Panasonic Lumix G80 jest bliziutko ideału [test]
Panasonic Lumix G80 jest świeżą, jesienną nowością japońskiego producenta. Nowością, którą zakwalifikowałem na podium w kategorii najciekawszych cyfrówek ogłoszonych podczas Photokiny. Postarałem się więc, by aparat nie musiał zbyt długo czekać na mój test. Zapraszam!
W artykule o photokinowych nowościach napisałem, że tym aparatem Panasonic tworzy drugą linię swych bezlusterkowych Lumixów G. Drugą, w znaczeniu plasowaną niżej, tak jak – pewnie stąd skojarzenie – Lumix G10 uzupełniający „z dołu” G2. Ale gdy sobie tę rzecz rozważałem podczas testowania G80, coraz bardziej mi owa koncepcja nie pasowała. Z jednej strony niby się zgadza, bo Panasonic nie skorzystał tu z matrycy 20 Mpix użytej już w Lumiksie GX8, a z tradycyjnego, znanego, by nie powiedzieć, zabytkowego przetwornika 16 Mpix. Ale gdy chciałem doszukiwać się kolejnych ustępstw z użycia najnowszych i najbardziej wyrafinowanych panasonicowych rozwiązań, to wynalazłem tylko migawkę o parametrach gorszych niż we wspomnianym GX8. Ba, G80 pod żadnym względem nie ustępuje Lumixowi G7, a pod niektórymi wyraźnie go przebija. Chyba ta moja koncepcja „drugiej linii” nie sprawdziła się. Może owo dwucyfrowe oznaczenie to jedynie zmiana nazewnictwa panasonicowych bezlusterkowców?
Prezencja i obsługa
Cyferki cyferkami, ale przejdźmy do rzeczy istotniejszych. Panasonic G80 wygląda tak samo jak G7, czyli nie ma już ani śladu obłego kartofla znanego z dawnych lustrzankopodobnych Lumixów. Mamy ostre krawędzie, wyraźne linie i konkretne kształty. Za prezencję przyznaję pierwszy punkt. Punkt drugi należy się za potężne możliwości indywidualizacji sterowania aparatem. Znajdziemy z pięć definiowalnych przycisków, pokrętło dedykowane trybom „przesuwu filmu”, dźwigienkę trybów AF, cztery ważne funkcje wyrzucone na segmenty nawigatora i dwa pokrętła sterujące z klawiszem mnożącym przez dwa liczbę obsługiwanych przez nie funkcji (coś jak dźwigienka 1-2 w „wyższych” Olympusach OM-D). A do tego dochodzi dotykowy ekran, co – jak to w Panasonicach – oznacza kolejne 5 definiowalnych klawiszy (ekranowych tym razem), łatwo komponowalne podręczne Q.MENU (maks. 15 funkcji na 3 ekranach), ustawianie dotykiem położenia pola AF i wyzwalanie migawki.
Oczywiście, ekran pozwala na dotykowe ustawianie pola AF, także wtedy, gdy korzystamy z wizjera. Zasadniczo super sprawa, ale nie do końca. Podczas testu kilkunastokrotnie zdarzyło mi się spojrzeć w wizjer, a tam widzę, że pole AF zjechało w lewy dolny róg. Ki diabeł? Nie diabeł, a nos, który dotykając ekranu sterował autofokusem. Bardzo liczę na to, że przy okazji najbliższej zmiany oprogramowania aparatu, Panasonic wprowadzi w G80 funkcję znaną z Sony A6500, czyli ograniczenie obszaru ekranu, którego dotknięcie aktywuje tryb Touchpad AF. I jeszcze jeden minus obsługi, tym razem poważniejszy. Czy naprawdę nie dało się zaprojektować bardziej wystających klawiszy na tylnej ściance? Chodzi nie tylko o okrągłe przyciski, ale też o segmenty nawigatora. Są one zbyt płaskie, zbyt trudne do wyczucia i odróżnienia od siebie. Test przeprowadzałem późnojesienną porą, w niskich temperaturach, ale nawet nie myślałem o założeniu rękawiczek, bo i bez nich miałem problemy z obsługą tylnej ścianki. Dyskomfort był znaczny także dlatego, że równolegle fotografowałem własnym Lumixem FZ1000, którego klawisze są mocno wypukłe. Nie wiem, dlaczego konstruktorzy Panasonica tak utrudniają życie użytkownikom swych bezlusterkowców? Bo te płaskie przyciski to cecha nie tylko G80.
