Nie da ci ojciec, nie da ci matka tego, co da ci średnia klatka
Żyjemy w XXI wieku – pęd za nowymi technologiami się nie kończy, wszyscy ulegamy masowemu ogłupieniu i manipulacji koncernów fotograficznych. Ale czy warto? Wiecie o tym, że jakość fotografii cyfrowej nie dorównuje fotografii tradycyjnej? Ba, podejrzewam, że jeszcze długo, długo pozostanie w tyle. Jeśli jesteście dziećmi ery cyfrowej i jeszcze nigdy nie mieliście okazji robić zdjęć na filmie – zobaczcie, dlaczego warto spróbować.
Wstydem jest, proszę Państwa, fotografować, a nie poznać jakiejkolwiek z technik tradycyjnych – nie mówię tutaj od razu o technice mokrej płyty, ale chociaż o fotografii negatywowej. Słowem wstępu, żeby puryści się nie czepili – chciałbym zaznaczyć, że będę pisał o fotografii tradycyjnej, czyli technice naświetlania fotochemicznych materiałów światłoczułych, a nie o fotografii analogowej, związanej z procesem powielania obrazu, ale w ramach stylistyki artykułu – będę używał tych określeń zamiennie. Uznajmy fotografię tradycyjną/ analogową po prostu za nie cyfrową.
Analogowe obawy
Na własnym przykładzie, powiem wam szczerze – bałem się fotografii tradycyjnej. Techniki analogowe zwyczajnie mnie przerażały. Myślałem, że z tymi wszystkimi odczynnikami, filmami, koreksami i płuczkami jest od cholery roboty, i że w przy pierwszej lepszej okazji coś zepsuję. Nic bardziej mylnego – chociaż, przyznaję, raz spłukałem negatyw, bo pomyliłem odczynniki, za co jeden z kolegów chce mnie zabić do dziś.
Mniej więcej rok temu poznałem dwóch fotografów, którzy zmienili moje podejście do fotografii. Dotychczas fotografowałem tylko kobiety i tylko cyfrowo – takie miałem założenie. Wieczorem, kiedy się poznaliśmy, Łukasz Kapa, fotograf portretowy i redaktor naczelny Dolnośląskiego Magazynu Fotograficznego, powiedział mi jedno zdanie, które zaważyło na mojej dalszej karierze: „Zobaczymy, co powiesz za miesiąc”. Miał rację – chwilę później kupiłem swojego pierwszego średniaka – Holgę 120N, później przyszedł czas na przerobionego Pentacona Six, którego mam do dziś. Lekko ponad miesiąc od rozmowy z Kapą – fotografowałem mężczyznę, analogowo. Była to moja pierwsza sesja, która trafiła na Vogue.it.
Co sprawiło, że przekonałem się do filmu? Podejrzewam, że w dużej mierze oglądanie zdjęć Kapy i Twardowskiego, jako że byli pierwszymi fotografami, którzy pstrykali na filmie, których poznałem. Muszę przyznać, że zdjęcia Marcina Twardowskiego, jego percepcja koloru i umiejętność przekazywania swoich myśli modelkom, robią na mnie ogromne wrażenie. Ale do rzeczy.
Analogowe początki i korzyści
Fotografowanie na filmie pozwala zwolnić. Kiedy wiesz, że masz te 10, 12, 24 czy 36 klatek, albo mniej – zaczynasz myśleć, bo zdajesz sobie sprawę, że każde zdjęcie kosztuje cię jakąś określoną kwotę. Niby banalny, ale racjonalny argument – jak nie wiesz, o co chodzi, chodzi o kasę. Przyznaję, że na początku, kiedy kupiłem pierwsze rolki Kodaka T-MAX oraz HP5 firmy Ilford, dodatkowo wywoływacz i utrwalacz – moja kieszeń rzewnie zapłakała.
Pstrykanie analogiem to według mnie bardziej przemyślane działanie – ja przede wszystkim wyłączyłem tryb seryjny i zacząłem dokładnie oglądać fotografowaną scenę. Używając cyfry niespecjalnie mi zależało na ograniczaniu strzałów. Kiedyś potrafiłem wrócić z sesji i mieć 500-1000 zdjęć, z czego oczywiście dziesiątki się powtarzały. Obecnie – czasem trudno jest mi dociągnąć do tych 12 klatek na średniaku.
