Fujifilm Instax Square SQ10 - kwadratowo, cyfrowo i natychmiastowo [test]
Kiedy tylko na zeszłorocznych targach Photokina 2016 pojawiła się informacja o pracach nad kwadratowym instaxem, od razu się ucieszyłem. Uwielbiam fotografować w kwadracie, lecz takiego rozwiązania się nie spodziewałem. SQ10 to cyfrowy aparat z wbudowaną drukarką do zdjęć natychmiastowych. Sprawdziłem, jak ten maluch radzi sobie w prawdziwym świecie.
07.07.2017 | aktual.: 08.07.2017 15:44
Czym jest Fujifilm Instax Square SQ10?
Aparat Fujifilm Instax Square SQ10 to najnowsze dziecko rodziny Instax. Pojawiło się na rynku pod koniec maja, lecz dopiero teraz udało mi się go złapać w ręce. Idea aparatu hybrydowego nie jest niczym nowym – widziałem już wcześniej takie wynalazki jak Polaroid Snap czy Polaroid Z2300. Jednak tamte aparaty pracowały na zasadzie naświetlania papieru cynkowego.
SQ10 pracuje na specjalne wkłady natychmiastowe "Instax SQUARE". Nowością jest to, że są one kwadratowe. Mają wymiar całkowity 86 x 72 mm, a samo zdjęcie 62 x 62 mm. Nie jest to duże pole do popisu i do legendarnych obrazków z Polaroida SX-70 dużo powierzchni im brakuje. Na pokładzie nowego Instaxa znajdziemy obiektyw 28,5 mm f/2.4 (odpowiednik 35 mm dla pełnej klatki).
Matryca w rozmiarze 1/4 cala pracuje w zakresie czułości ISO 100-1600 oraz z czasami otwarcia migawki 1/29500 s do 1/2 s lub do 10 sekund w trybie Bulb. Kontrola ekspozycji odbywa się w pełni automatycznie, chociaż użytkownik ma możliwość wprowadzenia niewielkich korekt. Lampa błyskowa działa w trybach: automatycznym, wymuszonym, synchronizacji z długimi czasami lub pozostaje wyłączona. Jej moc oświetli nasz obiekt do odległości 8 metrów.
Aparat jest zasilany akumulatorem NP-50, ładowanym przez USB. Co ciekawe, jest on wyciągany, lecz w zestawie nie znajdziemy ładowarki. Wbudowana pamięć nowego Instaxa pozwoli na zapisanie do 50 zdjęć, nie ma się jednak czym martwić, ponieważ jest slot na karty pamięci microSD. Zdjęć z pamięci aparatu nie będziemy mogli zgrać w żaden sposób.
Instax Square waży niecałe pół kilograma (450 g) i ma wymiary 119 x 47 x 127 mm. Jego cena wynosi ok. 1239 złotych, natomiast wkłady to koszt 50 złotych bez grosza.
Pierwsze wrażenia, wykonanie i ergonomia
O pierwszych wrażeniach z użytkowania SQ10 pisał Marcin Falana, który miał okazję zobaczyć aparat na specjalnej imprezie Fujifilm. Jednak moje odczucia są trochę inne. Po wyciągnięciu urządzenia z pudełka, rzuciłem okiem na instrukcję – niestety języka polskiego tam nie uświadczyłem. Całe szczęście, że od dziecka rodzice posyłali mnie na lekcje angielskiego...
Prawie kwadratowa, zaokrąglona bryła w pierwszej chwili przypadła mi do gustu. Małe czarno-szare urządzonko prezentowało się naprawdę dobrze, lecz niespecjalnie dobrze leżało mi w rękach. Przez swój kształt wymusza ono niejako na użytkowniku trzymanie go w obu dłoniach.
Na przodzie aparatu znajduje się obiektyw z tarczą włącznika – ten duży srebrny dysk przesuwa się subtelnie, by SQ10 rozpoczął pracę. Powyżej znajdują się dwa spusty migawki – fajnie, że ktoś pomyślał o osobach leworęcznych. W centrum na samej górze jest lampa błyskowa, a delikatnie nad nią, bardziej z tyłu, kieszeń wysuwu zdjęć.
Na tyle znajdziemy interesujący kontroler. Dookoła obracanej tarczy znajduje się 6 przycisków funkcyjnych odpowiadających za odtwarzanie, kontrolę winiety, kontrolę filtrów, kontrolę ekspozycji, drukowanie oraz powrót. Obracany kontroler z wbudowanym czterostronnym dżojstikiem to świetna sprawa. Każdorazowy wybór zatwierdzamy przyciskiem na środku. Nad kontrolerem znajduje się ekran oraz przycisk otwierania klapy aparatu.