Twórcy tego aparatu przeprowadzili też manewr przemieszczenia gniazd w porównaniu z Panasonikiem G7. Manewr, który ja sam oceniam zdecydowanie pozytywnie, gdyż slot na kartę pamięci został usunięty spod wspólnej z akumulatorem klapki na spodzie aparatu i umieszczony po jego prawej. W tym miejscu w G7 znajdowały się gniazda USB, HDMI i zdalnego sterowania. Trochę nietypowo i niewygodnie, gdyż trudno trzymać aparat, gdy z uchwytu wystaje klapka, wtyczka / wtyczki z przewodami. Ale jednocześnie zyskiem w G7 jest „czysta” lewa strona, pozwalająca swobodnie operować ruchomym ekranem. A w G80 owe gniazda przywędrowały właśnie na lewą, co uniemożliwia pełen obrót odchylonego w bok ekranu. Ba, nie tylko pełen, ale nawet przechylenie o 45° od pionu. Narzekania filmowców są jak najbardziej uzasadnione, ale ja, fotograf, nie odczuwam dyskomfortu.
Jeszcze kilka ważnych cech aparatu. Po pierwsze, ma częściowo metalowy korpus, czym różni się od G7 i GX80, w całości obudowanych tworzywami sztucznymi. Po drugie, korpus ten jest uszczelniony, tak jak GH4 i GX8 oraz w odróżnieniu od G7 i pozostałych aktualnych bezlusterkowców Panasonica. Wyposażono go w świetny OLEDowy wizjer o rozdzielczości 2,36 mln punktów i dużym powiększeniu 0,74× (przeliczone na mały obrazek). Niespodziewanym, w każdym razie dla mnie, dodatkowym akcesorium jest uchwyt do zdjęć w pionie. Jedynymi bezlusterkowymi Panasonicami, które dostąpiły zaszczytu posiadania takiego gripa, były GH3 i GH4.
A skoro już jesteśmy przy uchwycie, to przyjrzyjmy się temu podstawowemu, posiadanemu przez Lumixa G80. Wystaje on mocno z korpusu, bardziej niż osłona lampy błyskowej. W niewielu wypadkach producenci decydują się na taki krok, gdyż wówczas aparat gorzej wygląda „katalogowo” – formalnie jest grubszy. W praktyce nie ma to jednak znaczenia, gdyż nawet najbardziej płaski „naleśnik” wystaje do przodu bardziej niż grip, a w praktyce ważne są przecież wymiary zestawu, a nie gołego korpusu. Tak czy inaczej, Panasonic G80 świetnie i pewnie leży w dłoni, pozwala na obsługę klawiszy tylnej ścianki prawym kciukiem, bez podtrzymywania aparatu lewą dłonią. Które cyfrówki Mikro 4/3 mają tak wystający uchwyt? Z Panasoniców wszystkie GH i ostatnie modele G. Lecz u Olympusa tak dobrze jest tylko w „jedynkach”.
Funkcje, tryby, możliwości
Tu Lumix G80 nie zawodzi! Wszystkiego mamy po kokardki, a ja – tradycyjnie – nie mam zamiaru opisywać wszystkich czy nawet tylko najważniejszych z nich. Skupię się na tych wyróżniających G80 spośród podobnych bezlusterkowców Panasonica i Olympusa oraz tych, które mi się spodobały. Albo wręcz przeciwnie: bo ich nie lubię.
