Uliczne rozmowy: Mateusz Grybczyński
Mateusz Grybczyński to postać znana wszystkim, którzy kochają fotografie uliczną. Był organizatorem konkursu Polska Ulicznie oraz udzielał się w wielu inicjatywach. Jeśli chcecie się dowiedzieć, o co chodzi w streecie, koniecznie przeczytajcie, co Mateusz ma do powiedzenia.
30.04.2019 | aktual.: 26.07.2022 15:50
Tymon Markowski: W swojej biografii na Flickrze napisałeś: "Moje projekty nigdy się nie zaczynają oraz nie kończą”. I coś w tym jest, ponieważ ciężko przywołać mi z pamięci jakiś zestaw zdjęć, który szerzej zaprezentowałbyś w ostatnich latach. Czy rzeczywiście tak mało fotografujesz, czy może po prostu niezbyt często publikujesz swoje zdjęcia? Potrafisz od początku do końca zaplanować jakiś cykl, czy wolisz spojrzeć z boku, co samo wychodzi z twoich zdjęć?
Mateusz Grybczyński: Zacznijmy od tego, że nie zajmuję się fotografią zawodowo. To jest dla mnie artystyczna odskocznia, która w moich założeniach miała być kreatywnym wyzwoleniem dla mnie. Przez wiele lat pracowałem jako grafik 3D i stworzenie jednego obrazka zajmowało mi czasem tygodnie.
Fotografia jest dla mnie ujściem frustracji związanej z tym powolnym procesem. Jej natychmiastowość stała się dla mnie sposobem na uwolnienie się z narzuconych mi schematów, których musiałem się trzymać. Dzięki temu, że fotografuję dla siebie, nie chcę narzucać sobie tych samych barier, które miałem przy pracy. Moje fotografie to raczej strumień świadomości. Jest uzależniona nie od projektu, czy zleceniodawcy, a od mojego samopoczucia, pogody, pory roku i miliona innych czynników. Przy dobrym świetle i przyjemnej aurze wyciągam inny aparat i robię inne zdjęcia, niż na przykład zimą.
Od kilku lat, za pomocą telefonu, tworzę czarno-białą serię zdjęć. Jest to bardzo specyficzny zestaw, gdyż potrzebuję ciężkiej polskiej jesieni lub zimy, by fotografować. Im gorsza pogoda, tym lepiej mi się robi zdjęcia. Ten projekt (nie przepadam za tym słowem, ale lepszego chyba nie ma) wymaga ode mnie wejścia w skórę osoby z fobią społeczną, ale jednocześnie żyjącą w mieście, blisko ludzi. Fotografuję w taki sposób, by odbiorca mógł przyjąć punkt widzenia takiej osoby. To niezwykle trudne i wyczerpujące psychicznie.
Z kolei przy dobrej pogodzie można mnie spotkać w centrum Warszawy, kiedy fotografuję swój street. To kolorowe zdjęcia, często wykorzystujące w kompozycji cienie i ludzi przemykających gdzieś w zakamarkach stolicy. Zupełnie inny rodzaj fotografii i emocji. Niezależnie od tego, który to zestaw, zawsze fotografuję dla siebie. Stąd też brak projektów - są tylko wyrywki z tego, co widziałem i jak czułem. Kiedy poczuję, że już nie robię pewnych zdjęć, może wtedy będę próbował je zamknąć w temat i zrobię np. wystawę. Czas pokaże.
Podjąłeś się kiedyś prowadzenia chyba największej jak dotąd inicjatywy, koncentrującej w jednym miejscu polskich fotografów ulicznych. Polish Street Photography niestety od pewnego czasu nie funkcjonuje w szerszym zakresie, aniżeli grupa na Facebooku. Jakie są twoje obserwacje i wnioski po tylu latach pracy ze społecznością polskich "streetowców"?
PSP urodziło się jako grupa na Facebooku. W 2011 roku dodałem tam kilku moich znajomych i zacząłem wrzucać newsy ze świata streetu. Z czasem to niesamowicie urosło i stało się centrum informacji streetowej w Polsce. Wydaje mi się, że nadal ta forma się sprawdza. Dodatkowe inicjatywy musiały ustąpić w związku z prozą życia. Nie dysponuję już takim zapasem wolnego czasu, jak kiedyś i musiałem przeskalować swoje oczekiwania i dopasować zakres działań do swoich możliwości. Jednak serce PSP nadal pozostaje aktywne i jest to element, z którego nie chcę rezygnować, gdyż poznałem tam wiele świetnych ludzi, z których część mogę nazwać przyjaciółmi.
