Legendarny Polaroid SX‑70 wskrzeszony, jako aparat cyfrowy
Polaroid SX-70 jest uważany przez wielu fotografów za najdoskonalszy tradycyjny aparat natychmiastowy wszechczasów. Ta lustrzanka to kompletnie inny świat fotograficzny, a estetyka jest niepowtarzalna. Zobaczcie, jak miłośnik tego aparatu zmienił go na cyfrówkę.
Polaroid SX-70 – najlepszy w historii
Polaroid SX-70 był produkowany w latach 1972-1981. Jedną z jego największych zalet był wizjer optyczny, oparty na składanym systemie luster. Złożony aparat był wielkości porównywalnej do kasety VHS. To jeden z najdoskonalszych polaroidów wszech czasów.
Pierwsza wersja Polaroida SX-70 została zaprezentowana przez Edwina H. Landa na doroczny spotkaniu firmy w kwietniu 1972 roku. Twórca Polaroida wyciągnął go wtedy z kieszeni płaszcza i w 10 sekund zrobił 5 zdjęć, co było niemożliwe do osiągnięcia w poprzednich wersjach Land Camer. Pod koniec roku został w Miami na Florydzie został sprzedany pierwszy komercyjny egzemplarz za cenę 180 dolarów. Paczka wkładów kosztowała wtedy 6,90 dolara.
W środku zostało zastosowane wiele zaawansowanych rozwiązań. Jednym z najciekawszym był składany układ luster, oparty na 3 zwierciadłach, w tym jednym fresnelowskim. Wiele wewnętrznych elementów było wykonanych z dopasowanego plastiku, a zasilanie było ukryte w ładunku z filmem.
Powstało wiele różnych wersji Polaroida SX-70, ale wszystkie bazowały na tym samym wzornictwie i zasadach działania. Każdy miał zamontowany obiektyw z 4 elementami optycznymi, o ogniskowej 116 mm i przysłonie f/8. Ustawiał ostrość od 26,4 cm. Wszystkie miały automatyczny system dobierania ustawień ekspozycji, a zakres czasów migawki wahał się od 1/175 s do 10 sekund. Kwadratowy format filmu (77 x 77 mm) przypadł do gustu wielu użytkownikom.
To, co mnie najbardziej fascynowało w Polaroidzie SX-70, oprócz całej idei, to system autofokusa. Miałem kiedyś (bardzo krótko niestety) model z tzw. sonarem. Był to system ustawiania ostrości, oparty na ultradźwiękach, jak sama nazwa wskazuje. Pamiętam, że działał świetnie w plenerze i dużych pomieszczeniach, ale w małych potrafił się gubić – zapewne ze względu na odbijanie się fal od ścian. Tak czy siak – był świetny.
Nowe życie legendy
Josh Gross wziął na warsztat starego, niedziałającego SX-a. Postanowił zmienić go na w pełni działający aparat cyfrowy, zachowując klasyczne wzornictwo. W środku znalazła się jednak matryca CCD, wspierana przez Raspberry Pi Zero W. Cały proces dokładnie opisał we wpisie na swoim blogu.
Inżynier usunął zwierciadło Fresnela i zastąpił je małym ekranikiem, by móc podglądać obraz na żywo. Wraz z baterią został on zamontowany w komorze na film, gdzie zmieściły się również inne komponenty.
Raspberry Pi Zero W zostało zaprogramowane przy użyciu OpenCV oraz Pythona tak, by mogło zapisywać obraz i go wyświetlać. Ze względu na rozmiary, Josh musiał zamocować obiektyw typu rybie oko, lecz zniekształcenia zostały usunięte programowo. Całość zajęła mu 8 miesięcy pracy.