Uliczne rozmowy: Artur Pławski
Street, który najbardziej ceni, przenosi go do jakiegoś świata. Fotografia komercyjna jest natomiast dla niego jak Walc. Poznajcie punkt widzenia naszego kolejnego rozmówcy, fotografa freelancera, Artura Pławskiego.
09.08.2019 | aktual.: 26.07.2022 15:41
Tymon Markowski: Twoje zdjęcia to zapis wrażeń i emocji ukrytych pomiędzy światłem a ciemnością. Niejednokrotnie za pomocą lampy błyskowej nadajesz im mrocznego, nierealnego charakteru. Uchwycone sytuacje są czasami niełatwe do zdekodowania. Skąd wzięło się takie podejście?
Artur Pławski: Mam po prostu taką wrażliwość - ciągnie mnie do tego, co nieoczywiste. Interesuje mnie różnica, jaką daje fotografia w procesie odbioru i poznawania świata. W jaki specyficzny sposób łączy realność z naszym fantazjowaniem na jej temat. Mówił o tym już Garry Winogrand – fotografował, by zobaczyć jak wygląda świat sfotografowany. Robił inne obrazy, ale pewnie też miał na myśli podobne doświadczenie. To co widzisz gołym okiem jest w jakiś sposób trochę inne niż to, co widzisz na fotografii. Nastawienie i sposób patrzenia przekłada się na to, co dostrzegamy. Wiedząc o tym, trochę tę „inność” specjalnie wywołuję. Materialny obraz, do jakiego to wszystko prowadzi, jest często niespodziewany w swoim zapętleniu i subiektywności, chociaż jest to ciągle dokument. Fotografia zawsze zakotwicza subiektywne spojrzenie w realności. Za to ją lubię. Poprzez fotografię doświadczam rzeczywistości.
Gdy zerwie się z nawykami interpretacji, zazwyczaj prowadzi to do obrazów, które są bardziej zagadkowe. Patrząc na znajome otoczenie potrafię wyczuć w nim potencjał na mniej oczywistą scenę. Próbuję to pokazać na zdjęciu. Muszę tylko rozpoznać z jakiego światła, kształtu lub gestu ta banalna scena nabierze dodatkowego waloru. To bardzo przyjemne zajęcie. To tak, jakbym założył jakieś magiczne okulary, w których widać prawdopodobieństwo tego, czego gołym okiem nie zobaczę, a czego logiczna i rutynowa interpretacja w ogóle nawet nie dopuści do głosu. Jesteś reżyserem przypadku, który gra na warunkach twojej wyobraźni. Trzeba mieć oczywiście też szczęście, ale bardzo często ta projekcja działa.
Nierealny charakter jaki czasami pojawia się na zdjęciach jest - jak sądzę - także specyficznym efektem, który daje lampa błyskowa. To też jakiś klucz do „realności”, więc lampa jest wyborem świadomym - potrzebuję przesunąć akcenty w odczytaniu tego, co znane. Nie używam jej po prostu dlatego, że jest za ciemno. Ona nawet w słoneczny dzień może przestroić obraz w ciekawy sposób. Ten rodzaj dokumentowania otoczenia to jednak jakaś forma fotograficznej gry z rzeczywistością, na podobnej zasadzie jak działanie mikroskopu. Widzisz kwiaty w wazonie, ale pod mikroskopem możesz zobaczyć je w zupełnie inny sposób. Nikt nie zaprzeczy jednak, że to ciągle ten sam bukiet kwiatów.
Chciałbym, aby moje zdjęcia trafiały odbiorcę w to ciche i nieosłonięte miejsce w sercu lub umyśle, które jest ciekawe nieoczywistego. Gdy miałem około pięciu lat trafił do moich rąk album Francisco Goi. Te obrazy mnie zafascynowały. Widząc obraz „Saturn pożerający swoje dzieci” nie mogłem już uwierzyć w kolorowanki z Bolkiem i Lolkiem. Przestraszyłem się, a to przecież była tylko reprodukcja. Wyobraźnia malarza miała po prostu moc przenoszenia odbiorcy do innego świata. Teraz też tego szukam. Nie uważam aby udawało mi się to w tym samym stopniu co Goi, ale zostałem z tym i nic nie poradzę.
