Co dał mi projekt 365?
Zanim opowiem Wam o tym, co dał mi projekt 365 i czego się dzięki niemu nauczyłem, chciałbym nadmienić, że próbowałem znaleźć minusy tego przedsięwzięcia. Naprawdę bardzo, bardzo się starałem. I w końcu znalazłem, ale o tym wspomnę na samym końcu tego tekstu.
20.01.2017 | aktual.: 26.07.2022 18:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pisałem już o tym, że projekt 365 przyniósł mi korzyści czysto finansowe i doprowadził do rozwoju dwóch biznesów. Pisałem też o tym, że wystrzelił mnie bardzo daleko ze strefy komfortu.
365
Poniższe przemyślenia będą bardziej osobiste. Opowiem Wam, jak projekt 365 wpłynął na moje zwykłe, prywatne życie.
Wiem, kim jestem
Robiąc zdjęcia codziennie, maluję większy obraz tego, kim jestem. Z mojego projektu 365 można łatwo wywnioskować, co mnie interesuje, co sprawia mi przyjemność, z kim i gdzie spędzam najwięcej czasu.
Nie jestem rozchwytywaną blogerką ani gwiazdą muzyki pop. Moje życie nie nadaje się na pierwsze strony magazynów plotkarskich ani nawet do „popularnych” na Instagramie. I to jest ok.
Krzysztof Gonciarz wspomniał ostatnio przy okazji rozpoczęcia swojej serii codziennych vlogów, że zamierza pokazywać w nich życie takim, jakie jest. A że nie zawsze jest ciekawe? Że czasami jest nudne? Że są dni, kiedy kompletnie nic się nie dzieje? To jest siła uwieczniania codzienności. Obraz prawdziwy, niewypaczony parciem na szkło czy lajki z Insta.
Wiem, jak używać aparatu
Kiedy publikowałem swoje pierwsze zdjęcie, o fotografii nie wiedziałem zupełnie nic. Potrafiłem jedynie zdjąć i założyć obiektyw i włączyć aparat.
Robiąc zdjęcia przez 1000 dni pod rząd, poznałem swój aparat absolutnie. Znam jego możliwości, wszystkie wady i zalety. Wiem, czym jest przysłona, migawka, czułość i w jaki sposób manipulować tymi wartościami, aby uzyskać założony efekt.
Tryb manualny stał się zupełnie intuicyjny. Bardzo lubię momenty, kiedy biorę do ręki aparat i dosłownie w chwile ustawiam parametry ekspozycji, naciskam spust migawki i okazuje się, że zdjęcie wyszło dokładnie, tak jak wyjść powinno. A takie momenty zdarzają się coraz częściej.
Wiem, do czego służą filtry i w jaki sposób wpływają na to, jak wyglądają moje zdjęcia. Wiem, czym jest ogniskowa, matryca i pełna klatka. Wiem też, dlaczego pełnej klatki nie potrzebuję. Biorąc się za robienie konkretnego zdjęcia, wiem, jakiego obiektywu powinienem użyć i wiem, dlaczego akurat tego.
Cała ta wiedza i doświadczenie pojawiły się same już po kilku tygodniach codziennego obcowania z aparatem. Nie czytałem żadnej książki, choć wiem, że powinienem. I w końcu wiem też, jak wciąż mało wiem o fotografii.
Widzę, jak szybko upływa czas
Wydaje nam się, że będziemy żyć wiecznie. Że każdy rok to ogromny szmat czasu, a przed nami jeszcze „tyle” lat. Tymczasem rok to zaledwie 365 dni. To niecałe 9000 godzin. I tylko… tylko 52 weekendy.
Kiedy przeglądam swoje zdjęcia z ostatnich miesięcy, widzę, jak w ciągu kilkudziesięciu tygodni zmienia się życie. Każdy rok to zaledwie kilka stron zdjęć. Żeby prześledzić historię ostatnich miesięcy wystarczy kilka ruchów myszką.
Kiedy rozpoczynałem swój pierwszy projekt 365, miałem dziewczynę. Po przewinięciu zaledwie kilku stron, na zdjęciach dziewczynę zastępuję żona. Po kilku kolejnych stronach pojawiają się pierwsze fotografie naszego syna.
Mam prawie 30 lat. A te 1000 udokumentowanych fotografiami dni stanowi 10% mojego życia. Słownie: dziesięć procent!
Stworzyłem niesamowitą pamiątkę
Każde z tego tysiąca zdjęć ma za sobą jakąś historię. Do każdego dopisałem kilka słów komentarza. Każde zrobione zostało danego dnia z jakiegoś konkretnego powodu. I ja ten powód pamiętam. Dla każdej z tysiąca fotografii.
Każdą serię 365 zdjęć zamierzam wydrukować w formie foto książek, które następnie zacznę układać na specjalnie do tego przeznaczonej półce. Pierwszą taką książkę już mam. Lubię, kiedy przegląda ją moja żona i kiedy na jej twarzy maluje się uśmiech, bo ona też pamięta większość z tych zdjęć.
Uchwyciłem momenty, które normalnie by mi umknęły
Jakiś czas temu żona zawołała mnie, żebym zrobił jej i naszemu synowi zdjęcie. Z tonu głosu wywnioskowałem, że powinienem się pospieszyć, bo czar za chwilę pryśnie. Pobiegłem na górę, zostawiając aparat na parterze.
No dobra, na parterze zostawiłem jeden z aparatów. Aktualnie aparat jest właściwie w każdym pokoju naszego domu. Wpadłem na górę, złapałem to, co było pod ręką i bez dłuższego zastanawiania się uchwyciłem kolejny wyjątkowy moment.
To był moment, który przepadłby, gdyby aparat leżał gdzieś w pudle. Umknąłby też, gdybym musiał zastanawiać się, jak ustawić przysłonę czy migawkę.
I tu dochodzimy do wspomnianego na wstępie minusa całego przedsięwzięcia
Aparat mamy właściwie w każdym pokoju. Bo fotografia uzależnia, a sprzętu nigdy nie jest za dużo. To niesie za sobą koszty, mimo że nie kupuję coraz bardziej zaawansowanych i coraz droższych aparatów.
Moim ostatnim nabytkiem jest malutki kompakt, który mieści się w kieszeni. Tak, abym nie musiał się z aparatem rozstawać, nawet chodząc po domu.
PS. Pisząc ten tekst też zrobiłem sobie zdjęcie.