Czy aparatem natychmiastowym można pomóc albinosom w Afryce? Rozmawiałem z Filipem Skrońcem
Filip Skrońc pojechał do Afryki z aparatem natychmiastowym i "małpką", aby pokazać ciężki los ludzi z bielactwem. Nie zdążył jeszcze dokończyć swojego materiału, a już zdobył nagrodę w tegorocznej edycji konkursu BZ WBK Press Photo. Jednak nie to jest tu najważniejsze. Fotograf chce zwrócić uwagę na poważny problem ataków i mordowania albinosów. Ludzie dotknięci bielactwem są ofiarami licznych nadużyć i przestępstw, a ich zwłoki często są wykradane z cmentarzy.
Zadecydowało niedowierzanie. Gdzieś usłyszałem o tym, że są na świecie miejsca, gdzie poluje się na ludzi z albinizmem jak na zwierzęta. Są zabijani, porywani, okaleczani, tylko dlatego, że mają inny kolor skóry. Pierwsze uczucie to był szok - nie wierzyłem, że coś takiego może się dziać kilka tysięcy kilometrów od nas i to w krajach, do których codziennie latają turyści. Bardzo chciałem dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, ale znajdowałem jedynie newsowe skróty i materiały fotograficzne realizowane w Tanzanii, Kenii czy RPA.
Wszystkie te opisy były zbudowane z tych samych słów – magia, czarownicy, eliksiry, magiczna moc – i siłą rzeczy wrzucały temat w konkretne konteksty. Ze wszystkich materiałów wynikało jasno, że te ataki i morderstwa wynikają z zacofania mieszkańców Afryki.
Trudno mówić o sytuacji na całym kontynencie. Oczywiście interesuję się tym, jak wygląda życie albinosów w Senegalu czy Republice Południowej Afryki, ale o wiele więcej wiem na temat tego, co dzieje się w Tanzanii i krajach z nią graniczących. Bardzo łatwo rzucać tutaj liczbami przedstawianymi przez ONZ czy kanadyjską organizację Under The Same Sun, która wylicza, że w ciągu ostatniej dekady zabito 191 osób z albinizmem, a zaatakowano kolejne 331.
Kiedy w 2014 roku po raz pierwszy jechałem do Tanzanii, lista ta obejmowała 18 krajów – dzisiaj, trzy lata później, to aż 28 afrykańskich państw. Należy oczywiście pamiętać, że te statystyki nie są dokładne. Nie istnieje żaden system monitorowania morderstw, a duża część przypadków nigdy nie zostanie zgłoszona. Znane są przypadki również tego, że przekazanie informacji opinii publicznej blokuje lokalny komisariat lub przewodniczący wiosek. Lepiej sprawę zamieść pod dywan, niż mieć problemy. Raport UTSS, na który się tu powołuję, sporządzono miesiąc temu. Przez ten czas dokonano kolejnych ataków. Na początku czerwca dziesięcioosobowa grupa zabiła dwunastoletniego chłopca z albinizmem pochodzącego z Malawi. To cały czas się dzieje, choć charakter i miejsca tych ataków zmieniły się na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat.
Takie zamknięte ośrodki tworzone były z myślą o bezpieczeństwie dzieci i z założenia tylko one są tam przyjmowane. Na terenie Tanzanii jest ich ponad dwadzieścia, ale nie wyglądają tak samo - warunki oraz poziom bezpieczeństwa wynikają raczej z indywidualnego działania dyrektorów tych placówek niż jakiegoś rządowego planu. Nie istniałyby one też oczywiście bez pomocy organizacji pozarządowych, które wspierają działania na wielu poziomach – wolontariusze pracują jako nauczyciele, przysyłane są ubrania, dotowany jest zakup węgla drzewnego na opał. Kiedy pojechałem do największego tego typu ośrodka położonego na północy Tanzanii, ówczesny dyrektor wymieniał listę rzeczy, których jego wychowankowie potrzebują i było na niej dosłownie wszystko.
Rodzice oddający swoje dzieci niewiele zostawiają - nie wysyłają pieniędzy, a często nawet swoich dzieci nie odwiedzają. Są pozostawione same sobie. Poza kilkoma godzinami w szkole, całe dnie spędzają na terenie otoczonym murem i drutem kolczastym. Poza tym, że potrzebują ubrań, materacy, kremów z filtrem czy zabawek, pragną uwagi. Tak mocnych ”przytulaków” nie dostałem chyba nigdy od nikogo, a jak chodziłem po terenie, to miałem przy sobie przynajmniej dziesiątkę dzieci. Wygłup, podrzucenie czy uśmiech, były odwzajemniane z niesamowitą miłością w oczach. Dla tych dzieci to nie jest normalne, że ktoś się uśmiecha czy poświęca czas, by pokazać, jak działa aparat fotograficzny.
Pracuję nad tym tematem od trzech lat i myślę, że poznałem historię setek osób, a o kolejnej przeczytałem lub ktoś mi opowiedział. I kiedy to się wszystko zestawia ze sobą, to powstaje straszna opowieść, ale wcale nie wypełniają jej tylko te ataki, o których czytamy czy oglądamy dokumenty.
