Islandia, ja oraz pojedynek flagowców Fujifilm: X‑Pro2 kontra X‑T2
Po małej przerwie przyszedł czas, by wrócić do kolejnych fotograficznych poszukiwań. Tym razem padło na Islandię. Na pokładzie miałem wyłącznie dwa bezlusterkowce marki Fujifilm: X-Pro2 i X-T2.
27.07.2017 | aktual.: 26.07.2022 18:24
Dokładnie rok temu fotografowałem norweskie Lofoty swoją wysłużoną lustrzanką – Nikon D300s. Kwestią czasu była wymiana starego body na nowe D500 lub całkowite przejście na bezlusterkowce.
Pierwszy aparat Japończyków - Fujifilm X100s - kupiłem cztery lata temu, za namową Tomasza Tomaszewskiego, po warsztatach fotograficznych. Zaryzykowałem i stałem się posiadaczem aparatu ze stałym i na dodatek niewymienialnym obiektywem. Dzięki temu odkryłem fotografię na nowo. Aparat był mały i lekki, więc mogłem mieć go zawsze ze sobą. Dzięki temu oraz retrostylizacji, mogłem robić zdjęcia często niezauważony, przez co byłem bliżej fotografowanych scen i ludzi, co z kolei owocowało lepszymi ujęciami. Sprawdzał się on w uwiecznianiu scen z życia codziennego, jak i krajobrazu.
Kiedy firma Fujifilm pokazała nowego Fujifilm X-Pro2 z 24,3-milionowym sensorem APS-C X-Trans III, postanowiłem przetestować go razem z Olympusem O-MD E-M5 Mark II. Po dwóch tygodniach kupiłem Fujifilm X-Pro2 ze względu na doskonałą wydajność, obsługę i jakość obrazu bezpośrednio z aparatu. Po roku przekonałem się do systemu Fujifilm X na tyle, że sprzedałem mojego starego, dobrego Nikona, a pieniądze z jego sprzedaży przeznaczyłem na dofinansowanie wyprawy na Islandię, bo w końcu o fotografię tutaj chodzi, a nie o aparaty w szafie.
Przez prawie dwa tygodnie marca, wraz z grupą fotograficznych zapaleńców, starałem się wyrwać tyle interesujących kadrów, ile się da, oraz przetestować, jak na pięknej i groźnej Islandii sprawdzi się równorzędny z Fujifilm X-Pro2 model Fujifilm X-T2, którego na testy otrzymałem dzięki uprzejmości Fujifilm Polska. Długo zastanawiałem się, jak opisać porównanie tych dwóch aparatów. Doszedłem do wniosku, że połączę je z moją podróżą po Islandii.
Islandia przywitała nas dość rześko! Po wylądowaniu udaliśmy się wypożyczyć samochód. Chwilę później zrobiliśmy zakupy w lokalnym sklepie na całą podróż, aby było co do garnka włożyć i nie zbankrutować przy okazji. O zmroku wyruszyliśmy do Vik, oddalonego od Keflaviku o 225 km. Po godzinie jazdy dopadła nas ciężka śnieżyca. Od wpatrywania się w padający śnieg dostawałem zawrotów głowy. Całe szczęście w połowie drogi drugi kierowca, Rafał, zmienił mnie za kółkiem. Po ponad czterech godzinach jazdy dotarliśmy do celu cali i zdrowi.
Ważną i przydatną rzeczą, o której muszę wspomnieć, jest zorientowanie się, z jakiego kierunku wieje wiatr, aby nie powyrywało drzwi w samochodzie. Serio, to nie żart! Mieszkając nad polskim morzem jestem przyzwyczajony do wietrznych warunków, jednak te na Islandii potrafią zaskoczyć.
Vik – domek przy plaży bazą zmagań na dwa dni. Grubo po północy położyłem się do łóżka. Za oknem wichura, deszcz ze śniegiem. Ostatkiem sił nastawiłem budzik i sprawdziłem prognozę pogody, która nie pozostawiała złudzeń - cały kolejny tydzień zapowiadał się pochmurny i pełen deszczu. W głowie krążyła mi tylko jedna myśl – I na co mi to było?!
