Olympus OM‑D E‑M5 - technologia XXI wieku w obudowie sprzed lat [wideotest]
Olympus OM-D E-M5 to długo wyczekiwany przez ceniących sobie klasykę aparat. Olympus sięga w przeszłość projektując obudowę i w przyszłość, dobierając do niej wnętrze. Konkurencja, mimo że silna, ma się czego obawiać.
25.12.2012 | aktual.: 04.10.2016 14:01
Wideotest
Olympus OM-D E-M5 to długo wyczekiwany przez ceniących sobie klasykę aparat. Olympus sięga w przeszłość projektując obudowę i w przyszłość, dobierając do niej wnętrze. Konkurencja, mimo, że silna, ma się czego obawiać.
Olympus OM-D E-M5 test / reveiew [PL]
Budowa i obsługa
Aparat został zrobiony z bardzo solidnego stopu magnezowego. Dodatkowo klapki karty pamięci i baterii zostały uszczelnione. Gniazda HDMI i USB/AV znajdują się pod gumową zaślepką, przez co są odporne na warunki atmosferyczne. Mimo niewielkich wymiarów, udało się zmieścić całkiem pokaźny grip, co umożliwia pewny chwyt.
Na obudowie znajdziemy dużą ilość przycisków i pokręteł. Na górnej ścianie znajdują się dwa koła nastaw, które umiejscowione są tak blisko siebie, że jedno znajduje się na drugim. Pierwsze obsługujemy kciukiem, drugie palcem wskazującym, gdyż okala spust migawki. Nie zabrakło również koła trybów. Dzięki temu przełączanie między poszczególnymi funkacjami, jak również ustawienie odpowiednich parametrów jest bardzo proste. Większość przycisków usytuowana jest na tylnej ścianie. Nie przypadły mi do gustu, bo wszystkie są dość małe, mocno wystają poza obrys obudowy i nie mają wyczuwalnego skoku. Na uwagę zasługują jednak dwa przyciski funkcyjne, jak również osobna klapka kryjąca gniazdo kart SD. W bezlusterkowcach to rzadkość, a bardzo ułatwia wymianę karty, kiedy mamy przykręconą szybkozłączkę.
Aparat jak na system mikro 4/3 jest dość duży i masywny - waga 425 gramów sprawia, że przy dłuższych wyjściach czuć go na szyi, ale to i tak waga piórkowa przy klasycznych lustrzankach. Wszystko to za sprawą tak dobrego wykonania.
Aparat miałem ze sobą w Portugalii, gdzie uzupełniał zestaw 5D z Olympusem E-PM2. Pod względem wielkości idealnie wpasowywał się między obydwa aparaty.
Aparat jest świetnie wykonany, ergonomia jest również bardzo dobra, ale przyciski i ich układ pozostawiają wiele do życzenia.
Menu
To największa pięta achillesowa Olympusa OM-D E-M5. Cięgi zebrał za to E-PM2, ale przypominam, że E-M5 ma zdecydowanie więcej opcji. Niestety zapoznanie się z nim to droga przez mękę. Zaprogramowanie przycisków funkcyjnych zajęło mi dobre 10 minut. Do tego znajduje się w zakładce „przycisk migawki”. Może dlatego, że jeden z nich, położony jest dość blisko. Olympusowi przydałoby się całkowite przeprojektowanie menu. Dziwi również fakt, że w zupełnie innym miejscu zmienia się wielkość obrazu, a w innym, tryb zapisu. Do tego złe tłumaczenie, i wszechobecne, ale nic nie mówiące ikony. Fleksja ekspozycji – mówi Wam to coś? Mi nie, a nie prościej byłoby napisać – pomiar światła? Na szczęście menu podręczne jest bardziej przystępne, a po ustawieniu rzadziej używanych funkcji, fotografowanie Olympusem jest przyjemnością.
Zdjęcia
Na tylnej ścianie znajduje się duży, ponad trzycalowy, dotykowy, odchylany wyświetlacz o rozdzielczości ponad 600 tys. punktów i proporcjach 16:9. Nie przepadam za tym rozwiązaniem, ponieważ przy proporcji boków matrycy 4:3 obraz zajmuje tylko część wyświetlacza, a na brzegach znajdują się czarne pasy. Do tego słaba funkcja dotykowa, która nijak ma się do obsługi smartfonów czy Canona EOS-M. Moim zdaniem nadaje się tylko do przeglądania zdjęć i wybierania punktów AF, co z kolei jest bardzo wygodne. Co ważne, wyświetlacz jest również odchylany, i to w sposób, który pamiętam jeszcze z czasów Minolty A1, czyli tylko w górę i w dół. Za to należy się plus, bo zakres jest naprawdę duży, a prowadnice systemu wydają się być solidne. Co ważne, mimo wad, wyświetlacz jest naprawdę dobrej jakości, prawidłowo odwzorowuje barwy, a obraz jest bardzo ostry i szczegółowy.
Nad wyświetlaczem znajduje się wbudowany wizjer EVF o rozdzielczości ponad 1,4 mln. punktów. Jest jeszcze bardziej dokładny niż wyświetlacz, ale moim zdaniem mógłby być większy. Tryby automatyczne to mocna strona E-M5. Pomiar światła działa bez zarzutu dobrze rozpoznając fotografowane sceny. Dzięki dwóm kołom nastaw, korekcja ekspozycji odbywa się przez obrót jednego z nich. Co ważne, aparat dobrze dobiera balans bieli, przez co nie ma problemów z odwzorowaniem kolorów. Na uwagę zasługuje wydajny akumulator, który naładowałem tylko raz, przed całym dniem z aparatem. Zrobiłem nim około 400 zdjęć na jednym ładowaniu.
