Bardziej ludzkie od ludzi. Wyjątkowe portrety zwierząt autorstwa Jacka Kusza [wywiad]
Znam portrety małp w wykonaniu Jacka bardzo dobrze, jednak za każdym razem, gdy patrzę w oczy bohaterów jego zdjęć, emocje odczuwam na nowo. Są one zróżnicowane - najpierw odczuwam zachwyt i fascynację, potem szybko przychodzi nieunikniony smutek. Patrzę im w oczy i choć wyczytuję spokój, siłę i determinację, zawsze dostrzegam pokłady smutku. Spojrzenie istoty twardej, dumnej, niezłomnej, ale i pogodzonej ze swoim losem. Spojrzenie, w którym jarzy się iskra pretensji. Do mnie, do nas. Nawet złota klatka zawsze pozostanie klatką.
Prace nad tym cyklem trwały 8 lat - zapewne nikt, poza pracownikami i zwierzętami, nie spędził we Wrocławskim ZOO więcej czasu, niż Jacek. Setki godzin przed szybami lub kratami można spędzić jedynie będąc fascynatem, a za takiego Jacka uważam. Tę fascynację dostrzegli również jurorzy Sony World Photography Awards, przyznając Jackowi pierwsze miejsce w kategorii „Natura i dzika przyroda”. Jak każdy wielki sukces, ten również wymagał determinacji i cierpliwości, gdy okazywało się, że na rolce nic nie ma, że małpy były tego dnia zbyt ruchliwe.
Mamy święta – Wigilia to dzień, w którym podobno o północy zwierzęta mówią ludzkim głosem. Trudno byłoby wysłuchać tego, co mają do powiedzenia te, patrzące na nas z prac Jacka lub z pozostałych ogrodów zoologicznych świata.
Franz de Waal:
Możesz małpę wyjąć z dżungli, ale nie daje się dżungli wyjąć z małpy. Dotyczy to także nas, małp dwunożnych.
Opowiedz proszę, jaka jest geneza tego projektu?
Gdy miałem lat około 12 odkryłem, że lepiej jest z lekcji uciec niż dalej tak trwać w tym krześle jak nienormalny. Kupowałem serek, pączka i szedłem do pobliskiego zoo. Wchodziłem przez płot i kierowałem się do goryli. Wyglądały trochę jak diabły ale widać było, że sa to diabły wrażliwe. Nic nie wiedziałem o tym co dziś nazywamy współczuciem, empatią czy miłościa do zwierząt. Nie wiem czy dziś czuje do nich miłość. Nie są one wiele lepsze od ludzi.
Zoo nigdy nie było dla mnie wesołym miejscem ale leczyło mnie homeopatycznie z równie niewesołej szkoły. Wzrok z głębi klatek wydawał mi się więcej rozumnym i empatycznym niż wzrok niektórych nauczycieli. Odkryłem to w bardzo młodym wieku, więc, po latach, zupełnie naturalnie przyszło mi ten wzrok fotografować. Ludzie zazwyczaj tworzą coś w oparciu o własne doświadczenia, bo na własnych sprawach po prostu dobrze się znają.
Jakie postawiłeś sobie zadanie?
Gdy po latach poszedłem do zoo z aparatem, nie stawiałem sobie żadnych zadań, snułem się zupełnie jak przed laty. Gdy przypadkowo na coś natrafiałem, próbowałem zrobić zdjęcie. Z ciekawością wywoływałem film i zazwyczaj byłem zdziwiony efektem. Zwierzęta są szybkie, a mój stary Hasselblad wolny. Po wywołaniu filmu często okazywało się, że w kadrze jednak nikogo nie ma.
Jak to wyglądało w praktyce?
Pracując nad esejem spędziłem we wrocławskim ZOO 7 czy 8 lat, kilka razy w tygodniu po kilka godzin. Największym wyzwaniem było jednak moje przetrwanie. Robienie zdjęć, polegające na snuciu sie bez planu po dobrze znanym terenie to rzecz łatwa. Trudne były wybory czy kupić sobie jedzenie, czy film do aparatu. Zazwyczaj wtedy kupowałem film, a wodę piłem z kranu w pawilonie gadów. W talii byłem jak osa.
Dziewczyny kolejno wtedy rzucały mnie z tej biedy, ale mimo bólu, trwałem przy tym. Małpy już wcześniej były wypróbowanym lekarstwem na złe samopoczucie. Znam przypadek chorego na depresję człowieka, który właśnie u nich przesiadywał, bo, jak mówił, inaczej rozleciałby się całkiem. Gdy teraz znów jestem szczęśliwy, widok małp w zoo przygnębia mnie. To chyba ta sama zasada, co zaniżanie średniej przez ocenę mierną, gdzie ta sama mierna, w szczególnie złych okresach, średnią ocen potrafiła podnieść.
Jak decydowałeś, które zdjęcia mają się znaleźć w zestawie?