O poranku udaliśmy się na czarną plażę, kilka minut drogi od Vik, by sfotografować Reynisdrangar – słynne bazaltowe iglice, z których najwyższa - Háidrangur - mierzy 56 metrów. Legenda głosi, że przedstawiają one dwa trolle, które próbowały wciągnąć na brzeg żaglowiec, jednak wraz ze wschodem słońca zamieniły się w skały. Niebo znacząco się wypogodziło i udało się uchwycić pierwsze promienie słońca tego dnia.
Oba aparaty zostały wykonane ze stopu magnezu, wykonywanego w Japonii
Stylowa bryła korpusu X-Pro2 pokryta czarnym, lekko połyskującym lakierem proszkowym, przypominała klasyczne aparaty dalmierzowe. Dużo bardziej przypadła mi do gustu niż bryła X-T2, stylizowana na klasyczne lustrzanki. Czysta logika i rozsądek przemawiają jednak za dużo większym i pewniejszym uchwytem w X-T2. Lepiej wyprofilowano w nim także zagłębienie na kciuk.
Po krótkim czasie dokupiłem do X-Pro2 dedykowany uchwyt MHG-X-Pro2, który zwiększył komfort fotografowania. Także poprzez bardziej matowy lakier obudowa X-T2 jest dużo bardziej odporna na zarysowania. Obie konstrukcje wyposażone są w pięknie frezowane, metalowe pokrętła, które tylko podkreślają dbałość o detale ze strony konstruktorów. Te klasyczne rozwiązania są wspierane przez wydajny układ X-Processor PRO, wizjer elektroniczny oraz szybki i dokładny system AF.
Fuji X-T2 wyposażony jest w wizjer elektroniczny o rozdzielczości 2,36 mln punktów, odświeżaniu 60 kl./s (tryb boost z gripem zwiększa odświeżanie do 100 kl./s) i powiększeniu x0,77, natomiast X-Pro2 ma 2,36 mln punktów, odświeżanie 85 kl./s i powiększeniu x0,59. Wizjery w obu aparatach sprawiają świetne wrażenie i są one jednymi z lepszych obecnie stosowanych. Odświeżenie i opóźnienie w obu aparatach jest praktycznie niezauważalne (plus dla X-T2 za zdecydowanie większy wizjer).
Główną różnicą jest natomiast występujący w XPro2 hybrydowy wizjer optyczno–elektroniczny, dzięki czemu możemy korzystać z zalet obu rozwiązań. Optycznego dla obserwacji fotografowanej sceny, zaś elektronicznego (EVF) dla podglądu efektu wprowadzanych zmian w doborze parametrów ekspozycji czy też balansu bieli. Mimo tego że wizjer ma funkcję zróżnicowanego powiększenia, która zmienia automatycznie ustawienie celownika, to i tak używanie optycznego wizjera z dużymi obiektywami mija się z celem z racji tego, że obiektyw przysłania zbyt duży obszar. Jest to funkcja przydatna przy małych, stałoogniskowych obiektywach. Niemniej jednak jest to bardzo ciekawa, jedyna taka konstrukcja na świecie.
Początkowo nie wiedziałem, na czym się skupić. Dookoła było tyle ciekawych rzeczy, a najlepsze światło uciekało. Aby mieć mniej takich dylematów, moja podróż specjalnie przewidywała minimum dwa dni w jednej lokalizacji.
W dużej mierze fotografia krajobrazu sprowadza się do znalezienia właściwego miejsca i powrocie do niego w odpowiednim czasie. Oglądając fotografie krajobrazu, większość pomyśli, że to przecież to nic trudnego nacisnąć spust migawki. Jednak zanim dojdzie do wyzwolenia migawki, często upływa dużo czasu. Fotograf, aby móc uchwycić właściwy moment, musi przebyć wiele kilometrów z plecakiem - w deszczu, wietrze, pełnym słońcu...