Każdy z nas jest trochę w klatce swojego sposobu przeżywania świata. Nie można tak łatwo wyjść poza ten modus. Stąd charakter zdjęć, które się robi i w ogóle nasza twórczość (tak jak charakter pisma) są w znacznym stopniu organicznie związane z tym konkretnym rodzajem wrażliwości i przestrzenią w której czujesz, że jesteś sobą. Teoretycznie mógłbym robić street bardziej klasycznie, ale gdy tego próbuję to zawsze czuję, że to nie jest za bardzo moje, że znosi mnie w inne rejony. Nie chcę więc z tym walczyć. Pozwalam sobie wybierać ten trochę dziwniejszy kierunek, nawet jeśli miałoby się okazać, że to jest trudniejsze (jak mówisz) do zdekodowania.
Nauki społeczne, public relations, malarstwo, rysunek... Twierdzisz, że wykształcenie pomaga Ci w byciu fotografem. W jaki sposób? Czym różni się Artur Pławski działający w fotografii artystycznej od tego tworzącego projekty komercyjne?
Fotografia komercyjna to Walc. To, co robię dla siebie, to raczej swobodne kołysanie się w takt nieznanych dźwięków. W fotografii komercyjnej z oddaniem i radością biegnę za kijem, który rzuca klient i przynoszę mu go w nadziej, że rzuci jeszcze raz. Przekładam wtedy to, co wiem o fotografii na język korzyści klienta. Dla siebie fotografuję często w samotności, podczas włóczęgi, w transie, szukając pęknięć w rzeczywistości i zapuszczając się w najbardziej dziwne przeczucia, najlepiej daleko od logiki. Tu i tu używam wiedzy, poczucia humoru i zaufania do świata, jakie zdobyłem lub dostałem od losu i ludzi, ponieważ bez tego trudno byłoby zrobić jakikolwiek krok. Pracując dla siebie otwieram się na pewno na to wszystko, czego jeszcze nie poznałem - wtedy czuję się bardziej pierwotnie i ma to smak prawdziwej przygody.
Wykształcenie pomaga w pracy komercyjnej, bo chyba w ogóle pomaga w życiu. Spotykając różnych ludzi z którymi planujesz współpracować dobrze jest mieć szersze horyzonty, aby rozmowa nie utknęła w miejscu i aby klient nie poczuł się źle. Zawsze jest trochę tak, że on musi chcieć być częścią obrazu, który mu proponujesz. Elementem istotnym tej propozycji jest to, jaki kontakt z nim potrafię nawiązać. W fotografii uprawianej bardziej z artystycznych pobudek przydaje się ogólne opatrzenie w tym, co wcześniej stworzono, co działo się w malarstwie i ogólna orientacja w zjawiskach kultury. Nie jest to oczywiście konieczne, ale widzę jednak jak kompetencje tego typu wzmacniają twórczość lub dostarczają wartościowych inspiracji, zdejmują z ciebie „mieszczańskie” uprzedzenia, uruchamiają poczucie wolności. Inaczej się wówczas fotografuje, o wiele więcej się widzi i kojarzy. Łatwiej też o determinację. Poza tym czasami chodzi tylko o to, żeby coś zapaliło lont twojego dynamitu - jakiegoś wewnętrznego, ważnego dla ciebie motywu. Dla tej iskry warto „marnować” czas na te inne przyjemności, nie ograniczając się wyłącznie do pracy z aparatem.
Masz niezwykłą passę – już od pięciu lat twoje nazwisko pojawia się na liście finalistów konkursu Leica Street Photo (od czwartej edycji po ósmą). Jak się z tym czujesz? Ciekawi mnie również, z ilu zdjęć w ciągu roku jesteś tak naprawdę zadowolony. Jesteś dla siebie ostrym krytykiem?