Na początku nie wiedziałem, które są lepsze, a które gorsze. Ulegałem trendom, fotograficznym zasadom, doradcom. Z wewnętrznego gwaru nie potrafiłem odróżnić swojego własnego zdania od zdań pozbieranych od innych. Do dziś uważam to za rzecz w fotografii najtrudniejszą - nie trzymać jej w ryzach, pokazać prawdziwego siebie, bez kłaniania się w pas modzie, masowemu widzowi, wytrawnemu widzowi, ani nawet mistrzom.
Gdy myślisz o tym projekcie, jakie sytuacje masz przed oczami?
Wspominam ten okres jako wspaniały czas i wielką przyrodniczo-filozoficzną przygodę. Uzmysłowiłem sobie wtedy, że gdyby mi nie powiedziano, nie wpadłbym na to, że zwierzęta to nie ludzie.
Co byś chciał, by ludzie zapamiętali po oglądnięciu tego zestawu? Czego się nauczyli?
Księga Rodzaju, napisana w epoce brązu, zprzeświadczeniem, że cały świat nastawiony jest perspektywicznie na człowieka, przetrwała do dziś. Jak olbrzymia góra lodowa, która cała i zdrowa dotarła do równika. Gallileusz „usunął" Ziemię z centrum wszechświata, teraz kolej abyśmy usunęli z tego centrum człowieka.
Po kilku latach zacząłem pokazywać zdjęcia redakcjom. Nikt jednak się nimi nie interesował. Zdjęcia były bardzo dobre, ale nie wpisywały się ani w zdjęcia przyrodnicze, ani w reportaż. Opowiadały niby o zoo, ale wcale nie o zoo, właściwie były o nie wiadomo czym, a w dodatku czarno białe, a pan fotoedytor, co się na fotografii profesjonalnej zna, bo fotografował nieraz ze szwagrem uważa, że takich zdjęć "się dziś nie robi". Wydrukuje zdjęcia nawet najbardziej nowatorskie i kreatywne, pod warunkiem, że są takie, jakie się "dziś robi".
A zdjęcia są o nas i o naszym widzeniu inności, o tym, że inność, gdy sie jej przyjrzeć z bliska, nie wygląda aż tak obco. Gdy zdjęcia zaczęły się liczyć w świecie wreszcie dowiedziałem się, że inni czują i widzą podobnie.
Czego nauczyłeś się o zwierzętach i ludziach z tych portretów?
Nadal świat "Innego" to dla mnie zagadka: innego człowieka, innej płci, innego gatunku. Nadal patrząc na zwierzę nie mam pewności na co tak naprawde patrzę, kto tam mieszka pod tą sierścią. Ale tu okazuje się, że wcale nie potrzebuję żadnej wiedzy, aby widzieć to, jak bardzo ważne są dla "Niego" jego osobiste sprawy. Czyli zupełnie jak u nas.
Czy wolisz fotografować ludzi czy zwierzęta i dlaczego?
Człowiek jest nadal stuprocentowym zwierzęciem, nasze ciała powstawały miliardy lat tak samo jak ciała każdego innego gatunku na tych samych zasadach doboru i selekcji. Nie widzę też tutaj wielkiej różnicy w portretowaniu. I w jednym i w drugim przypadku fotografuję psychikę.
Oczywiście istnieje fotografia przyrodnicza, która puszcza oko do widza by fakt ten pominąć, jak np. popularne zdjęcia ukazujące tylko wygląd danego gatunku w różnych pozach, a w przypadku zdjęć ludzi - znane i lubiane fashion. Ten rodzaj pokazywania istot żywych, jakby były tylko nadmuchaną skórą, przypomina mi wiktoriańskie zdjęcia "post mortem", stojących nieboszczyków z wystającym z nogawki stelażem.
W cyklu „Zoo" podmiotem jest osobnik, w „Szóstej Katastrofie" - akcent jest przeniesiony na populacje, całe gatunki, na dziką przyrodę, której znikanie odczuwam, jak kradzież. Przez koncerny, korporacje, polityków i to dla paru groszy, po to by móc się lepiej w stadzie ustawić. Zupełnie jak na rykowisku. Więc jeśli ktoś chce uznać niszczenie biosfery za proces naturalny, prosze bardzo, ale wtedy konsekwentnie będzie musiał przyjąć na klatę wszyskie prawa dżungli.
Czy uważasz, że taki cykl może rzeczywiście coś zmienić w kwestii postrzegania zwierząt przez ludzi i ich ochrony?
To jest odwieczny problem, pojawia sie w mitach, baśniach, poezji: jednostka wobec morza ignorancji. Ale odkryto, że w społecznościach demokratycznych, aby idea miała wpływ na zmiany, musi mieć 10% zwolenników. Gdyby 10% Polaków zaprotestowało, przeciwko zwiększeniu wyrębowi Puszczy Białowieskiej, to by ten wyrąb zatrzymali. Indonezyjczycy także ochroniliby swoje Borneo, ale na razie nie przekroczą wartości krytycznej. Z pewnością 10% uzbierają, nawet 100 %, ale dopiero po wyrębie.