Po południu wyruszyliśmy na półwysep Dyrhólaey, leżący po przeciwnej stronie plaży, gdzie wulkaniczne skały tworzą klify dochodzące do 120 m. Klify te odwiedzają m.in. na wiosnę maskonury, kiedy to przypada ich okres lęgowy. Znajduje się tam również latarnia morska z 1927 roku.
Zachód słońca padł na Douglas Dakotę DC 3, która jest niewątpliwie jedną z najciekawszych nieoficjalnych atrakcji Islandii. Parking, z którego należy wyruszyć na spacer do miejsca docelowego, nie jest w żaden sposób oznakowany, dlatego dla pewności podpytaliśmy lokalnego człowieka, czy to na pewno właściwe miejsce? "Tak" – odparł – "Jakieś 10 minut pieszo". Te 10 minut przerodziło się w ponad godzinną wędrówkę. Mimo wysiłku warto było ją odbyć, bowiem była jedną z najlepszych wędrówek w całej podróży! Krajobraz był po prostu księżycowy. Z jednej strony zachodzące słońce, a z drugiej wschodzący księżyc w pełni.
21 listopada 1973 roku na Sólheimasandur, na zachód od miejscowości Vik, rozbił się samolot. Załoga przeżyła, ale przyczyny awarii do dziś pozostają niejasne (uszkodzenia mechaniczne, a może warunki pogodowe?) Maszyna była jedną z czterech Douglas Dakota DC 3 znajdujących się w bazie US Navy w Keflaviku. Samolot, który wcześniej służył w wojnach koreańskich i w Wietnamie, zakończył swój żywot w Islandii.
Żeby nie było tak pięknie, muszę wspomnieć o jednej rzeczy, która prześladowała mnie podczas całej podróży na Islandii. Mianowicie o tłumie turystów. Dopiero po przybyciu na wyspę okazało się, jak duży ruch turystyczny występuje na wyspie. Stanowił on czasami większą przeszkodę w fotografowaniu niż deszcz i wiatr. Swoją drogą na deszcz miałem dobrą kurtkę i parasol, a na bezmyślny, wszędzie wchodzący tłum turystów, niestety parasol był za krótki.
Selfie i chodzenie po każdym fragmencie samolotu były stałym punktem programu zwiedzających. Niestety nie wszyscy turyści rozumieją, że takie zachowania powodują niszczenie tej atrakcji. W drodze powrotnej zastanawialiśmy się z kolegą, jakie emocje musiały towarzyszyć pilotom przy lądowaniu, wspominając zamieć śnieżną z początku naszej wyprawy.
Trzeciego dnia znalazłem wyrzuconą przez oceaniczne fale boję używaną przez rybaków do oznaczania siatek i klatek na kraby. Już wcześniej na polskim wybrzeżu miałem do czynienia z tym jakże fotogenicznym obiektem pływającym. Tym razem nie odpuściłem i po wykonaniu zdjęcia postanowiłem zabrać boję ze sobą. Towarzyszyła mi ona do końca podróży, a efekty naszej współpracy będziecie mogli zobaczyć poniżej. Przed południem opuściliśmy Vik i udaliśmy się na 3 noce do Hof, skąd mieliśmy blisko na lodowce oraz lagunę lodowcową Jökulsárlón, która powstaje z wody z topniejącego lodowca Vatnajökull.
Poranki na Islandii nie były dla mnie najłatwiejsze. Ciemno, zimno i na dodatek wietrznie. Całe szczęście, że zawsze znajdzie się jakiś zapalony towarzysz podróży, który zmobilizuje do ruszenia odwłoku i zakasania rękawów!
Zastane warunki na Jökulsárlón przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Poodrywane kawałki lodu w przeróżnych odcieniach bieli i niebieskości, ciepłe światło oświetlające wierzchołki gór spowitych śniegiem. Największym zaskoczeniem natomiast były dla mnie żerujące czarne ptaki, które idealnie wpasowywały się w kadry.