Jedną z istotniejszych, a przy tym całkiem nową, jest stabilizacja Dual IS II. „Dual” – wiadomo, to połączenie 5-osiowej stabilizacji matrycy z 2-osiową obiektywu. Co oznacza „II”, jest już mniej jasne, poza tym, że chodzi o nową wersję systemu redukcji drgań. Z oficjalnej prezentacji nie wynika, co zmieniono / poprawiono, a jedynie, jakie są wyniki tych działań. Ma być je widać przede wszystkim dla długich ogniskowych, kiedy to Dual IS II powinien zapewniać skuteczność redukcji drgań równie wysoką jak przy szerokim kącie. Chodzi o teoretyczną skuteczność na poziomie 5 działek czasu. To niby wyraźnie mniej niż 6,5 działki reklamowanej w niektórych konfiguracjach Olympusa, ale wiadomo, że obietnice obietnicami, a ważna jest praktyka. Test wykazał często spotykany wynik, czyli różniący się na niekorzyść o 1 działkę od oficjalnego. Owa 4-działkowa skuteczność oczywiście i tak zasługuje na ocenę bardzo dobrą, choć nie na najwyższą. Ale żeby nie było tak jednoznacznie, wynik ten uzyskałem zarówno ze stabilizowanym obiektywem jak i niestabilizowanym, czyli przy wykorzystaniu jedynie „mechanicznej” stabilizacji w aparacie. Konkretnie „z „kitowym” 12-60/3.5-5.6 oraz standardową stałką 25/1.7. Czyli co, ta cała dualność na nic się nie przydaje? Trzeba by ją wszechstronniej przetestować, szczególnie przy dłuższych ogniskowych, może dopiero wówczas pokaże pazur.
Jedna istotna sprawa: jak na razie system Dual IS II działa wyłącznie wówczas, gdy G80 współpracuje ze wspomnianym wcześniej podstawowym zoomem albo z uniwersalnym 14-140/3,5-5,6. Biednie! Na 2017 rok zapowiadane jest uruchomienie współpracy z długim zoomem 100-400/4-6.3, a długiej liście obiektywów, którą widziałem podczas prezentacji aparatu, towarzyszyła adnotacja „Under Study”. Widać, że to dostosowanie firmowej optyki do nowego systemu stabilizacji to nie tylko jakaś prosta poprawka w firmwarze.
Niejako przy okazji stabilizacji wspomnę o podzespole Panasonica G80, który pomaga zmniejszyć drgania. Jest to migawka użyta wcześniej w Lumiksie GX80, a tu po raz pierwszy powtórzona. Jej istotą jest napęd w pełni elektromagnetyczny, w odróżnieniu od elektryczno-sprężynowego, znanego z migawki używanej w pozostałych bezlusterkowych Panasonicach. Ceną, w porównaniu z migawkami topowych modeli, jest wydłużenie najkrótszego czasu ekspozycji do 1/4000 s i czasu X do 1/160 s. A zyskiem, potężnym i łatwo zauważalnym, znacznie cichsza praca i znikome drgania. Widoczne na prezentowanym poniżej slajdzie wykresy drgań obu migawek, pachną bezczelnym marketingiem. Jednak gdy zrobimy choć jedno zdjęcie Lumixem G80 (albo GX80), stwierdzamy, że obrazki nie są ani trochę przesadzone. Ta nowa migawka działa naprawdę rewelacyjnie cicho i bezwstrząsowo. Żeby dopełnić szczęścia, Panasonicowi G80 dodano tryb elektronicznej pierwszej kurtyny oraz migawkę elektroniczną. Jeśli jednak będzie ona wykorzystywana, to z pewnością znacznie częściej dla uzyskania bardzo krótkich ekspozycji (do 1/16000 s), a nie dla dalszego, mało potrzebnego, wyciszenia aparatu.
