Zeiss Batis 85 mm f/1,8 [test]
Tym razem w teście wystąpi prawdziwy Zeiss, a nie żaden „Zeiss for Sony”. No, niby ma on mocowanie Sony FE, ale jest to samodzielne dzieło firmy Carl Zeiss. A jeśli ktoś nie wie: Batis jest nazwą obiektywów autofokus przeznaczonych do pełnoklatkowych bezlusterkowców Sony. Wcześniej powstały też analogiczne obiektywy Touit służące APSowym bezlusterkowcom Sony i Fuji. Obiektywów z obu tych serii na razie nie ma wiele, gdyż doliczyć się można zaledwie 3 Touitów i 2 Batisów. Jednym z Batisów jest szerokokątny Distagon 2/25 T*, a tu przetestuję portretowego Sonnara 1.8/85 T*.
Zresztą widzicie na zdjęciach jak on wygląda. Można nawet zamocować osłonę przeciwsłoneczną tak, by napis „Batis 1.8/85” znalazł się po drugiej stronie. Wówczas od góry nie widać ani ćwierć litery, cyfry, znacznika, kreseczki – nic po prostu! Nawet pierścień ostrości jest gładziutki. Plus obły kształt z przejściem łagodnymi łukami od obiektywu do osłony. Podoba wam się to? Bo mi nie. Nie podobały mi się zbliżone wyglądem Touity, nie podobają Batisy. Ale przyznaję, nie podobają mi się one coraz mniej – pewnie się przyzwyczajam. To samo usłyszałem ostatnio od dwóch użytkowników Touitów. Z początku ich powierzchowność zupełnie nie przypadła im do gustu, ale po kilku miesiącach w pełni ją zaakceptowali. Może i ze mną byłoby tak samo?
Autofokus działa bezszelestnie, ale niezbyt szybko, w każdym razie przy współpracy z moją podstawową platformą testową, którą był Sony A7R. Ale wiadomo, nie należy on do tytanów sprawności pod względem ostrzenia. Miałem okazję podpiąć Batisa do A7RII i tu wyniki współpracy, jeśli chodzi o sprawność działania AF, były wyraźnie lepsze. Ale bez żadnych szaleństw. Trochę nie spodobała mi się minimalna odległość ogniskowania wynosząca aż 0,8 m. Spodziewałem się mniejszej, zwłaszcza że obiektyw ma system soczewek pływających, stosowany dla poprawy jakości obrazu przy małych dystansach ostrości. A tu nie ma tych małych dystansów… A może twórcy Sonnara uznali, że i przy niezbyt małych odległościach taki system się przyda? Jeśli tak, to chwała im za to, że zdecydowali się na taką komplikację konstrukcji. Może właśnie dzięki temu uniknęli użycia soczewek asferycznych? Bo ich nie ma wśród 11 elementów optycznych obiektywu. Są za to aż trzy soczewki ze „specjalnego” szkła. Podejrzewać należy, że chodzi o szkło o obniżonej, a być może anomalnej dyspersji.
Zanim napiszę o jakości zdjęć, wspomnę o niezwykle ważnym zespole tego Batisa, a mianowicie o systemie stabilizacji obrazu. Na obudowie nie uświadczymy żadnych oznaczeń świadczących o jego obecności. Może Zeiss jeszcze nie wymyślił skrótu, a może wstydzi się czegoś tak niegodnego poważnej optyki? Aston Martin też nie chwaliłby się dieslem. Tak czy inaczej, ta stabilizacja jest zbawieniem dla użytkowników Sony A7R. Tak mocno drgającego aparatu nie miałem nigdy w rękach, a A7R trzęsie przecież samą migawką, bo lustra nie ma. Ci, którzy znają ten aparat na pewno wiedzą o owej przypadłości, ale pozostałym uświadomię skalę problemu. Dla próby zrobiłem 20 zdjęć znad głowy, trzymając aparat w wyciągniętej ręce. Obiektyw 35 mm, czas 1/30 s. Liczba poruszonych zdjęć? Oczywiście, 20. Ten aparat to wspaniałe narzędzie studyjno-krajobrazowe, czyli nadające się do pracy na SOLIDNYM statywie lub do zdjęć z błyskiem. Jasne, można i z ręki, ale dla bezpieczeństwa warto korzystać z czasów 3-4 krotnie krótszych niż odwrotność ogniskowej. Całe szczęście, pozostałe aparaty tej serii sprawują się pod tym względem lepiej: A7 i A7S dzięki opcjonalnej elektronicznej pierwszej kurtynie, a cała „seria II” też dzięki niej, ale też dzięki nowej migawce oraz wbudowanej w aparaty stabilizacji. Tyle dygresji. Stabilizacja Batisa uzdrawia sytuację, gdyż dzięki niej przy korzystaniu z czasu naświetlania 1/20 s uzyskiwałem na A7R 100 % ostrych zdjęć, a przy 1/10 s 90%. Ale już dalsze, dwukrotne wydłużenie ekspozycji skutkowało pojawianiem się 40% lekko ruszonych zdjęć. Tyle, że identycznie wyglądała sytuacja gdy fotografowałem 1/80 s przy wyłączonej stabilizacji. Z tych wartości wynika bardzo dobra skuteczność stabilizacji na poziomie aż 4 działek czasu. Brawo! Jednak dalsze wydłużanie ekspozycji zdecydowanie obniża skuteczność stabilizacji.