Zaletą posiadania dwóch korpusów jest niewątpliwie to, że oszczędzamy czas na zmianie obiektywów z szerokiego kąta na teleobiektyw i odwrotnie. Zaleta ta poniekąd może przerodzić się w odwieczny dylemat, na który wariant się zdecydować. Nie wspomnę o fakcie, że będziemy obwieszeni sprzętem, który zamiast nam pomagać, będzie nas tylko denerwował i przeszkadzał. Tutaj bezlusterkowce mają niewątpliwą przewagę nad lustrzankami. Ciężar (waga z baterią i kartą pamięci X-Pro2 – 495 g kontra X-T2 – 507 g) i potrzebne miejsce w plecaku zmniejsza się o połowę.
Oprócz dwóch korpusów zabrałem ze sobą cztery obiektywy Fujinon z serii XF: 10-24 mm f/4 R OIS, 16-55 mm f/2.8 RM WR, 50-140 mm f/2.8 RM OIS WR oraz jeden z moich ulubionych zoomów 100-400 mm f/4.5-5.6 R LM OIS WR razem z telekonwerterem x 1,4, który daje w przeliczeniu ekwiwalent pełnej klatki równy 840 mm!
Możecie zastanawiać się, po co komu długie tele do fotografowania krajobrazu, ale uwierzcie mi, że dzięki temu można znaleźć zawsze kilka wisienek na torcie. Jego rozmiar i waga wynosząca 1,4 kg, w porównaniu do konstrukcji pełnoklatkowych, to zdecydowana zaleta. AF i rozdzielczość obiektywu są bardzo dobre, zarówno w centrum kadru, jak i na rogach. Czasami, kiedy fotografuję w mocnym świetle, wychodzi aberracja chromatyczna, ale można się jej pozbyć szybko i bezboleśnie.
Obiektyw ten, jak i wszystkie inne z oznaczeniami WR, jest odporny na zachlapania oraz kurz i można go obsługiwać w temperaturach od -10 do +40 °C. Nieraz miałem okazję sprawdzić, jak dobre są uszczelnienia. Po suszeniu obiektywu i czyszczeniu z piasku, nigdy nie słyszałem żadnych zgrzytów. Warto wspomnieć również o specjalnej powłoce z fluoru na przedniej soczewce, która utrudnia osiadanie brudu. Obiektyw ma także wbudowaną wydajną stabilizację optyczną (OIS) o skuteczności do 5 EV. Dzięki niej byłem w stanie uchwycić nieporuszone zdjęcia przy czasach otwarcia migawki rzędu 1/4 s.
Koniecznie muszę wspomnieć w mojej opinii o wpadce konstrukcyjnej wszystkich aparatów Fujifilm. Chodzi o mocowanie obiektywu do korpusu. Mianowicie, każdym obiektywem można minimalnie poruszać po zamocowaniu do aparatu. Przy szerokich ogniskowych i krótkich czasach naświetlania nie stanowi to problemu. Jednak kiedy podczepimy już dłuższy obiektyw, np. 50-140 i będziemy chcieli wykonać zdjęcie z długim czasem naświetlania w niesprzyjających warunkach pogodowych, wykonanie nieporuszonego zdjęcia będzie bardzo trudne. Jest to na tyle widoczne, że kiedy mamy obiektyw przymocowany do statywu i spróbujemy poruszać aparatem, horyzont będzie się przekrzywiał o ok. 1 stopień. Sprawdzałem różne aparaty z różnymi obiektywami i zawsze było tak samo. Mam nadzieję, że kiedyś zostanie to poprawione.
Obiektyw szerokokątny zazwyczaj miałem podczepiony do X-Pro2, a teleobiektyw do X-T2 za sprawą prozaicznej przyczyny - wężyk spustowy, którego używam z moim X-Pro2, nie pasował do X-T2.
Jeśli jesteśmy już przy temacie wężyków spustowych, a co za tym idzie długich czasów naświetlania, Fujifilm daje nam możliwość do zdalnego wyzwalania aparatu oraz zmieniania parametrów ekspozycji za pomocą naszego telefonu i aplikacji FUJIFILM Camera Remote dostępnej na iOS oraz Androida. Aplikacja ta działa bardzo dobrze i płynnie, niemniej jednak ma dwie wady, a po ostatniej aktualizacji oprogramowania, w zasadzie jedną.
