Canon EOS R w naszych rękach. Pierwsze wrażenia i zdjęcia przykładowe
Firma Canon zaprezentowała swoją odpowiedź na ostatnie ruchy Nikona w postaci bezlusterkowca Canon EOS R oraz nowego systemu i obiektywów RF. Będąc w Londynie mieliśmy okazję przyjrzeć się bliżej nowemu produktowi oraz porobić trochę zdjęć.
05.09.2018 | aktual.: 26.07.2022 17:53
Jak zbudowany jest Canon EOS R?
Pełnoklatkowy bezlusterkowiec Canon EOS R wykonany jest w całości z magnezu i jest uszczelniony na warunki atmosferyczne i pył. Co ciekawe – wcale nie jest czarny, jak mogłoby się wydawać. Aparat ma kolor ciemnoszary, prawie czarny. Jest ciemniejszy niż Canon EOS M50. Na obudowie znajdziemy wysokiej jakości gumy, które sprawiają, że głęboki uchwyt staje się pewniejszy.
Na tyle znajdziemy dotykowy ekran oraz specjalny wielofunkcyjny moduł dotykowy, który można zaprogramować na kilka sposobów. Co do programowania – większość przycisków można spersonalizować, co jest naprawdę przyjemne.
Co do samej bryły aparatu – nie jest najgorzej. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że jest nawet ładny – jak na współczesny bezlusterkowiec z pełną klatką. Pewnie leży w ręce, nie jest za duży, ani za mały – jest w sam raz. Niestety schody zaczynają się, kiedy przychodzi do ostrzenia używając funkcji Touch And Drag AF, ale o tym za chwilę.
Pierwsze wrażenia z użytkowania bezlusterkowca Canona EOS R
W pierwszej chwili, gdy wziąłem aparat Canon EOS R do ręki, poczułem, jakbym wcześniej miał go już w rękach. Grip bardzo mocno przypomina ten z flagowych lustrzanek producenta jak: Canon EOS 5D Mark IV oraz Canon EOS 1-Dx Mark II. Nie jest za ciężki, nie jest za duży – jest naprawdę w porządku.
Przebrnięcie przez menu to była chwila – wygląda ono tak samo, jak w pozostałych modelach Canona. Ustawiłem większość funkcji wedle moich preferencji i zabrałem się za fotografowanie. Mimo świetnego szkła, które miałem, czyli Canon RF 50 mm f/1.2L USM, coś mi nie grało – nie grała mi ergonomia.
Jak działa autofokus w Canonie EOS R?
Sam system działania autofokusu jest oparty na technologii Dual Pixel to naprawdę interesujące rozwiązanie. Umożliwia on skorzystanie z 5655 kombinacji ustawień, co jest imponującym wynikiem. Bez dwóch zdań. Oczywiście możemy go ustawić w tryb detekcji twarzy z zaznaczeniem oczu, pojedynczy punkt, AF strefowy czy automatyczny wybór pól. Działa celnie, szybko i pewnie – właściwie nie zauważyłem nietrafionych zdjęć – były to naprawdę pojedyncze klatki.
Bolączką autofokusa w Canonie EOS R nie jest działanie ustawiania ostrości, a wybór punktów. Przez wiele lat byliśmy przyzwyczajeni do wybieraka wielofunkcyjnego, czyli zwykłego, fizycznego joysticka. Tutaj go zabrakło. Punkty AF wybieramy za pomocą ekranu dotykowego, który można dostosować. Mimo zmniejszenia obszaru obsługi wyboru pól AF, ten wciąż był zbyt duży dla mojej dłoni. Gdy chciałem wybrać skrajnie lewy punkt ostrości, mój palec schodził ze spustu migawki. Bardzo szybko zastąpiłem wybieranie punktów AF wybierakiem do przeglądania menu. Niestety nie jest to wygodne przy tak wielu polach AF. W pewnym momencie, w napadzie frustracji, włączyłem detekcję twarzy i pozwoliłem działać magii współczesnej technologii – na tym się nie zawiodłem.
Jakość zdjęć w Canonie EOS R
Czułość ISO waha się od natywnych wartości ISO 100 do ISO 40 000, jest rozszerzalna do wartości ISO 50 oraz ISO 102 400. W całym tekście możecie zobaczyć zdjęcia z danymi EXIF. Szumy pojawiają się widocznie około wartości ISO 6400. W obecnych czasach ten parametr przestaje być istotnym wyznacznikiem jakości obrazu, gdyż wszyscy producenci idą ze sobą łeb w łeb.