Serie zdjęć, szybkość zapisu
Z seriami zdjęć Panasonic w G80 jakoś szczególnie nie zaszalał. No dobra, przyznaję, jest tryb SH 40 klatek/s, lecz obowiązują tam typowe ograniczenia: tylko JPEGi, dobór ekspozycji i ostrości wyłącznie do pierwszego ujęcia, brak podglądu na żywo. Ale już w „normalnym” trybie seryjnym nie osiągniemy więcej niż 10 klatek/s. Zresztą i tu wyłącznie przy korzystaniu z migawki elektronicznej, bo jeśli mamy ochotę używać mechanicznej, to spadamy do 9 klatek/s. A konkretnie – jak mi wyszło w teście – do 8,6 klatki/s. Żadna różnica. Gorzej, że takie serie udawało mi się strzelać wyłącznie JPEGami. Przejście na RAW, albo RAW+JPEG skutkowało obniżeniem częstości do 7 klatek/s. Nie mam pojęcia, dlaczego. Przejrzałem ustawienia czy nie dodałem jakiejś funkcji „opóźniającej”, ale nie, nic takiego. Instrukcja obsługi, wymieniając sytuacje, gdy serie mogą zwolnić, też milczy w kwestii RAWów.
A serie, już „legalnie”, zwalniają między innymi przy aktywacji AFC – do 6 klatek/s. Gdy potrzebujemy ciągłego ostrzenia, warto jednocześnie oddzielnie ustawić średnią częstość serii, czyli 6 klatek/s. Dzięki temu manewrowi uzyskujemy podgląd kadru pomiędzy ekspozycjami, niedostępny, gdy (nominalnie) ustawione jest 9 klatek/s. Ot, taki dziwny myk.
W kwestii długości serii zdjęć i szybkości ich zapisu na kartę pamięci, Lumix G80 mnie nie zawiódł. Zgodnie z panasonicową tradycją prezentuje on w rogu wyświetlacza liczbę zdjęć do wykonania jednym ciągiem, „choćby się waliło i paliło”. Czyli w sytuacji, gdy karta jest wyjątkowo wolna, a zdjęcia są jedynie gromadzone w buforze. W takich sytuacjach aparat gwarantuje wykonanie ok. 40 RAWów albo ok. 90 JPEGów. Dużo! A bonusem są zdjęcia, które równolegle z trwaniem serii są przelewane na kartę. Ów bonus jest różnej wielkości, zależy zarówno od formy zapisu zdjęć, jak i możliwości użytej karty pamięci. W teście wykorzystałem 4 karty Lexara. Już przy najwolniejszej Premium, o deklarowanej szybkości 300×, seria RAWów strzelanych z pełną częstością liczyła 53 zdjęcia, a JPEGów aż 184. Tak więc wszyscy, zwłaszcza JPEGowicze, już tu mogliby być zadowoleni, gdyby nie konieczność oczekiwania aż pół minuty na całkowite opróżnienie się bufora. To co, może użyć trochę szybszej karty pamięci? Nie, gdyż „trochę” szybsza Professional 633× praktycznie nic nie pomaga. W takim razie wskoczmy w UHS-II i Professional 1000×! No, jest lepiej, bufor opróżnia się w 17-19 s – RAWy szybciej, JPEGi wolniej. Znacznie efektowniej poprawia się długość serii. Nie, nie RAWów – tu nie jest ani ciut lepiej, ale JPEGów, których strzelić można niemal 400! Może komuś się przyda. Sięgnięcie po najszybszą lexarową kartę Professional 2000× pozwala na nieograniczone serie JPEGów i wreszcie pomaga RAWom: 60 klatek jednym ciągiem i opróżnianie bufora w 13 s.