Pierwszą jest zrywanie połączenia po wyjściu z używanego trybu. Musimy zatem każdorazowo łączyć się z telefonem na nowo, przełączając się między różnymi funkcjami oferowanymi przez aplikację.
Drugą, która została tylko do poprawienia, jest maksymalny czas otwarcia migawki, który przed aktualizacją wynosił tylko 30 s! Po aktualizacji wynosi on odpowiednio: 1, 2, 3 - 30, 40, 50, 60 s i 2, 4, 8, 15 min. Szkoda, że późniejszy skok czasu nie jest bardziej płynny, np. co 30 s, lub co najmniej co 1 min.
Z jeziora Jökulsárlón wprost do Oceanu wędrują bryły lodu. Część z nich ląduje jednak na pobliskiej Diamond Beach. Nietrudno domyślić się, skąd taka nazwa. Kształty i kolory lodu są przeróżne, a czarny piasek na plaży dodaje im tylko uroku.
Muszę przyznać, że tutaj przydawał się często 3-calowy odchylany ekran, w jaki wyposażony jest Fujifilm X-T2. Choć nadal nie jest on dotykowy, sam mechanizm jest bardzo wygodny w użyciu, a jego wykonanie bardzo solidne. Dzięki temu nie musiałem się czołgać po plaży, co ułatwiało mi kadrowanie ujęć od dołu. Jego rozdzielczość stoi na wysokim poziomie 1,04 mln, natomiast w X-Pro 2 jest to 1,62 mln punktów, co jest lekko zauważalne.
Oba korpusy zostały oczywiście odpowiednio uszczelnione. Silny wiatr, krople deszczu, bryzgi słonej wody czy piasek nie stanowiły problemu. Mowa tutaj o zachlapaniu, a nie zalaniu aparatu. Podczas wyprawy na czarnych plażach Islandii zalaniu i stałemu uszkodzeniu uległy 3 aparaty: Nikon D810, Olympus OM-D E-M1 Mark II oraz Fujifilm X-T1. Marnym pocieszeniem był działający X-T1, gdzie, jak się później okazało, również pojawiła się korozja na podzespołach. Bezpieczeństwo własne, pilnowanie siebie samego oraz aparatu przed falami to podstawa!
Warte zobaczenia są również drążone przez wodę jaskinie lodowcowe. Żeby się do nich dostać, niestety, trzeba wykupić dość drogą wycieczkę zorganizowaną, której koszt waha się pomiędzy 800 a 2000 zł (dziękuję mojej ekipie, bez której nie doświadczyłbym tego kawałka Islandii). Cena uzależniona jest od tego, czy jest to zmasowana kilkugodzinna wycieczka, czy całodzienna wyprawa do nieco trudniej dostępnych jaskiń, nie tak często odwiedzanych przez turystów. My niestety nieświadomie trafiliśmy na tę zmasowaną. Kolega Rafał był tak zawiedziony, że postanowił porozmawiać z właścicielem firmy, gdzie zakupiliśmy wycieczkę. Siła perswazji była tak duża, że pojechaliśmy raz jeszcze za darmo do mniej uczęszczanej jaskini. Mieliśmy bardzo sympatycznego przewodnika Halliego, rodowitego Islandczyka. Dzięki niemu dowiedziałem się wielu interesujących rzeczy na temat lodowców i nie tylko. Prawda jest taka, że sam przejazd i przejście do jaskini było niezłą atrakcją. Monstra, bo nie da się tego określić inaczej, jakimi podróżowaliśmy, robiły wrażenie.