Patrząc z perspektywy lat na tę społeczność, można zauważyć pewne zjawiska. Jednym z tych najbardziej rzucających się w oczy jest chyba brak, a przynajmniej bardzo niewielka ilośćm osób fotografujących street przez dłuższy czas. Najczęściej spotykany schemat to młody fascynat ulicy, który po zapoznaniu się z tym rodzajem fotografii i osiągnięciu pewnych sukcesów, przechodzi do dokumentu lub reportażu i niejako zaprzestaje lub minimalizuje swoją przygodę z ulicą. W późniejszych pracach tych osób oczywiście pozostaje pewien sposób patrzenia, który uszlachetnia ich fotografię. Wydaję mi się, że w ten sposób nie tyle środowisko uliczników traci swoich fotografów, co inne gatunki zyskują świeżość i polot.
Innym schematem, a może raczej pułapką, jest robienie ciągle jednego zdjęcia. Ktoś taki w swojej drodze fotograficznej napotyka na zdjęcie, które staje się pewnego rodzaju wizytówką danej osoby. Często jednak te osoby, zamiast szukać kolejnych momentów i kolejnych zdjęć życia, próbują zrobić to samo zdjęcie ponownie - w innym miejscu, z innymi ludźmi, może nawet w innym kraju. W twórczości takich osób już nie znajdziemy różnorodności, lecz powtarzanie schematów.
Najbardziej irytującym mnie zjawiskiem jest internetowe stwierdzenie: "To nie jest street”. Tu muszę stanąć w obronie osób początkujących, które często odbijają się od różnych forów fotograficznych i opinii tego typu. Mam wrażenie, że wiele osób chciałoby, żeby street był jednoznaczny ze świetnie wystudiowanym światłem, niesamowitym momentem (nieistotne, czy decydującym, czy nie), wyrazistym gestem czy piękną kompozycją.
Rzecz w tym, że istnieje też grupa zdjęć ulicznych, która jest po prostu słaba, niemniej będąca nadal streetem. Jeśli mamy "ładne” zdjęcie uliczne, na przykład pani przechodzącej po pasach - to jest ok, ale jeśli ta sama pani, w tym samym miejscu, oświetleniu i momencie jest sfotografowana słabo (powodów może być wiele - głównie brak doświadczenia), to zdjęcie zostaje wyrzucone z kategorii fotografii ulicznej i zalane kubłem gorącego hejtu. Słaby street to też street - tyle, że słaby. Wierzcie mi, widziałem go całkiem sporo.
Byłeś przez kilka edycji organizatorem konkursu Polska Ulicznie. Miałeś przed oczami setki zgłoszonych zdjęć. Jakie są twoim zdaniem najgorsze błędy, które ludzie popełniają przygotowując zgłoszenie na konkurs? Z czym natomiast musi mierzyć się jury?
Może zamiast powiedzieć, z czym musi się zmierzyć jury, napiszę jak powinny wyglądać idealne obrady. Na każde 400 zdjęć rezerwujemy jeden dzień. Zapraszamy każdego z jurorów do jednego hotelu i w sali konferencyjnej (oczywiście wyposażonej w paluszki!) na wysokiej jakości rzutniku lub telewizorze oglądamy zdjęcia.
Przy darmowych i lokalnych konkursach przydałaby się również opieka psychologa. [śmiech] Z finansowych względów jest to możliwe do realizowania jedynie przez kilka konkursów w skali światowej. Cała reszta musi się liczyć z tym, że pojawią się kompromisy, by konkurs w ogóle wypalił. Chyba największym ograniczeniem jest czas. Miałem przyjemność zorganizować cztery edycje Polski Ulicznie i jurorować w kilku podobnych wydarzeniach - ten problem występuje zawsze. Nie uda się obejrzeć tysięcy zdjęć i o wszystkich merytorycznie porozmawiać w ciągu jednego dnia. Biorąc pod uwagę fakt, że duża pula zdjęć reprezentuje raczej niski poziom, oglądanie zgłoszeń okazuje się bardzo wyczerpujące - zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Co do samych zgłoszeń to na pierwszy plan zawsze rzuca się ilość zdjęć z innej bajki. I jest to zjawisko, o którym rozmawiałem z wieloma osobami i nadal nie potrafię odpowiedzieć, skąd to się bierze. Czemu ktoś na konkurs streetowy wysyła zdjęcia kota albo studyjny portret? Nie jestem w stanie zrozumieć. Jest też grupa zdjęć "prawie”. Tak nazywam fotografie, które mają ten magiczny pierwiastek, ale brakuje w nich wkładu fotografa. Zachwycamy się pięknymi zdjęciami, na których są banalne sytuacje sfotografowane w piękny sposób.