Jednak, gdy obliczyłem szybkość wchłaniania danych przez kartę, trochę się zdziwiłem. Ten sam Lexar Professional 2000× w Fuji X-Pro2 zapisywał zdjęcia z szybkością wyraźnie ponad 100 MB/s (pełen test tu: LINK), a Panasonic G80 ledwo przekracza 50 MB/s. I to ma być „UHS-II”?! Zysk niby jest, ale taki jakiś nieszczególny. Moje wątpliwości pogłębiły się, gdy zobaczyłem, że w instrukcji aparatu rzecz skwitowano wyrażeniem „UHS-I / UHS-II compatible”. Ale to przecież żadna informacja, bo wiadomo, że standard UHS-II jest wstecznie kompatybilny z UHS-I, czyli karty UHS-II współpracują z „aparatami UHS-I”, a „aparaty UHS-II” nie mają nic przeciwko zapisywaniu zdjęć na karty UHS-I.
I zostałbym z tymi wątpliwościami, gdyby nie pan Michiharu Uematsu, menadżer z działu rozwoju cyfrówek Panasonica, którego – dość przypadkowo – spotkałem akurat w czasie pisania artykułu i miałem okazję zapytać o ten standard slotu SD w Lumiksie G80. Z początku pan Uematsu próbował po japońsku, z uśmiechem, udzielać wymijających odpowiedzi. Jednak, gdy zeznałem, że w gnieździe – jak mi się wydawało – zauważyłem dwa rzędy styków, powiedział, że hardware hardwarem, ale ważny jest też software. Tak więc, sprawa jasna, standard UHS-II w G80 jest taki trochę teoretyczny. Niemniej pewien zysk z używania kart UHS-II jednak widać.
Ciągły autofokus
Tym razem jego szybkość i dokładność sprawdziłem jednak podczas filmowania, a nie przy seriach. Chwalonemu przeze mnie od zawsze panasonicowemu systemowi autofokusu DFD zadałem trochę inne niż zwykle parametry wejściowe. Obiektami były gokarty, które podczas filmowania osiągały prędkość 40 km/h, czyli stosunkowo niedużo. Utrudnieniem dla aparatu było niezbyt silne, sztuczne oświetlenie oraz obiektyw. Użyłem bowiem mikroskopijnego zooma 35-100 mm f/4-5.6, pracując nim wyłącznie przy najdłuższej ogniskowej. Na przykładowym filmie widać zachowanie aparatu typowe dla mniej więcej 1/3 identycznie wyglądających przejazdów. Wszystko jest OK aż do momentu, gdy gokart zbliża się na odległość kilku metrów. Wówczas AFC przestaje nadążać, a próbuje nadganiać już przy oddalającym się obiekcie. I niemal zawsze daje sobie z tym bardzo szybko radę. Pozostałe 2/3 przejazdów ciągły autofokus Lumixa G80 obsługiwał bezbłędnie.
Tak więc wynik testu pozytywny, ale nie rewelacyjny. Zwłaszcza że próby pracy z automatycznym śledzeniem obiektu w kadrze (Tracking) wypadały zdecydowanie niekorzystnie. Owo śledzenie notorycznie gubiło się, więc o niebo wygodniej filmowało mi się ze stałym ustawieniem dość dużego, pojedynczego pola ostrości. Dodam tylko, że pracowałem z domyślnym ustawieniem czułości AFC. Nie podejrzewam jednak, by podwyższenie czułości autofokusu poprawiłoby sytuację w tego typu filmie, gdyż zmiana odległości następuje tu płynnie.
Panasonic G80 AFC
Kilka słów o filmowaniu
Rozdzielczość oczywiście 4K, choć formalnie to „tylko” UHD: 3840×2160 pikseli, z klatkażami 30, 25 i 24 klatki/s i bitratem 100 Mb/s. Przy Full HD znajdzie się też 60 klatek/s przy maks. 28 Mb/s. Próbkowanie kolorów 4:2:2 przy 8 bitach na kanał i przy zapisie filmu na kartę pamięci. Panasonic chwali się brakiem ograniczenia czasu nagrania do 30 minut, ale drobnym druczkiem dopisuje, że nie dotyczy to aparatów sprzedawanych w europejskim obszarze PAL. W Lumiksie G80 nie znajdziemy płaskiego profilu kolorów V-Log – na razie to domena GH4. Przy filmowaniu w 4K, G80 nie wykorzystuje całej (szerokości) matrycy – crop w stosunku do Micro 4/3 wynosi 1,1×.