Leica Street Photo za każdym razem jest dla mnie zaskoczeniem. Na codzień nie myślę o sobie jak o kimś, kto uprawia street. Raczej niesie mnie po prostu duch dokumentu. Mam zawsze aparat przy sobie. Często wychodzę po prostu po to, aby włóczyć się obserwując świat. Jednak to nie street jest motywem do tego, tylko chęć przeżywania świata w tym szczególnym trybie obserwatora. To przyjemne uczucie, trochę melancholijne, ale na pewno intensywnie wpisujące w „tu i teraz”. Na jakimś etapie opracowywania tego co zrobiłem uznaję, że niektóre kadry mogę pokazać na konkursie fotograficznym. To oczywiście bardzo miłe jeśli potem okazuje się, że zostają dostrzeżone. Trudno mi właściwie określić ilość tego cukru w cukrze w odniesieniu do mojej fotografii ulicznej. Nie analizuję tego za bardzo. Uspokajam się bo widzę, że dokumentaliści których dorobek bardzo szanuję, też pokazują swoje prace na konkursach streetowych. W tym roku otrzymując wyróżnienie na Italian Street Photo Festival z przyjemnością zauważyłem, że laureatem został Robert Rutöd – fotograf, który buduje wyrafinowane obrazy, ale one zawsze składają się na ciekawe, frapujące dokumenty. Fotografuję często, nie mam jednak za dużo czasu na edycję. Z ogólnej masy zdjęć zazwyczaj jestem zadowolony maksymalnie z kilku miesięcznie. Wydaje mi się, że jestem dla siebie okrutnym krytykiem. Sam przed sobą zgrywam jednak twardziela i wytrzymuję tą krytykę.
Po niedawnym wejściu RODO na nowo odżyła kwestia danych osobowych i publikacji wizerunku. Interesujesz się tym zagadnieniem - jak zatem podchodzisz do tego tematu jako fotograf? Czy fotografia uliczna balansuje na cienkiej linie nad przepaścią?
To zagadnienie pojawia się jako problem i dotyczy także mnie, ale raczej podczas realizacji komercyjnych. Zleceniodawcy proszą czasami aby rejestrując wydarzenie pozyskiwać zgody na przetwarzanie wizerunku od bohaterów ujęć, na których są uwiecznione pojedyncze osoby. Oczywiście to pozostaje w kontrze do realiów. Ktoś miło spędza wolny czas, a ja mam go zatrzymać i poprosić o imię, nazwisko, adres, pesel oraz zapoznanie się z zakresem wykorzystania jego wizerunku na wszystkich polach eksploatacji oraz gdzie może zgłosić roszczenia i kto zarządza danymi. Absurdalne! Klient musi się pogodzić z tym, że raczej nie będę tracił czasu na walkę o takie dane za wszelką cenę i w konsekwencji materiał może być pozbawiony tego typu ujęć. Ciekawe jest to, że nie wszyscy organizatorzy i klienci tak podchodzą to tej kwestii. Więcej z nich przyjmuje strategię, że usuniemy wizerunek dopiero po konkretnym zgłoszeniu.
Gdy fotografuję dla siebie, nie zaprzątam sobie tym tak bardzo głowy. Ludzie lubią, gdy okazuje się im zainteresowanie, trzeba ewentualnie tylko ich przekonać do naszych dobrych zamiarów i sami chcemy, by dobrze wypadli. Osoby, które nie chcą aby je fotografować, łatwo jest rozpoznać. Nie forsuję wówczas swojej chęci do rejestracji sceny. Jeśli ktoś jest na zdjęciu i nie życzy sobie, abym się daną fotografią posługiwał, nie będę się narażał i odpuszczę. Jeżeli bardzo by mi jednak zależało, zawsze mogę starać się zjednać sobie tą osobę - zdarzało mi się to robić z powodzeniem nie raz. Dotyczyło to na przykład pewnej pani na próbie tańca w klubie seniorów. Choć mogłem użyć argumentu, że jej osoba była tylko jednym z elementów kadru, wolałem przekonać ją, że to ona jest tam najważniejsza i dodaje prawdy całej historii. Odbitka z autografem dodatkowo sprawiła jej niespodziewaną przyjemność. Widziałem jaka była z niej dumna, cieszyła się tak samo jak ja z zakończenia tej historii.
Trzeba jakoś pogodzić empatię wobec prywatności i przekonanie, że koniecznie tą scenę muszę zarejestrować ponieważ jest wyrazem wszystkiego tego, co uważam za istotne. Dając sygnały o dobrych intencjach możemy wiele razy swoją pracę obronić. Szczerość jest w tym wszystkim najbardziej pomocna. Liczę na to, że ludzie potraktowani uczciwie nie będą nam chcieli zaszkodzić. Fotografowie otwarcie podchodząc do sprawy będą bardziej wiarygodni. Przed RODO też trzeba było mieć do człowieka szacunek, więc tak naprawdę nic się nie zmienia. Może mit niewidzialności fotografa jest trochę zagrożony bo istnieje ryzyko, że jego indiański spryt zostanie uznany za społecznie szkodliwy.