To jakiegoś rodzaju dyscyplina – uczysz się szanować kadry, jesteś bardziej świadomy tego, co warto, a czego nie warto fotografować. Ale wrócę do kwestii ekonomicznych, za ok. 20 złotych macie rolkę średnioformatowego Ilforda HP5, na którym zrobicie 12 klatek w rozmiarze 6 x 6 cm. Jeśli chcielibyście zrobić 120 zdjęć podczas sesji – musicie mieć 10 rolek, czyli na sam materiał światłoczuły schodzi ponad 200 złotych. Portfel płacze, nie?
Z drugiej jednak strony – osiągnięcie profesjonalnej jakości obrazka jest dużo tańsze, niż super pro cyfra. Małe obrazki analogowe możecie kupić za grosze. Ja za swojego średniaka z pryzmatem i obiektywem dałem około 650 złotych. Ostatnio dokupiłem dwa obiektywy, które łącznie kosztowały mnie lekko ponad 7 stów. Do tego skaner Epsona (v600) za 950. Film to średnio 20 złotych, wywoływacz 35, utrwalacz 30. A więc za 2500 złotych macie niezły zestaw na początek, dający MEGA jakość obrazu. Jeśli ktoś zamierza mówić o megapikselach i czułościach to – klatka 6 x 6 cm ma ok. 43 Mpix, a w przypadku czułości – Ilforda HP5+ można bez problemu forsować do ASA 3200.
Analogowa filozofia
Dość już o tej kasie, czas na filozofię! Robienie zdjęć technikami tradycyjnymi to wybieranie określonej charakterystyki obrazu. Każdy z nas ma jakieś upodobania estetyczne, a rynek samych filmów czarno-białych i wywoływaczy pozwala rozwinąć wachlarz stylów. Kompletnie inaczej będzie wyglądał Fuji Neopan Across wywołany w Rodinalu, a inaczej w dedykowanym wywoływaczu do ziaren T – kontrastowość, ziarnistość, tonacja – wszystko jest inne. Ilu z was, fotografów cyfrowych, wie, jak naprawdę wygląda czarnobiel? Pytanie nie dotyczy posiadaczy Leiki Monochrom, która rejestruje natężenie światła, a nie kanały kolorystyczne RGB.
Swoją drogą – nie znam takiego presetu, który realnie odzwierciedli piękne tony skóry, jak na negatywie Kodak Porta. Uwierzcie mi, że VSCO i inne Analog Efexy chowają się na wstępie.
A jeszcze jedno – wkurzały was kiedyś prześwietlone partie na RAWach z cyfry? Mnie niejednokrotnie. Uwaga proszę Państwa – współczesne negatywy mają rozpiętość tonalną około 17 EV, gdzie najlepsze cyfry to ok. 13-14 EV. Niedawno miałem okazję wyciągać ekspozycję z negatywu prześwietlonego o prawie 5 działek i wiecie co? Bez problemu osiągnąłem głębokie czernie i bogate detale w jasnych partiach – na cyfrze byłoby to nie do zrobienia. Postprodukcja na dobrze zeskanowanym negatywie ogranicza się przeważnie tylko do wyczyszczenia go z pyłków, więc przy okazji oszczędzicie dużo czasu.
Fotografowanie na filmie jest fascynujące. Kiedy robisz zdjęcie – od początku do końca, kiedy nawijasz film, naświetlasz go, wywołujesz, robisz odbitki lub skany – to naprawdę niesamowicie satysfakcjonujące. Z czasem przychodzi refleksja, kiedy patrzysz na zdjęcie - „to jest moje, ja to zrobiłem, stworzyłem to... z NICOŚCI!”.
W przypadku analogów jest jedna bardzo fajna rzecz – ta fotografia często musi dojrzeć. Jest jak owoc, który, chociaż wygrzany przez słońce – musi sobie poleżeć w spokojnym miejscu i kiedy wy, jako opiekunowie tej rolki, zdecydujecie, że jest gotowa, że wy jesteście gotowi – możecie ją wziąć, wywołać, zeskanować lub zrobić odbitki i schować do klasera.
Doświadczenie z fotografią tradycyjną pozwoliło mi wyrobić estetykę i zalążki stylu. Fotografuję prawie tylko w czernobieli. Wiem, że lubię silne kontrasty, głębokie i gęste czernie oraz kompozycję w kwadracie. Uwielbiam filmową głębię ostrości, którą daje mi średni format i wiem, że nie osiągnę takiego efektu na najlepszej cyfrze.
Och, btw. - niestety większość zdjęć do tego artykułu wykonałem na cyfrze. Ale ze mnie hipokryta, nie?