Funkcja 4K Photo
Tradycyjnie, filmowanie 4K Panasonic wykorzystuje do kilku trybów fotografowania bardzo szybkimi seriami, których efektem są zdjęcia czy też zdjęcie, o rozdzielczości ok. 8 Mpx. Klasyczne „serie 4K”, to serie 30 klatek/s rejestrowane w jednej z trzech opcji: początek przy naciśnięciu, a koniec przy puszczeniu spustu, początek i koniec przy kolejnych wciśnięciach, 2-sekundowa seria „wokół” wciśnięcia spustu migawki. W dwóch pierwszych przypadkach czas trwania serii jest nieograniczony. Drugim rozdziałem jest Post Focus, czyli wybór jednego z serii zdjęć wykonanych z użyciem innego sensora AF przy każdym z nich. Celem jest tu wybranie kadru z optymalnie ustawioną ostrością. Trzecim jest Light Composition – wybór zdjęć z serii do wielokrotnej ekspozycji. Rzecz przydatna na przykład przy fotografowaniu sztucznych ogni, dla rozmnożenia ich na niebie.
Ostatnim, zupełnie nowym w Lumixach, trybem, jest Focus Stacking, czyli łączenie w jedno serii zdjęć wykonanych tak jak w Post Focus. W tym wypadku chodzi o wykorzystanie ostrych fragmentów każdego ze składowych ujęć, by powiększyć strefę ostrości. Rzecz warta docenienia zwłaszcza w makrofotografii, a ważne jest to, że możemy sami zdecydować, zdjęcia z jakiego obszaru wykorzystanych pól AF użyć do składanki. Oczywiście, mogą to być także wszystkie zdjęcia z serii, czyli wykonane w oparciu o działanie wszystkich 49 sensorów ostrości. Poniżej prezentuję film, który pozostaje zapisany na karcie pamięci wraz ze "stackowanym" zdjęciem. Publikuję go, bo spodobał mi się przejazd autofokusu przez wszystkie pola ostrości. Podczas Focus Stackingu wygląda to jeszcze efektowniej, bo dochodzi "taniec" wyświetlających się kolejno w kadrze pól ostrości.
Panasonic G80 Focus Stacking
Pomiar światła i dodatki
Nierozgryzionym przeze mnie problemem było prześwietlanie zdjęć, w których aktywne pole autofokusu celowało w ciemny obiekt. Ta canonowska przypadłość objawiała się zupełnie nieprzewidywalnie, ale całe szczęście, rzadko.
Z kolei funkcja i-Contrast, czyli redukcja kontrastu, działa pewnie, powtarzalnie i dość zdecydowanie. To ostatnie oczywiście, gdy włączymy maksymalną jej intensywność. Nie musimy obawiać się o niepotrzebne rozjaśnianie świateł obrazu, bo G80 dba także o nie. Nie to, że skutecznie likwiduje silne przepalenia, ale coś tam w najjaśniejszych partiach obrazu poprawia. W cieniach oczywiście też, i to zdecydowanie.
Kolejną „inteligentną” funkcją tego Lumixa jest i-Resolution, czyli podwyższanie szczegółowości zdjęcia. Sprawdza się ona całkiem nieźle pod warunkiem, że w kadrze nie ma mocno kontrastujących krawędzi, zwłaszcza na drobnych obiektach. Tam bowiem, nawet po ustawieniu dla i-Resolution średniej intensywności, pojawia się halo. Co łatwo dostrzec na zdjęciach poniżej. Widać tam również, że fragmenty z niskim kontrastem, np. figura, dachówki, zyskują na szczegółowości bez efektów ubocznych.
