Wiktor Franko przypomina: „Sprzęt jest na użytek fotografa, a nie odwrotnie"
Jednym z najtrudniejszych gatunków fotografii jest portret – sztuka zamknięcia ducha i emocji w ramach kadru. Rozmawialiśmy z Wiktorem Franko o tym, jak poskromić silne osobowości i stworzyć odpowiedni nastrój na zdjęciach.
26.02.2016 | aktual.: 26.02.2016 22:55
Wiktor Franko: Fotografią zajmuję się około dziesięciu lat. Istotne w takim stażu jest nie to jak się zaczynało, a jak utrzymać chęć robienia zdjęć. Zadaję sobie często pytania - „Do czego zmierza moja fotografia?”; „Po co to robię?”; „Jaka jest moja motywacja, by obudzić się rano i po raz kolejny sięgnąć po aparat?”.
Zbyt oczywistą odpowiedzią byłoby: „bo lubię”, które prawdopodobnie wyrzuciłaby z siebie zdecydowana większość fotografów. Pójdę o krok dalej i zauważę, że „lubienie” to tylko zachłyśnięcie się fotografią na rok, albo trzy lata. Później trzeba dołożyć coś więcej – tych motywacji powinno być wiele więcej każdego dnia.
Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że moja motywacją do tworzenia jest poznawanie siebie na nowo – wyrzucanie części siebie na nowo w postaci energii lub nastroju konkretnej fotografii. Zmieniam się cały czas, co za tym idzie – ewoluuje moja estetyka i zdjęcia.
Z pomysłami oraz realizacją jest bardzo różnie. Z racji tego, że jestem polonistą z wykształcenia – wiele motywów czerpię z literatury; zwłaszcza z książek, które ostatnio czytałem. Zazwyczaj nie staram się przedstawiać na zdjęciach treści konkretnego dzieła, czy konkretnych wydarzeń. Jest to raczej moja impresja, moja interpretacja tematu, pewnych uczuć i wrażeń, które rodzą się we mnie po przeczytaniu książki.
Podobnie czerpię z muzyki – ma ona ogromny wpływ na nastrój, w jakim jestem, co przekłada się na charakter moich prac w danym okresie.
Uważam, że najważniejsze w fotografii, albo ogólnie w akcie twórczym jest oddanie cząstki siebie. Nie mam tutaj na myśli autoportretu - ale to, by wyrzucić z siebie jakąś uniwersalną prawdę odnośnie własnego „ja” - wtedy praca nabiera wartości, ponieważ jest szczera.
Inspiracje przekładają się bezpośrednio na stronę wizualną moich zdjęć. Przykładowo – jeśli chodzi o plenery do zdjęć, najczęściej wyszukuję je pod realizację konkretnego tematu. Szukam miejsc, które oddadzą atmosferę sesji. Często trzeba samemu stworzyć scenografię.
Wynika to z tego, że jestem fotograficznie zainteresowany Ameryką. Nie wielkomiejską, a prowincjonalną – jak z filmów braci Coen. Jak się zapewne domyślasz – ciężko znaleźć takie miejsca w polskich krajobrazach. Nie daję jednak za wygraną i staram się nadać moim plenerom amerykański charakter.
Ogólnie lubię opowiadać historie przez pryzmat moich zdjęć. Czuję się wtedy trochę jak reżyser filmu, w którym niby wszystko jest sztuczne i dopracowane do granic, ale jednak potrafi przekazać jakąś prawdę o świecie. Czasem ta szczerość dotyczy najprostszych rzeczy. Tak właśnie widzę moją fotografię.
Nie jestem niewolnikiem techniki – to znaczy mam parę aparatów, ale nigdy nie przykładałem większej wagi do tej kwestii. Raczej koncentruję się na atmosferze zdjęcia, dlatego aparaty, które mam służą mi jako wachlarz możliwości określających estetykę konkretnej fotografii. Sprzęt nie służy mi do tego, żeby robić coraz dokładniejsze zdjęcia.
Kiedy chcę zrobić zdjęcia tematyczne związane z latami 70. – użyję polaroida z wkładami z lat 70., by oddać charakter tych lat również w technice wykonania. Uwielbiam fotografować na filmie – stąd mam kilka aparatów analogowych. Myślę, że charakterystyka zdjęć zrobionych na błonie jest nie do podrobienia.
Często sprzęt, jakiego użyjemy, konkretny film, specyficzny wkład do polaroida, czy aparat o unikatowej estetyce potrafi wpłynąć na charakter sesji oraz atmosferę zdjęć. Staram się uważać, by nie popaść w uzależnienie moich fotografii od tego.
Sprzęt jest na użytek fotografa, a nie odwrotnie. Staram się pamiętać o tym zawsze, kiedy planuję kolejne realizacje zdjęciowe.