Uliczne rozmowy: Wojtek Ryziński
Wojtek Ryziński od prawie 15 lat mieszka i pracuje w Irlandii. Długo postrzegał to miejsce, jako koszmar dla fotografa ulicznego. Aby od niego uciec, jako cel swoich podróży wybierał wielkie metropolie. Brał również udział w międzynarodowych warsztatach, m.in. programie edukacyjnym Eddie Adamsa i VII Masterclass.
12.07.2019 | aktual.: 26.07.2022 15:44
Tymon Markowski: Podróżujesz, by oderwać się od miejsca zamieszkania i samotnie odkrywać świat. Czym się kierujesz wybierając miejsca zagranicznych wypraw? Czy łączysz to jakoś z uczestnictwem w zawodach, jako że jesteś zapalonym biegaczem?
Wojtek Ryziński: Mieszkam i pracuję w Irlandii od prawie 15 lat. Okolica w której się osiedliłem jest bardzo malownicza. Piękne góry, rzeka i las tuż za moim domem. Mam niecałe pół godziny jazdy samochodem nad morze. Wiodę sielskie i spokojne życie, z dala od zgiełku wielkich miast. Przez wiele lat myślałem o tym jak o największym koszmarze fotografa ulicznego. Aby od niego uciec, jako cel swoich podróży wybierałem głównie metropolie, takie jak Tokio czy Hongkong. Oferują one pełne życia ulice, świetny transport publiczny, festiwale, targi, wystawy - wszystko to, czego nie mam na codzień.
Zauważyłem jednak dwie rzeczy. Po pierwsze: moje ulubione zdjęcia z tych wyjazdów prawie zawsze były zrobione trochę bardziej na uboczu – w parku, przy świątyni, w bocznej uliczce. Zrozumiałem, że aby znaleźć udany kadr potrzebuję trochę przestrzeni i wyciszenia. Po drugie: moimi najbardziej udanymi zdjęciami były zazwyczaj te zrobione w Irlandii. Zrozumienie tego pozwoliło mi zmienić nastawienie do fotografowania w małych miejscowościach. Przez ostatni rok dokumentowałem życie codzienne w pobliskim miasteczku - Carrick On Suir. Ten projekt sprawił mi ogromną radość!
Zacząłem biegać dopiero półtora roku temu, zainspirowany przez mojego brata i bratową. Polubiłem starty w zawodach i mam już pewne cele poza Irlandią. Bieganie będzie zatem miało duży wpływ na wybór przyszłych miejsc podróży. Prawdopodobnie większy niż fotografia, w której będę się koncentrował raczej na projektach lokalnych.
Po zrobieniu zdjęcia rozmawiasz z fotografowanymi ludźmi. Skąd takie podejście? I jakimi jeszcze innymi zasadami się kierujesz w dokumentowaniu?
Fotografując na ulicy, staram się swoją obecnością nie wpłynąć na sytuację. Osoba która wie, że jest fotografowana często zaczyna zachowywać się w inny, czasem nienaturalny, sposób. Oczywiście zdarza mi się zostać przyłapanym na robieniu zdjęcia. Wtedy właśnie pojawia się okazja, aby porozmawiać. Mogę komuś opowiedzieć, co zainspirowało mnie do naciśnięcia spustu migawki. Takie podejście nie zawsze jest możliwe podczas pracy nad projektem dokumentalnym. Często trzeba zacząć od rozmowy, by uzyskać dostęp do jakiegoś miejsca czy ludzi. Wtedy zaczynam właśnie od wytłumaczenia mojego podejścia. Podkreślam przy tym, że zależy mi na fotografiach naturalnych, w miarę możliwości niepozowanych.
Ważne jest dla mnie, by nie pokazać nikogo w sytuacji, w której sam nie chciałbym być sfotografowany. Bardzo sobie cenię poczucie humoru i fajnie, gdy widać je na zdjęciach. Istnieje jednak granica między przedstawieniem zabawnej sceny a ośmieszeniem osoby fotografowanej. Nie potrafiłbym też błyskać komuś flashem po oczach z bliskiej odległości, by uwiecznić jego zaskoczoną minę. Taka stylistyka mi zupełnie nie pasuje. Wynika to zapewne z mojej nieśmiałej natury i szacunku do przestrzeni osobistej. Nigdy też nie robię zdjęcia komuś, kto daje do zrozumienia, że sobie tego nie życzy.
Uczestniczyłeś w warsztatach z edytorami Magnum, VII, National Geographic, a także w programach edukacyjnych Eddie Adamsa i VII Masterclass. Co wyniosłeś z tych spotkań dla siebie?
Warsztaty to dobry sposób na przyspieszenie fotograficznego rozwoju. Pierwszy w którym uczestniczyłem prowadzony był przez Nikosa Economopoulosa w Marrakeszu. Jadąc na ten warsztat potrafiłem wykonać poprawne technicznie zdjęcie. Chyba nawet naiwnie myślałem, że jestem dobrym fotografem. Nikos szybko uświadomił mi w jakim byłem błędzie. Po powrocie z Maroka nie wziąłem aparatu do rąk przez kilka miesięcy. Tyle czasu zajęło mi poukładanie sobie w głowie tego, czego się tam nauczyłem, nie tylko o fotografii.