Po lewej stronie znajdziemy przełącznik drukowania zdjęć – auto/manual. W trybie auto po każdym wciśnięciu spustu migawki nasze zdjęcie automatycznie się wydrukuje, tryb manual pozwala nam wydrukować obraz dopiero po jego wyborze z poziomu menu. Zwróciłem uwagę na to, że ten przełącznik bardzo łatwo sam się przesuwa. Kilkukrotnie przez to niechcący wydrukowałem zdjęcie, więc można powiedzieć, że straciłem jeden arkusz instaxowego filmu.
Klapka pod spodem kryje jedynie akumulator NP-50, który starcza na dość długo. Niestety w zestawie nie ma dołączonej ładowarki, a jedynie kabel USB. Na potrzeby całości testu baterię naładowałem tylko raz – obeszło się bez problemu. Proces odbywa się za pomocą gniazda micro USB pod klapką po prawej stronie aparatu. Oprócz niej znajduje się tam jeszcze slot na karty pamięci microSD.
Menu, fotografowanie i jakość obrazu
Zawsze, gdy za pierwszym razem włączam aparat, przechodzę do ustawienia wszystkiego pod siebie. Menu jest bardzo intuicyjne, lecz niestety wśród języków nie znajdziemy polskiego. Liczę, że aktualizacja oprogramowania, którą można wgrać z poziomu karty pamięci, to wprowadzi. Poniżej możecie przejrzeć, jak wygląda struktura ustawień.
Samo fotografowanie nie sprawia żadnej trudności. Jedyne, co musimy zrobić, to wcisnąć jeden ze spustów migawki. Można je również zaprogramować na różny sposób. Wszystkie filtry oraz inne ustawienia, jak winieta czy jasność, możemy zastosować w trybie podglądu gotowego zdjęcia, co uważam za znaczny plus.
Co do filtrów – mamy ich do wyboru aż 11 wraz z trybem normalnym. Na ekranie monitora wyglądają one całkiem przyjemnie, lecz po wydruku jest zdecydowanie inaczej. Jakość zdjęć nie jest zachwycająca, ale czego możemy się spodziewać po matrycy o wielkości paznokcia. Oczywiście wszystkie są zapisywane jako pliki JPG o rozdzielczości 1920 x 1920 pikseli.
Różnice w wyglądzie zdjęć na ekranie i wydruku są naprawdę ogromne. Fotografie na ekranie mają znacznie większą rozpiętość tonalną niż wydruki. Na wyświetlaczu bez problemu dojrzymy szczegóły w ciemniejszych i jaśniejszych partiach. Na wydrukach kontrast drastycznie rośnie: często widać efekt przepalonego nieba i mocnych czerni w ciemnych partiach obrazu. Nie wiem czy jest to kwestia nieodpowiedniego oprogramowania, które odpowiada za drukowanie, czy samych wkładów. W każdym razie – zawiodłem się w tej kwestii.
To, co muszę zaliczyć na plus Instaxa SQ10, to dodatkowe tryby fotografowania i możliwości. Tym aparatem bez problemu wykonamy zdjęcia makro z odległości około 10 centymetrów. Pojawi się wtedy nawet przyjemna głębia ostrości.
Tryb podwójnej ekspozycji jest w moim odczuciu niedopracowany. Polega on na możliwości wykonania dwóch zdjęć tuż po sobie. Są one po prostu nakładane na siebie z mniejszym współczynnikiem krycia. Nie przypomina to w odbiorze jednak tradycyjnego fotografowania wieloekspozycyjnego.
Tryb Bulb pozwala na naświetlanie obrazu tak długo, jak trzymamy przycisk migawki. Maksymalnie możemy mieć otwartą migawkę przez 10 sekund. Niestety, w tym przypadku pojawia się opóźnienie i musimy chwilę odczekać, zanim licznik zacznie nabijać sekundy. Nie zmienia to faktu, że jednak ten tryb działa dobrze, a zdjęcia są zadowalające nawet w druku.
Podsumowanie
Fotografowałem tym aparatem przez 2 tygodnie i wydaje mi się, że udało mi się go sprawdzić w każdych możliwych warunkach. Po jakimś czasie człowiek przyzwyczaja się do niesztampowej bryły oraz sposobu obsługi, a to może być nawet zabawne. Jako fotograf – nie widzę dla niego zastosowań profesjonalnych, chyba że w przypadku fotografii ulicznej, gdzie nikt nie będzie nas traktował poważnie z SQ10 w rękach.
Fujifilm Instax Square SQ10 powinniśmy traktować jako lifestylowy dodatek czy po prostu zabawkę. Na dodatek dość drogą zabawkę, która kosztuje ok. 1100 zł. Aparat jest ładny, ale tradycyjne Instaxy podobają mi się bardziej. Jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia – cyfrowo jak i w druku. Przydałby się również tryb łączności Bluetooth lub Wi-Fi, by móc przesyłać zdjęcia od razu na urządzenie mobilne. Cena kwadratowego Instaxa jest wysoka, podobnie zresztą jak koszt nowych wkładów. Tworząc Instaxa Square SQ10, ktoś miał bardzo dobry pomysł, który niestety w praktyce ma wiele niedopracowanych elementów, wymagających poprawek.