Jest jeszcze jedna, nowsza funkcja, niby też pasująca do działu tych inteligentnych, lecz ona nie ma w nazwie owego „i-”. Chodzi o redukcję dyfrakcji na przysłonie, która to wada w przypadku optyki Mikro 4/3 może być zauważalna już przy dość silnym jej otwarciu. Co prawda doświadczenie mówi, że zarówno w Olympusach jak i Panasonicach, właściwie aż do f/11, istotnego problemu nie ma. No, chyba że oglądamy tabelki i wykresy w „prawdziwych” testach. Testując funkcję redukcji efektu dyfrakcji, liczyłem, że właśnie przy naprawdę mocnych przymknięciach przysłony przyniesie ona pozytywne efekty. Niestety, nie. Dla f/16 i f/22 na zdjęciach plenerowych korekta nic nie daje. Natomiast znacząco wpływa na zdjęcia tablicy testowej wykorzystanej do oceny rozdzielczości. Jednak jest to wpływ… negatywny! Algorytmy redukcji dyfrakcji G80 widać tak działają. Może inżynierowie Panasonica podszkoliliby się u Volkswagena. Jego silniki umieją wykryć procedurę testu zużycia paliwa, więc może Lumixy nauczyłyby się pozytywnie reagować na wzór tablicy ISO 12233?
Ale znacznie ważniejsze, że na „prawdziwych” zdjęciach wykonywanych z przymknięciami przysłony słabszymi niż f/16, widać pozytywny efekt działania korekcji dyfrakcji. Pozytywny, choć niezbyt silny. Jednak na tyle wyraźny, że ja bym aktywował tę funkcję na stałe.
Jakość obrazu
Twórcy Panasonica G80 chwalą się, że bez filtra dolnoprzepustowego i dzięki nowemu procesorowi, rozdzielczością obrazu aparat wywalcza sobie pierwsze miejsce spośród wszystkich cyfrówek z matrycami 16 Mpx. I to by się zgadzało. JPEGi z tablicy testowej prezentują 2700 lph – tak wysokiej wartości przy 16 mln pikseli nie kojarzę ze swoich testów. Ale już 3000 lph na RAWie zdarzyło mi się. Ciekawe, bo też na Panasonicu, maleńkim GM5. Ale w przypadku G80 ta wartość jest mocno teoretyczna, gdyż wspomnianą rozdzielczość trudno dostrzec spod mory, występującej w znacznym natężeniu. Zresztą sporo mory widać też na JPEGach. Cóż, gdy brak filtra AA, ten efekt nie dziwi. Tak czy inaczej, tego Lumixa w konkurencji rozdzielczości oceniam bardzo dobrze. Zwłaszcza że na „prawdziwych” zdjęciach mora pojawia się tylko z rzadka.
