Uliczne rozmowy: Tomasz Kulbowski
Tomasz Kulbowski jest organizatorem inicjatywy fotograficznej Eastreet. No właśnie pod jego okiem w dużej mierze rozwija się fotografia uliczna i dokumentalna na wschodzie Polski. Rozmawiałem z Tomkiem na temat tego, jak zabrać się za street, jaki jest klucz do sukcesu i jak zrozumieć życie miasta.
12.04.2019 | aktual.: 26.07.2022 15:51
Tymon Markowski: Każdy fotograf ma inną ścieżkę rozwoju - jedni znajdują fotografię uliczną już na początku swojej drogi, inni na nią trafiają dopiero później. I myślę, że każdy dociera do niej z innego miejsca. A skąd wywodzi się twoja fotografia uliczna i jak się z biegiem czasu zmieniała?
Tomasz Kulbowski: Fotografia zawsze miała dla mnie praktyczny wymiar - chodziło o dokumentowanie otoczenia, najczęściej w podróży, czy też istotnych wydarzeń, na własny użytek. W 2004 roku przeprowadziłem się z Lublina do Londynu i aparat fotograficzny w naturalny sposób stał się dla mnie narzędziem do poznawania i oswajania nowej przestrzeni. Nie miałem wtedy żadnych definicji w głowie, robiłem zdjęcia dla siebie i wspominam to jako bardzo przyjemny i pełen frajdy okres odkrywania tego medium.
To były czasy przedfejsbukowe i nawet Flickr (kluczowa platforma w rozwoju fotografii ulicznej) dopiero się rozkręcał. Fotografowanie szybko stało się moją obsesją i codziennością - przez 5 lat spędzone w Londynie nie było wiele dni bez aparatu i fotografowania. W tym czasie zapragnąłem też wiedzieć więcej o procesie fotografowania i zaczęło się trochę takie psucie spontaniczności przez poznawanie teorii, mistrzów, definicji, itd.
Regularnie zerkałem na (dziś już chyba kultowy) blog mojego kolegi Alka Nowaka (Alkosa), który dokumentował swoją emigrację w Dublinie i chyba przy tej okazji pierwszy raz spotkałem się z hasłem "fotografia uliczna". W jego zdjęciach uderzało mnie, że dostrzega rzeczy i sytuacje, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Też tak chciałem patrzeć. To było trochę jak nauka nowego języka. I tym właśnie fotografia dla mnie jest przede wszystkim - językiem komunikacji wizualnej.
Lublin to aktualnie dziewiąte miasto w kraju pod względem liczby ludności. Fotografujesz je na co dzień, zrobiłeś nawet cykl zdjęć o jego mieszkańcach. Co jest według Ciebie ważne, żeby można było określić dane miasto "dobrym na streeta”? Czy na to określenie zawsze największe szanse ma stolica danego kraju?
Fotografów możemy podzielić na tych, którzy fotografują głównie własne podwórko, tam się najlepiej czują z aparatem, oraz takich, którzy potrzebują zmienić otoczenie, aby dostać kreatywnego kopa. Zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. I nie mam tu na myśli tylko wyjazdów do egzotycznych czy nietypowych miejsc. Każde miejsce jest na swój sposób fotogeniczne - kwestia dobrania odpowiedniego klucza i podejścia do przestrzeni.
Dla mnie rodzinne miasto jest największym wyzwaniem jeśli chodzi o fotografię uliczną. Nie chodzi nawet o samą przestrzeń, bo miasto jest bardzo ciekawe wizualnie, tylko o moje indywidualne podejście, emocjonalne zanurzenie w tej przestrzeni i pewien brak dystansu. W Lublinie czuję się jakby ślepy, czy znieczulony wizualnie. Zawodowo zajmuję się fotografią reportażową i eventową, głównie dokumentacją wydarzeń artystycznych i kulturalnych, współpracuję w wieloma instytucjami w Lublinie i to jest moja główna fotograficzna aktywność w tym mieście. Ale prawda jest taka, że przez jeden miesiąc na wyjeździe robię więcej zdjęć niż przez cały rok w Lublinie. Być może nadal szukam klucza do mojego miasta.