Jaką rolę pełni fotografia uliczna w dzisiejszych czasach? I co według ciebie jest warte fotografowania?
W największym skrócie to przestrzeń, gdzie pokazujemy sobie jak widzimy świat, zaskakujemy się wzajemnie obserwacjami na ten temat, sprawdzamy na ile „nasze” jest uniwersalne również gdzieś indziej. Najważniejsza jednak jest bezinteresowność i spontaniczność tej przestrzeni - to daje poczucie wolności i swobody. Uczestnictwo w takim zjawisku daje wiele radości. Nie tylko street to robi, ale chyba tylko tu mamy do czynienia z taką spontanicznością. Na pewno przyczynił się do tego dostęp do technologii. Ale musiało paść na podatny grunt. Ludzie lubią to robić. Street, który najbardziej cenię, przenosi mnie do jakiegoś świata. Buduje poprzez swój styl świadomość zjawisk o których nic nie wiedziałem. Zaskakuje, jest często pełen humoru, czasem także trwogi. Jest bardzo blisko tego, co ludzkie - np. kobieta śpiąca na ławce w parku z otwartymi ustami sfotografowana z odległości jednego metra.
Widzę jak dużo wyrafinowania i kunsztu jest w pracach, które obecnie powstają. Rośnie świadomość stylistyk, tematów, sposobów pracy. Mnożą się festiwale i wystawy. Ilość inspiracji jest ogromna. Nie brakuje zaskakujących i odkrywczych postaw mimo, że teoretycznie wszystko już było. W tym zalewie widać też jakie patenty na zdjęcie się powtarzają. Widząc to, możesz bardziej świadomie pokierować swoją pracą tak, aby nie dokładać nic do tej niechcianej ilości. Sposób fotografowania jest w ogóle ważną kwestią - to właśnie tym się różnimy. Każdy ma jakąś inną strategię działania, inną wrażliwość, sposób panowania nad sprzętem, działa w innym miejscu - to powoduje, że zdjęcia nadal mogą być ciekawe i zaskakujące mimo, że tyle ich powstaje.
Uczyłem się fotografować sam, polegało to w mniejszym stopniu na dochodzeniu kwestii technicznych, a w większym na budowaniu odwagi do tego, co czułem że trzeba zrobić i co chcę uwiecznić. To uważam jest warte największego zaangażowania – własne, najbardziej nawet pokręcone wizje. Uczyłem się jak wszystkie elementy danego pomysłu integrować w jednej strategii działania. Miałem jakąś wizję i trzeba było fizycznie ją zmaterializować. Techniczny aspekt łatwiej wówczas pokonać, bo liczy się idea. Najlepiej aby była jak najbardziej fascynująca. Wówczas jest dobrym usprawiedliwieniem do najbardziej wymagających poświęceń. Sądzę, że tylko taka metoda nauki gwarantuje poczucie, że idziesz swoją drogą - gdy do swoich, bardzo personalnych pomysłów dobierasz sposoby ich realizacji, a nie odwrotnie. Fotografowanie zawsze jest ekscytujące – bardziej wszystko przeżywasz, masz poczucie intensywniejszej obecności. Ale oprócz tego mam na myśli coś jeszcze, czego akurat zacząłem doświadczać - że fotografia to deklaracja jakieś wiary. Wiary w to, jaki jest świat i kim sam jestem. Na ile jestem w stanie tą wiarę wyartykułować, na ile mogę jej bronić.
Jaka jest tego wszystkiego przyszłość - nie wiem. Jeżeli street ograniczy się tylko do powielania estetycznych fajerwerków, to będzie go szkoda. Jeżeli będzie przynosić odkrywcze sposoby pokazania rzeczywistości lub siłą swojej dokumentalnej funkcji przyniesie nowe opowieści - będzie dobrze. Mam nadzieję, że fotografia w ogóle zagospodaruje lepiej naszą skłonność do komunikowania się językiem wizualnym, że nie będzie on obarczony przesądami, że da klucze do nieznanych sposobów odczytywania świata. Mam nadzieję, że to będzie przyjazny żywioł, w którym rozwiniemy jeszcze bardziej swoje skrzydła i radość życia.
Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski
Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie Street Photo Poland
Więcej wywiadów: