Fotografia może uratować prasę drukowaną - lokalna gazeta dowodem
06.04.2012 12:00, aktual.: 06.04.2012 14:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mała, lokalna gazeta od lat odnotowuje wzrosty sprzedaży, a jej ekipa dostaje coroczne podwyżki. To wszystko w latach, kiedy drukowaną prasę dotyka kryzys, a na całym świecie panoszy się gospodarcza recesja. Wszystko to możliwe jest dzięki ciężkiej pracy fotoreporterów.
Już jedno zerknięcie na pierwszą stronę wydawanego w Jasper w hrabstwie Dubois (Indiana, USA) "The Herald" zdradza, że gazeta przywiązuje olbrzymią wagę do warstwy wizualnej. Zdjęcia są liczne i dobrej jakości - i to w zupełności wystarczy, żeby zapewnić gazecie dużą poczytność w regionie. Jakość stałej sobotniej rubryki z fotoreportażem wystarcza, żeby ta funkcjonowała bez potrzeby publikacji dodatkowych reklam, zaś pochodzące z niej zdjęcia goszczą na listach laureatów międzynarodowych konkursów - np. tegorocznego Picture of the Year International Awards. W artykule dotyczącym "Heralda" napisano m.in.:
Jako że sobotnie wydania były napędzane przez fotografie, najczęściej to sami fotoreporterzy poszukiwali tematów, zamiast czekać, aż jakiś zostanie im przydzielony.
Świetne wyniki to nic dziwnego - w czasach gdy rośnie znaczenie obrazu, a tekst jest coraz bardziej lekceważony przez odbiorcę, kroki podjęte przez gazetę wydają się najbardziej racjonalne. To wręcz dziwne, że konkurencja, zamiast podążać właśnie w tym kierunku, stopniowo coraz mniej środków przeznacza na działy fotograficzne. Redaktor Justin Rumbach, którego rodzina prowadzi gazetę od czterech pokoleń, tak mówi magazynowi "Wired":
W naszej społeczności znaleźliśmy i opisaliśmy dziesiątki wspaniałych historii. Dowodzi to, że jeśli fotograf może być tak skuteczny w hrabstwie Dubois, to jest to możliwe w dowolnym innym miejscu.
W Polsce sytuacja jest wprost tragiczna. Nie dość, że oferty pracy dla fotografów zaczynają się od stawek na granicy opłacalności, to gazety przycinają swoje agencje foto i marginalizują rolę fotoedytorów, starając się ciąć koszty. Niestety, świadomość, że jest to droga donikąd, jest wyjątkowo nikła - pozostaje jednak mieć nadzieję, że przykład "The Herald" jest przetarciem szlaku dla innych. Może więc nasi rodzimi redaktorzy naczelni powinni brać przykład z Rumbacha, gdy ten mówi:
Obecnie oczekujemy po naszych reporterach, że każdy pomysł na temat konsultować będą z fotografami. Nie przydzielamy tych drugich do takich materiałów, z których nie da się wycisnąć dobrych zdjęć. (...) Dużo czasu poświęcamy fotoedycji i takiemu doborowi zdjęć, aby te coś przekazywały. Każda opublikowana fotografia ukazuje się w konkretnym celu. Fakt, że mamy dużo miejsca, nie oznacza wcale, że puszczamy dużo fotek.
Nawiasem mówiąc, odwiedzający Fotoblogię pasjonaci historii zapewne pamiętają, czym kusiły czytelników tzw. gadzinówki z czasów okupacji - najbardziej poczytne wprowadzały kolor i liczne fotografie na swoich łamach. Dobrze jest widzieć, że strategia ta wykorzystywana jest wreszcie w szczytnym celu.
Jeśli interesują Was szczegóły na temat historii gazety, a także obranej przez nią strategii, to koniecznie przeczytajcie artykuł, który przygotował na jej temat magazyn "Wired".
Źródło: PetaPixel