Druga rzecz, która ostatnio odciąga moją uwagę od dużych miast, zwłaszcza polskich czy europejskich, to fakt że bardzo się do siebie upodabniają i tracą unikalny charakter. Wszechobecne reklamy, zakrywające co się da, biurowce i inna architektura z katalogu, inwazja kostki Bauma, itd - to wszystko wpływa na uniformizację przestrzeni, a co za tym idzie - także aktywności ludzi. Ostatnio bardziej ciągnie mnie w stronę prowincji - wydaje mi się, że tam lepiej widać pewne procesy i zmiany, które mnie interesują.
W twoim portfolio oraz na wystawach pokazujesz zdjęcia z różnych krajów. Te podróże odbywasz jako turysta, na czym korzysta fotografia uliczna, czy może na odwrót – jedziesz robić w pierwszej kolejności zdjęcia, a przy okazji zwiedzasz świat? Czym różnią się według ciebie te dwa podejścia?
Trudno jest mi to rozgraniczyć, bo fotografia i podróżowanie w moim przypadku są mocno splecione. Fotografuję, aby podróżować i podróżuję, aby fotografować. Regularnie odwiedzam Azję Południowo-Wschodnią i Bałkany. To są dwa miejsca, które nieustannie mnie intrygują i staram się je badać za pomocą fotografii. To jest dla mnie bardziej wartościowe źródło informacji, niż wizyty w muzeach, czy studiowanie przewodników.
Aparat jest dla mnie przepustką do pewnych sytuacji, poznawania ludzi i bardziej analitycznego spojrzenia na nowe miejsca. Czas pomiędzy podróżami, to przede wszystkim porządkowanie i edycja zdjęć, oraz planowanie kolejnych wyjazdów. Ponadto współpracuję z instytucjami za granicą, prowadzę tam warsztaty fotograficzne, prezentuję Eastreet, biorę udział w festiwalach fotografii, więc te dwa światy, podróży i fotografowania, przecinają się na bardzo wielu płaszczyznach i w bardzo organiczny sposób.
Martin Parr trafnie powiedział, że on nigdy nie udaje się na wakacje, tylko na takie zlecenia fotograficzne, które sam sobie daje, pracując przy nich równie ciężko, jak przy tych komercyjnych. I to są dla mnie prawdziwe wakacje! Choć moja żona ma zapewne inne zdanie.
Jesteś pomysłodawcą projektu Eastreet, który jest ukierunkowany na fotografię uliczną z krajów wschodnich. Dlaczego akurat tak?
Cieszę się, że tak sformułowałeś to pytanie, bo mam okazję sprostować jedną rzecz. Przy ostatniej edycji odeszliśmy od hasła "fotografii ulicznej" na rzecz po prostu fotografii dokumentalnej.
Punktem wyjścia dla tego projektu oczywiście była fotografia uliczna, a celem jest badanie jakie formy ona przybiera, gdzie się kończy. I te obrzeża, przynajmniej dla mnie, zawsze były najbardziej interesujące i inspirujące. To tak jak w rejonach granicznych między państwami czy regionami - tam zawsze jest inna dynamika, niemal inne zasady fizyki. Odejście od tego sformułowania przy okazji Eastreet, daje nam też komfort nie tracenia czasu na powtarzające się pytania o to co jest lub nie jest fotografią uliczną i kwestionowanie wyboru fotografii.
Eastreet to po prostu świetne zdjęcia, starannie wybrane i dobrane do siebie, gadające ze sobą i opowiadające o naszym regionie, często historie, o których nie mamy pojęcia. To odkrywanie regionu i element zaskoczenia są dla mnie najbardziej ekscytujące. Nie mam pojęcia, jaki będzie kolejny Eastreet. Wszystko zależy od tego, jakie zdjęcia otrzymamy (przy ostatniej edycji było ich ok 11 tysięcy) i w co te zdjęcia się ułożą.
Mam przyjemność pracować w fachowcami w dziedzinie foto edycji: Joanną Kinowską, Aleksandrem Bochenkiem i Grzegorzem Ostręgą. Wspólnie staramy się w jakiś sposób okiełznać tą ogromną sumę fotograficznych głosów, często skrajnie różnych. Nieco ją uporządkować (ale nie za bardzo!), nadać pewien rytm i pokazać światu w formie wystawy i publikacji książkowej. Ten nasz wschodni kierunek obserwacji wziął się ze zwykłej ciekawości i zadawania pytań: jakie zdjęcia robi się w tej części świata, kto je robi, na co i dlaczego kieruje obiektyw, jak wygląda przestrzeń publiczna tu i tam, jak na nas działa, a jak my na nią? Myślę, że przez ponad 5 lat pokazaliśmy, jak złożony i trudny do opisania jest to region. Każda kolejna edycja ten zbiorowy portret tzw. Nowego Wschodu komplikuje, zamiast upraszczać. I dobrze, bo to znaczy, że temat się nie kończy.