Odwzorowanie kolorów jest dobre – automatyczny balans bieli z priorytetem koloru białego zdaje egzamin nawet w trudnych warunkach oświetleniowych. W przypadku strzelania w JPEG-ach, wyzerowałem wszystkie ustawienia redukcji etc. oraz ustawiłem styl obrazów na ”Dokładny”. Otrzymałem pliki wyjściowe naprawdę wysokiej jakości. By powiedzieć coś więcej, trzeba przeprowadzić dokładne testy.
Jak działają nowe obiektywy oraz adaptery?
W zestawie, który otrzymałem, miałem do dyspozycji 2 obiektywy: Canon RF 50 mm f/1.2L USM oraz Canon RF 24-105 f/4L IS USM. Towarzyszył im podstawowy adapter na bagnet EF.
Obiektyw Canon RF 50 mm f/1.2L USM to po prostu bajka. Cudowny bokeh, całkiem szybki autofokus, jak na tak duży obiektyw oraz cicha praca. Obiektyw nie miał większych problemów ustawianiem ostrości w ciemności – nie gubił się, nie potrzebował szukać punkt ponownie. Jedyne, co mogę mu zarzucić to rozmiar i waga – przedni element ma 77 mm średnicy, a całe szkło waży 950 gramów. Na dłuższą metę to naprawdę kawał ciężkiego obiektywu.
Canon RF 24-105 mm f/4L IS USM to obiektyw ”kitowy”, który wcale nie jest ”do kitu”. To pełnoprawna ”L-ka”, po prostu ciemniejsza. Jakość obrazu jest zadowalająca, prędkość autofokusa w szkle również. Zakres ogniskowych jest bardzo uniwersalny i powinien przypaść do gustu naprawdę wieli użytkownikom – miłośnikom krajobrazu oraz portrecistom.
W pewnej chwili postanowiłem użyć adaptera EF na EOS R. Sprawdziłem 2 moje ulubione szkła: Canon EF 135 mm f/2L USM oraz Canon EF 35 mm f/1.4L USM II. Gdy używałem systemu Canona do pracy, były to 2 obiektywy, które zawsze mi towarzyszyły. Muszę stwierdzić, że działały naprawdę dobrze z nowym bezlusterkowcem. Autofokus zaciął się tylko raz z podpiętą 135-tką, ale szybciutko wrócił do normy. Przy 35-tce tego problemu nie było. Nie zauważyłem też, żeby obiektywy chodziły wolniej niż na lustrzankach. Dobra robota Canon!
Jak wypada na tle konkurencji i dla kogo jest Canon EOS R?
To jest bardzo dobre pytanie. Po rozmowie z inżynierem Canona z Japonii, Hiroakim Ishii, nie znam jednoznacznej odpowiedzi. Z jednej strony może być to korpus dla pasjonatów z zasobnym portfelem, z drugiej strony zapasowy korpus dla profesjonalistów, chociaż ci pewnie znajdą tańsze alternatywy choćby w lustrzankach pokroju Canona EOS 6D Mark II.
Co do konkurencji – muszę stwierdzić (i mówię to szczerze), że Nikony Z6 i Z7 biją na wstępie Canona pod kątem ergonomicznym. Niestety Sony również. Nie wyobrażam sobie pracy aparatem bez dżojstika i absurdalnego sposoby wyboru punktów autofokusa. To nie dość, że spowalnia prace, to znacznie denerwuje.
Jeśli już jesteśmy przy ustawianiu ostrości – pojedynczy punkt, nawet ustawiony na ”mały”, jest wciąż dość duży – większy niż w lustrzankach, co sprawia, że ustawienie bardzo precyzyjnej ostrości na konkretny punkt może być trudne. Kolejnym znakiem zapytania jest opcja wykrywania twarzy i autofokus na oczy. W menu nie ma opcji włączenia priorytetu lewego/prawego lub przedniego/tylnego oka. Oko, na które ma być ustawiona ostrość możemy zmienić dopiero, gdy system wykryje twarz. To trochę absurdalne.
Innym problemem Canona EOS R jest pojedynczy slot kart pamięci na karty w standardzie SD. Nie pozwoliłbym sobie na pracę zarobkową na czymś takim. Złamałem w życiu 15 kart SD, albo i więcej. Gdyby chociaż były te dwa sloty i możliwość symultanicznego backupu…
Na koniec – opcja bezprzewodowego transferu plików. Istnieje takowa, lecz pliki RAW można przesłać jedynie na iPada z nowym oprogramowaniem. Jeśli chcielibyście pobawić się w bezprzewodowy tethering do Lightrooma albo Capture One – zapomnijcie o tym.
To tyle z pierwszych wrażeń na temat Canona EOS R. Jeśli macie jakieś pytania, zadawajcie je w komentarzach.