Życie albinosa w Afryce jest trudne na wielu podstawowych poziomach. Nie dość, że wyróżniasz się wizualnie, to masz problemy ze wzrokiem, a Twoja skóra nie broni się przed słońcem. W szkole nie jesteś najlepszym uczniem, więc potem nie możesz znaleźć pracy. Jeśli już jednak pracę masz, to jest to najczęściej wielogodzinna i słabo płatna robota na ostrym słońcu. Nie kupujesz kremów z filtrem, bo cię na nie zwyczajnie nie stać. Kończysz trzydzieści lat i okazuje się, że masz raka skóry. Jeśli masz szczęście, to udaje ci się zapisać na darmowe naświetlania, ale już bilet i koszt pobytu w innym mieście to majątek. Gdy w końcu trafiasz do szpitala, na pomoc jest najprawdopodobniej za późno.
O tym, że największym mordercą albinosów jest właśnie słońce, dowiedziałem się dopiero na miejscu, co też w jakiś sposób pokazuje, jak przedstawiany jest ten temat w mediach. Ludzie, których poznałem, oczywiście boją się śmierci, ale na co dzień mają inne zmartwienia, np. co zjedzą na obiad.
Te ostatnie dziesięć lat pokazało, że charakter morderstw się zmienia, więc trudno jest podjąć konkretne działania. Ataki mają teraz o wiele częściej transgraniczny charakter, a części ciała przerzucane są między krajami. Wyraźna jest również tendencja, która pokazuje, że głównymi ofiarami są dzieci. Ostatni przypadek zgłoszony w Tanzanii to śmierć półtorarocznego chłopca. Małe dzieci łatwiej zaatakować, porwać lub przekonać do pójścia gdzieś z nieznajomym. Do tego dochodzi wiara w niewinność dzieci, dzięki której powstały z tej części ciała amulet jest silniejszy. Więc kiedy myślę o tym, co można zrobić, to poza doraźną pomocą, należałoby postawić na edukację. Oczywiście wielu aktywistów jeździ po kraju i opowiada, czym jest albinizm, w telewizji pojawiają się krótkie programy na ten temat, drukowane są broszury obalające mity takie jak ten, że albinosi znikają lub widzą w ciemnościach.
Poza tym istnieje wiele organizacji, ale jak wiadomo, pomaganie w Afryce jest skomplikowane. Wiele ubrań, okularów przeciwsłonecznych czy kremów, zamiast do potrzebujących, trafia chwilę później na bazary. Podobnie rzecz się ma z przekazywaniem pieniędzy, jeśli nie ma się na miejscu zaufanej osoby, która mogłaby to kontrolować. Bardzo cenna z pewnością jest pomoc medyczna udzielana przez lekarzy ze Stanów Zjednoczonych czy Europy, bo jest to niesamowity problem w kraju, gdzie jest dziewięciu dermatologów.
Od początku o udział w atakach oskarża się czarowników, którzy mają wysoką pozycję społeczną. W Tanzanii dwukrotnie przeprowadzono akcję mającą na celu wychwycenie tych, którzy mogli być zamieszani w morderstwa. Za kadencji poprzedniego prezydenta tanzańskie sądy skazały kilkanaście osób na karę śmierci. Wyroki skazujące na więzienie czy dożywocie orzekane są również w Malawi czy Burundi. I choć trudno powiedzieć czy zostały one wykonane, to jest to jasna informacja, że tego typu działania będą potępiane.
Z drugiej strony ludzie z albinizmem cały czas nie są grupą, z którą politycy w jakiś sposób się liczą. Temat pojawia się w trakcie kampanii wyborczych, na rządowe stanowiska wybierani są politycy z albinizmem i wszyscy wierzą, że sytuacja może się poprawić.
Nie miałem żadnych trudności i problemów wynikających bezpośrednio z pracy nad tym tematem, ale to może dlatego, że nie działam tak jawnie jak stacje telewizyjne czy dziennikarze pojawiający się na miejscu na szybkie zlecenie. Kapuściński pisał, że przy pracy w Afryce trzeba mieć czas lub pieniądze, a z racji, że wszystko robiłem na własną rękę, pracowałem zdecydowanie mniej nachalnie – bez ekipy, kamer, zawieszonej na szyi legitymacji prasowej. Na swoje wyjazdy nie brałem nawet lustrzanki, bo już wtedy byłbym brany za fotografa, którego za robienie zdjęć można poprosić o pieniądze. Sam byłem świadkiem tego, jak holenderska ekipa filmowa nie mogła przez tydzień rozpocząć swojej pracy, bo policjanci oczekiwali ogromnej opłaty za zgodę na rejestrację. Jednocześnie nie zachowuję się jak typowy turysta, więc nikt do końca nie wiedział, kim jestem. To bardzo wygodny stan i myślę, że dzięki temu zapewniam sobie potrzebną przy pracy niezależność.
Jeśli nie miałeś przy sobie lustrzanki, to czym realizowałeś materiał?
Zdjęcia, które teraz pokazuję, realizowałem na różnego rodzaju aparatach natychmiastowych. Kiedyś więcej fotografowałem w ten sposób, także przy zleceniach komercyjnych, a przy tym temacie przez przypadek wróciłem do tego rozwiązania. Od początku byłem nastawiony na pracę nad tekstem i wiedziałem, że mając ze sobą cyfrę, mniej się do tego przyłożę. Na ostatni wyjazd zabrałem więc ”małpkę” i aparat natychmiastowy, bo takie zdjęcia to świetny prezent dla osoby, z którą się rozmawia. Całe szczęście rozmów było o wiele więcej niż zdjęć.