Maksymalną szczegółowość zdjęć uzyskujemy zarówno przy uzyskiwanej programowo czułości ISO 100, jak i przy natywnej ISO 200. Z tym, że odradzam korzystanie „na co dzień” z ISO 100, bo przy niej znacząco siada dynamika. Z drugiej strony, już ISO 400 wykazuje spadek szczegółowości – rzecz niedziwna przy matrycy 4/3 cala. Przejście na ISO 800 oznacza dalsze, jeszcze niewielkie, pogorszenie sytuacji. Ale już przy ISO 1600 szczegółowość spada wyraźnie, zwłaszcza na obszarach o niskim kontraście. Ale co istotne, szumy wcale nie są silne. Stąd JPEGi są nadal używalne, byle mocno osłabić odszumianie – optimum to poziom -4. Oczywiście przejście przez RAWa jest znacznie lepszym rozwiązaniem. ISO 3200? Tak, ale wyłącznie RAWy. Wymagają one sporo zabawy z odszumianiem i wyostrzaniem, ale uzyskane efekty, szczególnie na obszarach o niskim kontraście, są wyraźnie lepsze niż JPEGi dla ISO 1600. Czułość ISO 6400 jeszcze nie wykazuje degradacji koloru i kontrastu, w związku z czym nadaje się do wykorzystania, byle z rozdzielczością znacznie mniejszą niż pełna. Trochę się zdziwiłem, że o ISO 12800 nie napiszę „do kosza!”. Jednak barwy na RAWach są jeszcze niczego sobie, a szumy – choć silne – można ograniczyć tak, by po zmniejszeniu do rozdzielczości ekranowej zdjęcie dało się oglądać. Ale o ISO 25600 lepiej zapomnieć. Tak czy inaczej, ta matryca zachowuje się bardzo przyzwoicie. Może nie zaskoczyła mocno pozytywnie, ale mi się spodobała.
Nie spodobał mi się za to balans bieli w sztucznym świetle. Aktualnym standardem czy też średnim zachowaniem się cyfrówek, jest co najmniej dobre działanie AWB w świetle żarowym i (nie)dostateczne przy świetlówkach kompaktowych. Niestety, G80 nie daje rady ani w jednym, ani w drugim oświetleniu. Co ciekawe, efekty przy obu są niemal identyczne, choć w przypadku innych aparatów, ewentualne błędy polegają na wpadaniu w ciepłe czerwienie / brązy przy żarówkach i ciepłe zielenie przy świetlówkach kompaktowych. A Lumix G80 równo produkuje się w pomarańczach.
I tak właśnie ten G80 wygląda
Zawiedzeni? Zachwyceni? Ja, ani jedno, ani drugie. Ale znacznie bliżej zachwytu, bo ten Lumix jest bardzo porządnym aparatem. Ma przemyślaną, dopracowaną konstrukcję, w zasadzie bez braków, biorąc pod uwagę jego położenie w linii Panasonica na drugiej półce od góry. Jasne, mógłby posiadać 20-megapikselową matrycę, strzelać długimi seriami 15 RAWów/s, zapisując je z szybkością „UHS-II”. Ale trzeba przecież coś zostawić dla topowych modeli: dla GH5 i może jeszcze jakiegoś „mniej filmowego”. W samym funkcjonowaniu aparatu niedostatków wiele nie ma. Ot, ten automatyczny balans bieli w sztucznym świetle, niezbyt doskonałe śledzenie obiektu w kadrze, może jeszcze zbyt wyraźny spadek dynamiki dla ISO 100. Ale tak naprawdę, to rzeczą, którą najgorzej oceniam w G80, są zbyt płaskie przyciski na tylnej ściance. Też się czepiam! A bez dwóch zdań, elementem, którym mnie ten Lumix zachwycił, jest migawka pracująca cichusieńko i gładziutko. Wstrząsy minimalne, hałas żaden – cudo!
Matryca jest w porządku, a maksymalna rozdzielczość zdjęć przy ISO 200 znacznie bardziej niż w porządku. Podwyższone czułości też dają radę, ale bez rewelacji czy jakiegoś przełomu w klasie. Cieszy grip obecny wśród opcjonalnych akcesoriów, a customizacja obsługi aparatu jest na najwyższym poziomie. Natomiast poziom znacznie niższy od najwyższego reprezentuje cena. Lumixa G80 kupuje się za nieco ponad 3600 zł, czyli aż o 1000 zł taniej niż Olympusa E-M5 II! To bardzo dobry, zresztą nie pierwszy, ruch Panasonica, pozycjonującego cenowo swe produkty wyraźnie poniżej bezpośredniej konkurencji. I mocny argument za wyborem tego właśnie bezlusterkowca.
- Brak
- Brak
Na moim blogu ostatnio opublikowałem także:
Zapraszam serdecznie!