Warsztaty Eddiego Adamsa to przygoda, którą będę pamiętał przez długie lata. Była to kilkudniowa, intensywna praca nad zadanym projektem. Edytowaliśmy materiał wspólnie z liderem oraz edytorem grupy. Były pokazy slajdów i rozmowy z gośćmi takimi jak James Nachtwey, John Stanmeyer czy Eugene Richards. Zawarłem nowe znajomości nie tylko z fotografami z różnych stron świata, ale również z edytorami liczących się wydawnictw. Z kolei celem programu VII Masterclass była praca nad projektem długoterminowym. Dziś przyzwyczajeni jesteśmy do natychmiastowej nagrody, również w fotografii. Coraz rzadziej poświęcamy czemuś więcej niż kilka chwil. Tymczasem warto zwolnić, obserwować coś przez dłuższy okres czasu, zarejestrować zachodzące zmiany. Aktualnie coraz rzadziej zdarza mi się robić zdjęcia pojedyncze nie będące częścią jakiegoś większego pomysłu.
Chwalisz się swoją kolekcją książek fotograficznych. Które egzemplarze z twojej biblioteki są dla ciebie najcenniejsze, a do których powracasz najczęściej w poszukiwaniu inspiracji?
Książki fotograficzne to (obok warsztatów) jeden z najlepszych sposobów na nauczenie się fotografii. Każdemu początkującemu fotografowi polecam kupowanie albumów fotograficznych zamiast wydawania pieniędzy na nowy sprzęt. Najcenniejszymi pozycjami w mojej kolekcji są dla mnie album z dedykacją od Eugene Richardsa - "Red ball of a sun slipping down” oraz podpisana przez Ernesto Bazana trylogia kubańska ("Bazan: Cuba", "Al Campo", "Isla"). "Bazan: Cuba" jest również jedną z pozycji, do których wracam najczęściej. Za każdym razem odnajduję w niej coś nowego i wywołuje we mnie spore emocje.
Inną pozycją do której regularnie powracam jest "Here far away” Pentti Sammallahti. Jego zdjęcia pokazują, że można znaleźć coś ciekawego, dramatycznego czy pełnego humoru nawet w szczerym polu. Sięgam po ten album zawsze gdy zaczynam narzekać, że u mnie w Irlandii nic się nie dzieje. Często wracam do publikacji Alexa Webba, który od wielu lat jest moim ulubionym fotografem.
Oczywiście obserwuję też polski rynek wydawniczy. Pojawiają się na nim ciekawe pozycje, często wspierane poprzez kampanie crowdfundingowe. Na pewno warto obserwować publikacje wspierane przez Pix.Housel, czy wydawnictwo Blow Up Press. Z pozycji typowo streetowych warto wspomnieć o wydanym przez Leica albumie "f/5.6” ze wspaniałymi zdjęciami Bogdana Dziworskiego.
Zaprojektowałeś on-line swoją własną publikację "Love Carrick!”. Zostałeś również wybrany do projektu Magnum Swap Shop. Powiedz proszę, jakie masz odczucia po tych próbach wejścia w świat sprzedaży swojej twórczości. Oferujesz swoje odbitki z wolnej ręki?
Żadne z powyższych nie było tak naprawdę próbą wejścia w świat sprzedaży. Album "Love Carrick!” na początku służył jako narzędzie do edycji zdjęć na wystawę. Dotyczył projektu z miasteczka Carrick On Suir, o którym wspomniałem na początku naszej rozmowy. Jest to dla mnie zmiana w próbie dotarcia do odbiorcy zdjęć. Zrozumiałem bowiem, że nikogo nie interesują moje fotografie z dalekich podróży pokazane w sieci. Ich jedynymi odbiorcami byli zazwyczaj inni fotografowie, którzy z jakichś powodów obserwują moją twórczość. Organizując wystawę w lokalnej bibliotece miałem nadzieję na zainteresowanie również mieszkańców. Zamówiłem kilka egzemplarzy albumu, który spełniał rolę katalogu wystawy. Jedną sztukę zatrzymałem dla siebie, a drugą zostawiłem w bibliotece, gdzie wystawa miała miejsce. Kilka kolejnych posłuży jako podziękowanie dla osób, które pomogły mi w edycji zdjęć i organizacji wydarzenia.
Z kolej Magnum Swap Shop to inicjatywa, która umożliwia nabycie ciekawego zdjęcia na zasadzie wymiany. Otrzymałem kilka fajnych propozycji - ostatecznie decydując się na zamianę z izraelskim fotografem, którego prace bardzo sobie cenię. Traktuję robienie zdjęć przede wszystkim jako hobby, odskocznię od obowiązków dnia codziennego. Dzięki takiemu podejściu mogę fotografować co chcę, kiedy chcę, cieszyć się każdą chwilą z aparatem w ręce. Nie prowadzę sklepu na swojej stronie internetowej, jednak nie oznacza to, że zamykam się na ewentualną sprzedaż swoich zdjęć. Staram się utrzymywać kontakt z fotoedytorami, których miałem okazję poznać, informując o swoich aktualnych projektach. Zdarzyło mi się już otrzymać kilka zapytań o możliwość wykorzystania zdjęcia jako ilustracji do przygotowywanego materiału. Z kolei mój materiał z obchodów Wielkiego Tygodnia w Maladze jest rozprowadzany przez jedną z dużych agencji zajmujących się sprzedażą zdjęć. Jeśli natomiast ktoś jest zainteresowany bezpośrednim nabyciem wysokiej jakości wydruku, to oczywiście istnieje taka możliwość. Jednak nie przewiduję, aby w najbliższym czasie zdjęcia z miejsca, "gdzie nic się nie dzieje” stały się mocno poszukiwane na rynku fotograficznym. Dlatego też nie będę się zwalniał z obecnej pracy – moim celem nie jest zrobienie kariery jako fotograf.
Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski
Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie Street Photo Poland
Więcej wywiadów: