Wybrałem się do Patagonii, by zrealizować swoje największe marzenie
25 dni, 8 samolotów, 40 godzin w powietrzu, 30000 km lotu, 3500 km samochodem, 132 km pieszo w górach z ponad 25kg plecakiem. W lutym 2018 r. spełniłem marzenie swojego dotychczasowego życia i wyjechałem do mekki wszystkich fotografów - Patagonii i Ziemi Ognistej w Chile i Argentynie.
W czasie 3 tygodni odwiedziłem z aparatem najpiękniejsze rejony tej części kontynentu południowoamerykańskiego. Początkiem wyjazdu była podróż na Ziemię Ognistą. Dotarłem aż do Ushuaia – ostatniego miasta na południowej półkuli, a nawet jeszcze dalej, do Parku Narodowego Ziemi Ognistej. Podczas pierwszego trekkingu w parku biwakowałem na szczycie Cerro Guanaco, skąd rozciąga się doskonały widok na kanał Beagle oraz położone malowniczo na wyspie lotnisko w Ushuaia. W tym miejscu było najzimniej podczas całej podróży i padał śnieg, a warto pamiętać, że w lutym na południowej półkuli trwa środek lata.
Po przepłynięciu cieśniny Magellana wróciliśmy ponownie do Patagonii i udaliśmy się do El Chalten – argentyńskiej stolicy alpinizmu. Jeśli ktoś ma skojarzenia z polską stolicą taternictwa, to muszę zaznaczyć, że nie ma tutaj zbyt wielu podobieństw. El Chalten to mała i stosunkowo spokojna miejscowość i nawet w szczycie sezonu da się tutaj poruszać bez tłoku. Z drogi do El Chalten rozciąga się bajeczna panorama na Andy Patagońskie, która bez dwóch zdań jest jednym z najpiękniejszych widoków górskich na ziemi. Szczególnie pięknie prezentuje się o wschodzie słońca, kiedy morze szczytów podpalone czerwonym światłem wygląda jak żywy ogień. W tym miejscu warto zatrzymać się na dłuższy trekking. Okolice słynnych strzelistych szczytów Fitz Roya i Cerro Torre chroni park narodowy Los Glaciares. W parku jest kilka efektownych szlaków, które pozwalają dojść do takich atrakcji jak Mirador Pliegue Tumbado, Laguna Torre i najpiękniejsza Laguna de Los Tres, która znajduje się u podstawy Fitz Roya i autentycznie zapiera dech. Biwakowaliśmy w tych najpiękniejszych miejscach lub ich bliskim sąsiedztwie w namiocie, zarówno na dziko jak i na darmowych kempingach.
Następnym celem programu był ogromny trzeszczący lodowiec Perito Moreno. Perito Moreno był dla mnie chyba największym zaskoczeniem podczas całego wyjazdu. Naoglądałem się w sieci setek zdjęć z tego miejsca i wydawało mi się, że wiem czego się spodziewać i absolutnie nic mnie nie zaskoczy. Ale wizyta na żywo, oko w oko z tą olbrzymią i nieskończoną ścianą lodu wbiła mnie w ziemię! Jego ogrom, wiejący chłód, kolor, dźwięki, opadające z hukiem do wody bryły lodu... Warto wydać niemałą sumkę na bilet wstępu, bo wrażenia pozostaną na długo.
Po zwiedzeniu lodowca przejechaliśmy do Chile do Parku Narodowego Torres del Paine uznawanego za najpiękniejszy park narodowy obu Ameryk. Wstęp do parku kosztuje krocie, ale wart jest każdego wydanego peso. W Torres spędziliśmy ponad 4 dni odwiedzając co ciekawsze miejsca i spędzając w nich dużo czasu z aparatem. Szczególnie upodobałem sobie panoramę z niepozornego szczyciku Mirador Condor. Ten widok to połączenie sielskiego błękitu jeziora Pehoe z posępnymi turniami Cordillery Paine. Nie mogliśmy nie odwiedzić najpiękniejszego miejsca w Torres del Paine, jednej z wizytówek całej Patagonii – Mirador las Torres. Trzy skalne wieże górujące nad szarozielonym jeziorem to kwintesencja pejzażu Patagonii. W tym miejscu zanotowaliśmy najpiękniejszy wschód całego pobytu, który wynagrodził pobudkę o 2 w nocy.
Ostatniego dnia przed wylotem do Santiago wybraliśmy się jeszcze w rejs na niewielką wyspę Isla Magdalena, gdzie żyje kolonia 150 000 pingwinów magellańskich. Z całej wyprawy przywiozłem 15 000 zdjęć i filmów, wykonanych dwoma aparatami, dwoma telefonami i dronem.