A co z pięknymi sytuacjami pokazanymi bez polotu? Oceniając zdjęcia w konkursie ważne jest, żeby uświadomić sobie dwie rzeczy. Fotograf uliczny musi być świetnym obserwatorem, ale jednocześnie musi być dobrym i kreatywnym operatorem kamery, co wbrew pozorom nie zdarza się często. Kwestie warsztatowe powinny być bezwzględnie opanowane przed jakąkolwiek próbą wyjścia artysty z szuflady, szafy, czy gdziekolwiek oni się teraz chowają. Nie wystarczy zauważyć ciekawą sytuację i nacisnąć przycisk na aparacie. Trzeba wiedzieć, co oznaczają te cyferki na obiektywie, pokrętła, przełączniki i nad nimi zapanować. Wykorzystać do swoich celów.
Jest też oczywiście grupa osób, która po ogłoszeniu wyników bardzo wokalnie zastanawia się, dlaczego to nie ich zdjęcie wygrało i dlaczego jury nagrodziło tak słabe zdjęcia. Zapewniam wszystkich to czytających, że te opinie są bardzo, ale to bardzo mocno ignorowane, zarówno przez jury jak i organizatorów.
Czy street ma szansę rozwoju i dłuższego bytu? Czy może jest to chwilowa moda, która powróci za jakiś czas pod inną nazwą? Jakbyś spojrzał na to wszystko z szerszej perspektywy, to jaką widzisz przyszłość?
Oczywiście, że street jest modą. Od kiedy przeciętny Kowalski może sobie pozwolić na aparat (tutaj patrzyłbym w okolice roku 2000-2005, jako początek tej mody na świecie), ten rodzaj fotografii stał się złudnie dostępny. Zamiast wydawać majątek na tysiące rolek filmu, litry wywoływacza i tony papieru na odbitki (jak to było przed erą cyfrową), wystarczy raz kupić aparat i kartę mieszczącą tyle zdjęć, ile do tej pory mieściło się w niewielkim magazynie.
Fotografia uliczna wymaga wielu naciśnięć spustu. Garry Winogrand pozostawił po sobie ponad 2500 niewywołanych rolek filmu. Trzeba zainwestować majątek, żeby to wywołać! Dzisiaj, mając do dyspozycji tanie narzędzie w postaci aparatu cyfrowego, fotografia się zdemokratyzowała. Każdy może zostać fotografem ulicznym. Wszyscy mają przecież dostęp do tej mistycznej ulicy. Jakże złudna jest właśnie ta dostępność! Toż to klasyczny przykład paradoksu wyboru.
Mogąc wybierać ze wszystkiego (przestrzeń publiczna) niezwykle ciężko jest wybrać cokolwiek. I pod tym względem wydaje mi się, że ta moda minie. Stawiam, że stanie się to w ciągu najbliższych 5-10 lat. Fotografia uliczna zostanie zastąpiona przez jakąś jeszcze bardziej udemokratyzowaną formę, uwolnioną od jakichkolwiek reguł. Patrząc klasycznie i z mocno przymrużonym okiem, można by wręcz doszukiwać się pre-streetu (~1920-1970), streetu-właściwego (~1970-2020?) i post-streetu (~2020+). Zjawiska, które rozmyje zasady i zmanieryzuje twórczość do tego stopnia, że stanie się czymś prawie nieporównywalnym do pre-streetu. Być może tym zjawiskiem rozmiękczającym jest czysto abstrakcyjna fotografia, wykorzystująca człowieka jako element kompozycji, którą można coraz częściej zaobserwować. Albo fotografia algorytmiczna wykorzystująca "podejście uliczne”, ale której efekt jest stworzony głównie przez algorytm (patrz: ostatnie kontrowersje w In-Public). To oczywiście tylko spekulacje.
Co do środowiska fotografii ulicznej w Polsce, to mamy tutaj pewną sinusoidalną ciągłość. Jedne grupy się rozwiązują, a inne powstają. W zasadzie od kiedy można mówić o streecie (streecie-właściwym) w Polsce (według mnie to okolice 2005 roku), nie wydarzyło się tutaj nic spektakularnego. Jedynie coming-out polskiego streeta, wystawa "Street Photography Now – Fotografia uliczna tu i teraz” w 2011 roku pokazała, że jest to zjawisko, które ma potencjał. Żadne z późniejszych wystaw czy konkursów nie zbliżyły się nawet odrobinę do skali sukcesu tamtego wydarzenia.
Był to czas, kiedy nastąpiła konsolidacja tego środowiska. Dzięki znajomościom tam zawiązanym powstało wiele inicjatyw. W tym momencie to internet przejął rolę spoiwa, jednak nie jest ono moim zdaniem wystarczająco silne, aby wygenerować jednorodne środowisko. Bez spotkań w ramach wystaw/festiwali/konkursów następować będzie coraz większy rozłam, co też może przyspieszyć czasy post-streetowe.
Definicję streeta poproszę...
Street się czuje, a nie wie.
Dziękuję za rozmowę!
Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie Street Photo Poland