo wyraźna poprawa następuje już po przymknięciu jej do f/4, niemal bardzo dobrze robi się przy f/5.6, a przy f/8 nie ma już czego się obawiać.
A jak ma się dystorsja, którą to Venus Optics obiecało zredukować niemal do zera? W sumie nie jest źle, w zasadzie nawet dobrze, ale ja spodziewałem się troszkę lepszego wyniku. Bo skoro już tej dystorsji ma "niemal" nie być, to liczyłem na zniekształcenie wyraźnie poniżej 1%. Wiem, w tak szerokokątnym obiektywie, to mało prawdopodobne, ale skoro obiecują, to coś w tym powinno być. I jest, bo 1,4-procentowa, leciutko wąsowata "beczka", to wynik więcej niż dobry jak na szkło o kącie widzenia 122 stopnie. A w praktyce jest jeszcze lepiej, gdyż na zdjęciach plenerowych, wykonywanych przy większych niż przy studyjnym teście dystorsji dystansach ostrości, owo zniekształcenie jest widoczne słabiej, niż wskazywałaby powyższa liczba. Zresztą spójrzcie na zdjęcia poniżej.
A nieostrości? Mogłoby być lepiej. Nie to, że Laowa 12 mm nie ma czym się chwalić, boke zasadniczo jest neutralne. Jednak nieostrości dość często prezentują się trochę zbyt nerwowo. I trudno wyczuć jakie kombinacje odległości ustawionej, odległości tła i przysłony są lepsze, a jakie gorsze. Choć podejrzewam, że po dłuższym używaniu tego obiektywu, dałoby się ustalić jakąś prawidłowość. Jednak ogólnie rzecz biorąc nie jest źle.
To w odróżnieniu od zdjęć pod światło. Zacznę jednak od plusa: jeśli ostre światło pada spoza kadru, to nawet gdy oświetla znaczną część wypukłej przedniej soczewki, nie mamy czego się obawiać. No, jakiś pojedynczy, drobny blik może się pojawić, lecz więcej nic. Ale gdy źródło światła znajdzie się w kadrze… O, wtedy jest źle. Ale czasem bardzo ciekawie. Przyjrzyjcie się zdjęciom poniżej, szczególnie temu wykonanemu przy przysłonie f/2.8. Widzieliście kiedyś taki blik? Kółeczko z krzyżem w środku! Wygląda trochę jakby uzyskano je w edycji, z użyciem programu Ciekawe Bliki. Jednak nie, to czysta optyka. Tak czy inaczej, konstruktorzy powinni przyłożyć się do zagadnienia powłok przeciwodblaskowych. Zresztą pisałem już o tym w teście Laowy 7,5 mm f/2 MFT. To zdecydowanie pięta achillesowa szkieł Venus Optics.
Poniżej, w galerii prezentuję jeszcze kilka zdjęć plenerowych. Wszystkie są JPEGami prosto z aparatu, wykonanymi przy domyślnych ustawieniach EOSa 5D III (no, trochę osłabiłem odszumianie), natywnej czułości i otwartej przysłonie. Odstępstwa oraz ewentualne dodatkowe informacje dodaję w podpisach.
I co, Laowa 12 mm jest tak wspaniała jak obiecywano? W zasadzie tak, choć spodziewałem się jeszcze więcej. Po cichu liczyłem na poprawę w kwestii zdjęć pod światło, zakładałem też, że dystorsja uplasuje się Closer-to-Zero. Na winietowanie nie narzekam. Z jednej strony, przy otwartej przysłonie okazało się ono silniejsze niż się spodziewałem. Jednak, ponieważ przymykanie obiektywu wręcz podejrzanie skutecznie usuwa ściemnienie obrzeży zdjęć, to w sumie Laowa wychodzi tu na plus. Rozdzielczość wygląda przyzwoicie, bez rewelacji przy f/2.8, lecz zdecydowanie dobrze już po niezbyt silnym przymknięciu. Do jakości obrazu nie mam więc istotnych uwag. Trochę jednak uwierał mnie problem doboru ekspozycji przy fotografowaniu w trybie lustrzankowym, czyli przy kadrowaniu przez wizjer. No i ta cena, która według mnie jednak nie jest w pełni usprawiedliwiona jakością obrazu. Nie, kosmiczną jej nie nazwę, jednak gdyby była niższa o kilkaset złotych, obiektyw prezentowałby się bardziej zachęcająco. Ale znowu, wracając do parametrów katalogowych: drugiego obiektywu z tak zestawionymi rekordami w danych technicznych, po prostu nie ma. Jeśli więc potrzebujemy jak najszerszego i jak najjaśniejszego obiektywu małoobrazkowego, zdecydowanie bierzmy pod uwag zakup Laowy 12 mm f/2.8 Zero-D.
- kombinacja kąta widzenia i jasności
- poziom rozdzielczości
- możliwość użycia klasycznych filtrów (konieczny adapter)
- praca pod światło
- problemy z automatycznym doborem ekspozycji
- TEST: Kolejna jasność u Olympusa, czyli M.Zuiko 25 mm f/1.2 Pro
- TEST: Perełka! Venus Laowa 7,5 mm f/2 MFT
- TEST: Jasność u Olympusa, czyli M.Zuiko 17 mm f/1.2
- TEST: Wół roboczy á la Tamron, czyli SP 24-70 mm F/2.8 Di VC USD G2
- TEST: Węgiel tanieje! – czyli statyw Genesis C3 (plus Genesis A3 dla towarzystwa)
- TEST: Panasonic 200 mm f/2.8 – duża rzecz, a cieszy!