Matryca X-Trans III generuje bardzo przyjemny dla oka obraz. Wbudowany losowy układ filtra barw podstawowych redukuje efekt mory i błędy w odwzorowaniu kolorów pomimo braku filtra dolnoprzepustowego. Dzięki temu nowa matryca gwarantuje uzyskanie większej rozdzielczości. Zdjęcia zawsze są kontrastowe, a kolory na nich odpowiednio nasycone. Fujifilm ma lekką tendencję do podbijania niebieskości i zieleni przy jednoczesnym bardzo dobrym odwzorowaniu cieplejszych barw. Jednym słowem, charakteryzują się plastyką, której brak aparatom wielu producentów. Zdjęcia zazwyczaj wymagają bardzo niewielkiej obróbki, przez co zaoszczędzić możemy dużo czasu na chociażby kolejne fotografowanie. Jeśli chodzi o zakres tonalny, to stoi on na wysokim poziomie rzędu ok. 7 EV. Ponad 80-letnie doświadczenie Fujifilm w reprodukcji barw robi swoje. Warto wspomnieć o trybie symulacji filmów światłoczułych – ACROS. Dzięki niemu jesteśmy w stanie uzyskać płynne przejścia tonalne, przy zachowaniu głębokiej czarni oraz wyraźnej struktury (czarno-białe zdjęcie lodowca).
Dobrze prezentuje się kwestia fotografowania w słabych warunkach oświetleniowych. Przy wartościach rzędu ISO 6400 obraz pozostaje nasycony i bogaty w szczegóły, zwłaszcza gdy wyłączymy systemowe odszumianie. Nawet przy ISO 12 800 obraz jest na tyle dobry, że możemy używać tej wartości. ISO możemy pozostawić odblokowane lub zablokowane – w zależności od tego, w jakiej pozycji pozostawimy ograniczające je przełączniki.
Tutaj dochodzimy do znacząco innej koncepcji zmiany ISO. W X-Pro2 pierścień zmiany czułości wbudowany jest w tarczę czasów ekspozycji, a zmianę parametru uzyskujemy poprzez podnoszenie i przekręcanie pierścienia. Problem zaczyna występować, jeżeli zdecydujemy się na manualne ustawianie czasu migawki (zablokowana jest tylko w pozycji Auto) i ISO. W momencie podnoszenia pokrętła i wyboru ISO wielokrotnie będziemy skazani na przypadkową zmianę czasu naświetlania. Nie jestem zwolennikiem ani przeciwnikiem takiego rozwiązania, jednak klasyczne rozwiązanie, czyli oddzielne pokrętło, które jest w modelu X-T2, zapewnia bardziej intuicyjną i szybszą obsługę. Oprócz domyślnych wartości ISO, L, H możemy także wybrać opcję Auto, z której bardzo często korzystam. Możemy zdefiniować 3 wartości ISO Auto pod względem zakresu czułości, najdłuższego czasu migawki i ISO podstawowego. Jeden z 6 przycisków dedykowanych do zmiany ustawień przypisałem właśnie do ISO Auto.
Po trzech dniach zmagań w okolicach Hof oraz Hofn wyruszyliśmy w drogę powrotną do Skógar, gdzie nocowaliśmy tuż przy wodospadzie Skógafoss. Jest on szczególnie urokliwy, dzięki tęczy, która często wokół niego występuje. Z racji tego, że znajduje się on przy głównej drodze, w samotności można go fotografować wyłącznie o poranku. Po południu, kiedy zaświeci słońce, wraz z tęczą pojawiają się hordy turystów. Zamiast wykonywać serie zdjęć tylko po to, aby później składać w całość sztampowe zdjęcie, wycinając turystów, postanowiłem poszukać nieco innej perspektywy. Niedaleko udało mi się znaleźć miejsce z pięknie zarysowaną linią wiodącą.
Niedaleko od Skógafoss zlokalizowany jest jeden z najbardziej rozpoznawalnych wodospadów Islandii, Seljalandsfoss, który można obejść praktycznie dookoła, a wrażenie, jakie robią spadające tony wody, jest niesamowite.
Zarówno X-Pro2 oraz X-T2 zostały wyposażone w slot na dwie karty SD umiejscowiony na prawej ściance korpusu, dzięki czemu dostajemy do nich łatwy dostęp. Daje to nam możliwość zapisu plików w formacie RAW na jednym, a JPEG na drugim nośniku; przełączenia, gdy zapełnimy jedną z kart oraz utworzenie natychmiastowej kopii zapasowej zdjęć. Warto wspomnieć, że tylko pierwsza komora w X-Pro2 jest kompatybilna z szybszymi kartami UHS – 3, natomiast w X-T2 obie. Na rzecz X-T2 przemawia także sposób mocowania klapki, który według mnie jest bardziej solidny.