Osiowa aberracja chromatyczna została skutecznie poskromiona. Jej ślady widać z rzadka przy otwartej przysłonie, ale tylko na wyjątkowo złośliwych motywach. Nie można tego powiedzieć o bocznej aberracji chromatycznej, z dostrzeżeniem której na brzegach kadru nie mamy problemu. Zwłaszcza przy średnim albo mocnym przymknięciu przysłony, gdy aberracja ta nie jest maskowana przez winietowanie. Przy otwartej przysłonie jest ono dość silne, a jego wyrazistość pogłębia narastanie ściemnienia obrazu blisko rogów klatki. Przymykanie przysłony w tym wypadku pomaga wolniej niż przy rozdzielczości brzegów kadru. Użycie f/2 właściwie nie wnosi żadnej poprawy, ale dla f/2,8 jest już wyraźnie lepiej, przy f/4-5,6 można jeszcze pomarudzić, ale przy f/8 już właściwie nie wypada. A jeśli winietowania nie lubimy na równi z przymykaniem przysłony, możemy skorzystać z wbudowanej w bezlusterkowce Sony funkcji usuwania winietowania. No, dla f/1,8-2, to nie tyle usuwanie, a jedynie osłabianie i nadawanie łagodniejszego charakteru ściemnieniu okolic naroży klatki. Niemniej po użyciu tej funkcji, już przy f/2,8 winietowanie widoczne jest wyłącznie na bardzo „gładkich” motywach.
Oczywiście analogicznej funkcji możemy, a nawet powinniśmy, użyć dla usuwania bocznej aberracji chromatycznej. Trzecia korekta wad obiektywu obsługuje dystorsję, która może i nie jest silna, ale wyraźna na pewno. Test studyjny pozwolił obliczyć, że „poduszka” zniekształca ona obraz o ciut ponad 2 %, a więc całkiem sporo. Ale to i tak mało istotne w portrecie, czy też reportażu. Niemniej co szkodzi aktywować i tę korekcję?
Poniżej, w galerii, kilka zdjęć prezentujących wygląd nieostrych partii obrazu przy różnych motywach i otworach przysłony. Ogólnie wszystko w jak najlepszym porządku - plastyka nieostrości plasuje się na wysokim poziomie. Jeden drobiazg może psuć ten wizerunek, choć pewnie mało kto będzie się czepiał. Chodzi o widoczne na dwóch zdjęciach nie okrągłe, a ścięte obrazy mocno nieostrych, jasnych punktów. To sygnał lekkiego „mechanicznego” winietowania objawiającego się właśnie w ten sposób. Jednak ma to miejsce wyłącznie przy całkiem otwartej przysłonie. Te jasne plamki mają idealnie równą jasność, bez jasnych i ciemnych pierścieni. Klasyczne neutralne bokeh.
No i tak się ten Zeiss prezentuje. Całkiem nieźle, prawda? Widać, że jego twórcy dobrze opanowali zarządzanie wadami optycznymi, pozostawiając jedynie te, które można automatycznie usunąć, nie dość że skutecznie, to właściwie bez niekorzystnych efektów ubocznych. Dzięki temu mamy do dyspozycji wspaniałą ostrość obrazu – w środku klatki już od f/1,8, płaskie pole obrazowania, no i zdjęcia praktycznie pozbawione podłużnej aberracji chromatycznej, czy też komy. Wzornictwo może się podobać albo i nie, ale zalet OLEDowego wyświetlacza odległości i głębi ostrości nikt nie zakwestionuje. Obawiałem się, że Zeiss zaszaleje z ceną tego obiektywu, ale on się pohamował. No, w każdym razie trochę. Za Batisa trzeba bowiem zapłacić 5000 zł, czyli zdecydowanie więcej niż za typową, wcale nie bardzo jasną portretówkę. Ale że to Zeiss, a do tego bardzo dobry, więc cena jest w pełni usprawiedliwiona. Zresztą gdy tylko obiektyw zadomowi się na rynku, pójdzie ona nieco w dół, gdyż teraz pachnie ceną sugerowaną przez dystrybutora. Na razie obiektyw figuruje jedynie w trzech polskich sklepach internetowych, i to chyba tylko jako propozycja, a nie gotowy do sprzedaży towar. Wróbelki ćwierkają, że zamówień jest mnóstwo, producent nie nadąża za żądaniami rynku, a do Polski jakoś temu Sonnarowi nie po drodze. A szkoda!
Podoba mi się:
- ostrość zdjęć
- skuteczna stabilizacja
- nowatorski wyświetlacz
Nie podoba mi się:
- trochę za silne winietowanie
Na moim blogu ostatnio opublikowałem także:
Zapraszam serdecznie!