Formuła Eastreet pozostaje dosyć otwarta. Obecnie współpracujemy z Centrum Spotkania Kultur w Lublinie i to miejsce dodało ostatniej premierze specjalnego wymiaru. Przestrzeń budynku i galerii zagrała świetnie z tematem i udało nam się zrobić w październiku 2017 roku coś specjalnego nie tylko na skalę Lublina. Przy okazji zmieniliśmy też tryb - teraz Eastreet odbywa się co dwa lata, najbliższa edycja będzie miała premierę jesienią 2019 roku. Potrzebujemy więcej czasu na produkcję, oraz aby pokazać projekt w innych miejscach. Ostatnia edycja była już pokazywana w Tajlandii i Turcji. Wkrótce znów jedzie w trasę.
Zdarza ci się prowadzić warsztaty fotograficzne. Z jakimi sytuacjami najczęściej spotykasz się u mniej doświadczonych fotografów? Co sprawia im trudność, albo jakie mają błędne wyobrażenia o fotografii ulicznej?
Warsztaty fotograficzne prowadzę od około 8 lat, w bardzo różnych formach i w różnych krajach. Mam wrażenie, że osoby które spotykam przy tych okazjach, nie mają trudności z definiowaniem i rozpoznaniem dobrej fotografii ulicznej. To jest raczej problem teoretyków i różnych kanapowych ekspertów.
Uczestnikom warsztatów najczęściej chodzi o wyjście z getta fotografowania przejść dla pieszych, znaków drogowych, pleców przechodniów, oraz innych banałów, których zalew bardzo rozwodnił jakość fotografii ulicznej w ostatnich latach. To naturalne, że większość osób idzie na łatwiznę - to samo dotyczy fotoreportażu, portretu i innych dziedzin twórczości. Pewnie poezji i filmu też. Tylko naturalne talenty, oraz osoby bardziej pracowite i ambitne, które inwestują czas i energię w swój rozwój, wychodzą ponad ten poziom. Na pewnym etapie chyba wszyscy przechodzimy przez podobne fazy, popełniamy podobne błędy i tracimy czas na te same, zbędne rzeczy. Dlatego uważam sytuacje warsztatowe za fajną okazję do skorzystania z cudzych doświadczeń i w pewnych kwestiach szybszego dojścia do dobrych rezultatów, albo przynajmniej ominięcia paru przeszkód.
Chyba najczęstszy problem wśród początkujących, to brak cierpliwości. Sukces w fotografii ulicznej (czyli dobre, unikalne zdjęcia), jest wprost proporcjonalny do ilości czasu spędzonego na fotografowaniu. Półgodzinny spacer jest lepszy niż nic, ale zawsze zachęcam do dłuższej pracy, w samotności, bez rozpraszania przez inne osoby. Fotografia, nie tylko uliczna, wymaga dużej dyscypliny i skupienia, bywa też lekcją pokory. Widzę tu analogię do sportu - regularny "trening" pozwala wyćwiczyć oko, wyostrzyć instynkt i refleks, uczulić się na pewne sytuacje, które bardzo szybko dzieją się wkoło nas i mają fotograficzny potencjał. Z drugiej strony, dzięki intensywnej praktyce, nabieramy swobody w operowaniu sprzętem. To bardzo ważne, żeby aparat nie przeszkadzał nam w fotografowaniu!
Oczywiście klasycznym problemem bywa też blokada psychiczna przed podchodzeniem bliżej i fotografowaniem ludzi. To naturalne i nigdy do końca się jej nie pozbywamy (wyjątkiem jest pewnie Bruce Gilden), ale są sposoby aby uzyskać zamierzone rezultaty, bez bycia inwazyjnym i naruszania cudzej przestrzeni osobistej, jak choćby praca z własnych językiem ciała i nastawieniem do tego co robimy.
Zawsze staram się aby warsztaty trwały kilka dni, bo tylko wtedy mam szanse na wspólną pracę z każdym uczestnikiem. W innym razie zamienia się to w wykład, albo przegląd portfolio - co też jest ciekawe, ale nie nazwałbym tego warsztatami. Bez interakcji i praktyki dużo tracimy. Teoria nie jest wiele warta, jeśli z niej nie korzystamy.
Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie Street Photo Poland