Oba aparaty oferują także skompresowany bezstratnie RAW, z którego korzystam. Model X-Pro2 korzysta z akumulatora NP-W126, zaś X-T2 z NP-W126s o pojemności 1260 mAh. Mogą one być używane zamiennie. Różnią się tylko, według zapewnień producenta, sposobem, w jaki oddają ciepło, a ich wydajność jest rzędu 250- 300 zdjęć. Na całodzienne fotografowanie trzeba się zaopatrzyć niestety w kilka dodatkowych akumulatorów. Dodatkowo staram się nosić ze sobą powerbank, do którego mam podpiętą ładowarkę na 2 baterie, dzięki czemu nie muszę się martwić, że zabraknie mi prądu. Wieczorem wszystkie bolączki wynagrodził nam wspaniały zachód słońca na plaży Reynisfjara.
Przedostatni nocleg mieliśmy w hostelu Skálinn, w okolicach tzw. Złotego Ringu, w skład którego wchodzi m.in. kolejny wodospad Gullfoss oraz gejzer. Sam hostel okazał się być na tyle przytulnym i komfortowym domkiem, że aż żal było z niego wychodzić. Właściciele hodowali konie, które na Islandii właściwie można napotkać co kilkanaście kilometrów. Same konie pełnią nadal ważną rolę w życiu Islandczyków i są bardzo łagodne. Fotografowałem je nieraz w pełnym śniegu i auto fokus miał nad czym pracować.
AF oferuje 325 punktów, z czego 49 to punkty detekcji fazowej. Jest on szybki i precyzyjny.
Do wyboru jest 6 trybów pracy AF-C (po ostatniej aktualizacji występuje on w obu aparatach): wielofunkcyjny, ignoruje przeszkody, szybko zwalniający/przyśpieszający obiekt, nagle pojawiający się obiekt, nienaturalnie poruszający się obiekt oraz tryb ręczny. Dodatkowo w X-T2 możemy dostosowywać pracę AF w wybranym trybie o inne parametry czułości i śledzenia. Warto wspomnieć o funkcji wykrywania twarzy oraz/lub oka, która rzeczywiście sprawnie działa.
W obu aparatach zastosowano szczelinową migawkę mechaniczną z najkrótszym czasem otwarcia wynoszącym 1/8000 s oraz migawkę elektroniczną z najkrótszym czasem otwarcia wynoszącym 1/32000 s. Niewątpliwą zaletą tej drugiej jest bezgłośna praca. Mocnym punktem X-T2 jest również prędkość zdjęć seryjnych do 8 kl./s (do 11 kl./s z gripem VPB-X-T2) z migawką mechaniczną lub nawet 14 kl./s z migawką elektroniczną. W X-Pro2 jest w stanie osiągnąć prędkość do 8 kl./s.
X-Pro2 jako pierwszy bezlusterkowiec wyposażony został w joystick. Służy on do szybkiego wyboru pól AF i przemieszczania się w menu. Występuje on również w X-T2, jednak dużo bardziej wygodne umiejscowienie joysticka jest w X-Pro2 (leży on dosłownie pod kciukiem i nie musimy go szukać). Wygodniejsze jest również umiejscowienie przycisku podglądu zdjęć i kosza po prawej stronie, dzięki czemu mamy do nich szybszy i bardziej intuicyjny dostęp.
Oprócz tego oba aparaty mają po 6 przycisków funkcyjnych oraz przyciski AF-E i AF-L, których działanie również możemy dostosować, co jest dużym plusem. Minusem obydwu konstrukcji jest natomiast brak systemu blokady pokrętła kompensacji ekspozycji. Często zdarza się, że zmienia ono przypadkowo swoje położenie np. przy wyjmowaniu aparatu z plecaka.
