Copyright trolling - kontrowersyjna praktyka zarabiania na zdjęciach
Zjawisko copyright trollingu jest stosunkowo nowe, ale zdążyło już dotrzeć do Polski i zaczęło zbierać żniwo.
26.08.2016 | aktual.: 26.07.2022 18:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Każdy, kto próbował zarabiać na własnych zdjęciach, wie doskonale, że nie jest to bułka z masłem. Generalnie, wybór dziedziny którą chcielibyśmy się zajmować, jest w miarę obszerny, aczkolwiek przesycenie każdej z nich ilością fotografów jest w dużej mierze przytłaczające. Nowoczesna technologia oraz szereg ułatwień, sprawiły że po aparat może sięgnąć każdy. Potem, wystarczy tylko stworzyć fanpage na Facebooku wedle schematu "imię+nazwisko+photography" i już jesteśmy fotografem. Rzeczywistość jest jednak trochę bardziej gorzka, żeby zarobić rzeczywiste pieniądze, trzeba się sporo napracować. Bycie fotoreporterem też powoli przestaje mieć sens, ponieważ napływ zdjęć z różnych źródeł do agencji prasowych, można liczyć w tysiącach dziennie.
Jak podaje Dziennik Internautów, pewna fotografka znanych osób z Krakowa znalazła jednak sposób na robienie zdjęć i zarobienie na nich niebagatelnej kwoty. Rozwiązaniem tym jest copyright trolling. Zjawisko to, zakłada celowe wyszukiwanie naruszeń praw autorskich, które mogą wynikać z niewiedzy i w celach pożytecznych społecznie. Następnie wystosowuje się pozwy sądowe i dochodzi ogromnych odszkodowań, kompletnie nie adekwatnych do szkody.
Ofiara copyright trollingu może oczywiście bronić się w sądzie, ale taki proces może często przysporzyć kolejnych kosztów i ciągnąć się nawet latami. Najprostszym i stosunkowo szybkim wyjściem jest zawarcie ugody, która nie gwarantuje odszkodowania w wysokości znajdującej się w pozwie, ale też nie są to drobne kwoty. Tym samym fotograf zarabia parę tysięcy złotych na jednym zdjęciu.
Wspomniana już fotografka wykorzystywała ostatnio metodę copyright trollingu, pozywając sukcesywnie między innymi biblioteki za wykorzystanie zdjęcia Czesława Miłosza jej autorstwa. Powódka żądała od biblioteki 18,5 tysiąca złotych za naruszenie jej praw autorskich. Sprawa trafiła do sądu, gdzie fotografka przedstawiła inne kwoty, aczkolwiek nadal wysokie. Kaliski sąd orzekł na niekorzyść fotografki, z racji faktu że zdjęcia nie były przez nią podpisane. Po złożeniu apelacji, uznano rację artystki w Łódzkim Sądzie Apelacyjnym i przyznano odszkodowanie w wysokości 10 tysięcy złotych. Dziennik Internautów przytacza także sytuację, kiedy to osoba zakupiła zdjęcie fotografki na aukcji charytatywnej po czym umieściła je na stronie internetowej. Nie spodziewała się jednak otrzymać w efekcie pozwu. Roszczenie na kilkanaście tysięcy złotych trafiło także do Krakowskiej Fundacji Filmowej w kwestii zdjęcia znanego i cenionego reżysera. Warto nadmienić, że autorka rzeczone zdjęcie podarowała pracownikowi fundacji wraz z dedykacją. Reżyser, którym mowa, wyraził się krytycznie o postępowaniu fotografki oraz że jest bardzo zaskoczony takim postępowaniem. Krakowski Sąd Apelacyjny uznał, że Fundacja umieszczając zdjęcie na swojej stronie działała w ramach prawa cytatu fotograficznego.
Jej sprawa zyskała rozgłos - została opisana nie tylko w Dzienniku Internautów, ale później także przez INN:Poland.
Jest to zdecydowanie praktyka wywołująca szereg emocji. Z jednej strony, każdy powinien mieć dostęp do środków chroniących jego prawa jako autora. Kwestia naruszenia praw autorskich jest swoistą plagą w internecie i nie zawsze da się uzyskać zadośćuczynienie. Z drugiej strony, myślę że ciężko jest zobaczyć coś więcej niż własną korzyść, nawet kiedy dochodzi fakt nieświadomości osób czy firm dokonujących naruszenia. Przecież zawsze można się dogadać, napisać, zapytać w jaki sposób zdjęcie znalazło się tam gdzie sobie tego nie życzymy. Pamiętajmy, że co zostało opublikowane w internecie, da się odpublikować. Po trzecie, jeżeli sprawa trafia do sądu, przepisy powinny jasno określać, kiedy dochodzi do złamania prawa. W obecnej sytuacji prawnej, takie historie jak opisane powyżej mogą zdarzać się jeszcze częściej.