Menu, tak jak sama obsługa aparatów, jest przejrzyste i intuicyjne. Nawet nie mający wcześniejszych doświadczeń z aparatami Fujifilm użytkownik poradzi sobie z większością ustawień bez sięgania do instrukcji obsługi.
Warto wspomnieć o zakładce opisanej jako "Moje Menu”. W tym miejscu będziemy mogli zapisać 16 ulubionych i najczęściej używanych ustawień menu głównego. Tyle samo ustawień znajduje się w szybkim menu Q. Dzięki temu i przyciskom funkcyjnym jesteśmy w stanie szybko przywołać żądane ustawienie.
Ze Złotego Ringu najbardziej zapamiętam najładniejszy wodospad, jaki widziałem na Islandii. Do jego sfotografowania przymierzałem się z moimi towarzyszami cały dzień. Za pierwszym razem pojechaliśmy z samego rana, lecz przyblokował nas szlaban. Za drugim razem zmieniliśmy kierunek na krater Kerið, który okazał się największym niewypałem wyprawy. Wszystko było zasypane śniegiem, a sam krater zamarznięty.
Zamiast pięknych tęczowych kolorów zastaliśmy wszechobecną biel. Wracając, postanowiliśmy w końcu odnaleźć wspomniany wodospad. Pojechaliśmy na skróty, pytając lokalnych mieszkańców, jednak dziwnym trafem nikt nie był w stanie wskazać, gdzie dokładnie znajduje się wodospad. Nawet znaki nie do końca wskazywały dobrą drogę. Pomału zapadał zmierzch i szanse malały z każdą minutą. Postanowiłem więc zaufać swojej intuicji i zacząłem poszukiwania na własną rękę. Po kilkunastu minutach dotarłem do celu. Moim oczom ukazał się niesamowity widok i od razu przystąpiłem do fotografowania. Dzięki brakowi słońca i pięknego nieba, panował tam niesamowity klimat, który tylko dodawał całemu miejscu uroku. Wnioski z tej historii nasuwają się dwa: nie ma złej pogody na zdjęcia i nie należy się poddawać!
Fujifilm X-Pro2 i X-T2 to świetna jakość zdjęć, piękna plastyka, naturalne barwy, niskie i przyjemne dla oka szumy oraz rewelacyjne oddanie szczegółów. Nowa matryca radzi sobie po prostu wyśmienicie, wyraźnie przeskakując mniejsze sensory systemu Mikro Cztery Trzecie. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że radzi sobie ona równie dobrze, co pełnoklatkowe matryce o podobnej rozdzielczości. Nie dziwi więc fakt, że Fujifilm zrezygnowało z pełnej klatki na rzecz średniego formatu i Fuji GFX 50s.
Gdyby ktoś zapytał mnie dziś, który aparat bym wybrał, odparłbym, że oba. W tych niewielkich korpusach w rzeczywistości drzemią niesamowite moce. Każdym z nich mogłem z powodzeniem osiągnąć takie same rezultaty, tylko nieco innymi ścieżkami. Mają one swoje indywidualne cechy, a o kupnie będzie jedynie decydowała wypadkowa naszych osobistych preferencji oraz rodzaj fotografii, do jakiej będą wykorzystywane.
Fujifilm daje nam kompletne narzędzie, dzięki któremu można zapanować nad kadrem. Co ważne, pomimo zaawansowanej technologii, aparaty te mają w sobie "to coś”, co trudno jednoznacznie zdefiniować, a co daje radość z fotografowania. Poza tym Fujifilm słucha również swoich użytkowników i co rusz wprowadza nowe aktualizacje oraz rozwiązania, dzięki którym wyróżnia się i ugruntowuje coraz mocniej swoją pozycję.
Jestem zdecydowanie zadowolony z wyboru, jakiego dokonałem.
Czy jeszcze wybiorę się na Islandię? Zapewne tak, jak minie sezon turystyczny. Póki co, na kolejny plener zabieram lepszą połówkę, okulary przeciwsłoneczne, krem z filtrem i mojego Fuji.