Dołączony obiektyw
Muszę przyznać, że rozczarowałem się dołączonym do zestawu obiektywem. Podwyższa on wartość zestawu o około 1000 zł, więc jak na kit-owy obiektyw to dość dużo. Wygląda okazale, wyposażony jest w metalowy bagnet i jak na obiektyw do systemu mikro 4/3 jest dość duży i ciężki. Zakres ogniskowych 12-50 mm (24-100 mm) zdecydowanie odpowiada moim preferencjom, ale już jego jasność, a raczej ciemność, pozostawiają wiele do życzenia. Przy najszerszym ustawieniu przysłona to f/3.5, ale przy maksymalnym zbliżeniu to f/6.3. Taki spadek jasności normalny jest przy obiektywach z 20-krotnym zoomem, a nie przy 4-krotnym przybliżeniu. Do tego praca pod światło pozostawia wiele do życzenia. Obiektyw bardzo chętnie łapie flary i traci kontrast. Nietypowy jest również system przybliżania. Pierścień ma trzy położenia, operuje się nim podobnie jak w obiektywach Sigmy, przełączając między trybami autofokusu. Zoomowanie może odbywać się tradycyjnie, jak również poprzez delikatne przekręcenie pierścienia. Uruchamia się wtedy silnik, który zbliży obiekt, podobnie jak w aparatach kompaktowych. Jeśli ktoś dużo filmuje, może być to pomocne, przy fotografowaniu lepiej sprawdzi się klasyczne ustawienie. Trzecie położenie to tryb Macro.
Funkcje dodatkowe
Na kole trybów znajdziemy zarówno sceny jak i tryb “art”. Wyglądają identycznie jak w przypadku mniejszego brata - E-PM2. W trybie „art.” znalazły się takie filtry jak cross processing, dramatyczna scenerię czy tilt shift. Szkoda, że tryb tilt shift, nie umożliwia jakiejkolwiek kontroli nad jego działaniem. Na plus należy policzyć funkcję “art bkt”, czyli bracketing wszystkich efektów. Robiąc jedno zdjęcie, aparat zapisuje je w wersji z każdym filtrem osobno. Zabrakło jednak dobrego asystenta panoramy znanego chociażby z Sony, gdzie użytkownik musi jedynie obracać aparat wokół własnej osi.
Na szczęście tryby, które są zdecydowanie bardziej interesujące (P/A/S/M) , również rozdzielono na tarczy. Przełączanie między nimi jest wygodne, a dzięki dwóm kołom nastaw, ich obsługa bardzo prosta i intuicyjna.
Aparat wyposażony jest w jeszcze jedną ciekawą funkcję – live time, która umożliwia podgląd na żywo w trakcie długiego naświetlania. Zdjęcie z czasem staje się jaśniejsze, a jeśli zechcemy malować światłem, efekt będzie widoczny od samego początku.
Zastosowany układ stabilizacji matrycy działa sprawnie i wydajnie. Producent chwali się, że jej wydajność to nawet 5EV. Mnie udało się zrobić ostre zdjęcie przy czasie ⅓ sekundy, więc wynik jest satysakcjonujący, ale odbiega od zapewnień producenta. Raz zdarzyło się, że układ „zwariował”, skutecznie rozmywając każde zdjęcie, również przy czasach rzędu 1/250. Wyciągnięcie baterii pomogło.
W zestawie z Olympusem OM-D E-M5 otrzymujemy również lampę błyskową, ponieważ jak na aparat w stylu retro przystało, w korpusie jej nie znajdziemy. Lampa wpinana jest na sanki i podłączana do portu akcesoriów. Pracuje się z nią jak z lampą wbudowaną, więc jej możliwości są ograniczone, ale co ważne - dołączona jest bez dopłat. Trzeba jednak uważać, żeby nie pogubić zaślepek, po podłączając jedną lampę, w ręce zostają nam aż trzy.
Szybkość / autofokus
Na uwagę zasługuje szybkość wykonywania zdjęć seryjnych, która wynosi aż 9 kl./s. Co ważne, ta prędkość działa również przy zapisie RAW, których zapiszemy do 9 w serii. Jeśli fotografujemy w trybie JPG, seria pomieści 17 zdjęć. W trybie zdjęć seryjnych “L”, którego szybkość wynosi 4,2 kl./s zrobimy 17 RAW’ów, a przypadku plików JPG ogranicza nas tylko wielkość karty. Działanie aparatu jest również szybkie, bez przycięć, mimo że używałem wolnych kart pamięci.
Autofokus to klasyka w wydaniu systemu mikro 4/3. Jest szybko, celnie i niezawodnie. W połączeniu z możliwością robienia zdjęć za pomocą dotyku ekranu, nie ma problemu z uchwyceniem interesującej sceny w bardzo szybki sposób.
Filmy
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=FIFoF1PZdxA[/youtube]
Olympus OM-D E-M5 kręci w rozdzielczości 1920x1080, 60i, a zapisane filmy mają rozszerzenie mov. Co ważne, do wyboru mamy dwie jakości - fine (20 mb/s.) i normal (17 mb/s.). Możliwy jest również zapis w formacie motion-JPG do rozdzielczości HD 720p (13 i 10 mb/s.). Dobra szczegółowość i brak szumów zasługują na uwagę, ale efekt mory i widoczny rolling shutter są drażniące. Na plus należy jednak policzyć współpracę ze wspomnianym obiektywem, którego zarówno autofokus jak i silnik zoom’u są niemal bezszelestne. Olympusa OM-D E-M5 wyposażono w dwa mikrofony, które niestety podatne są na podmuchy wiatru, mimo włączonej funkcji redukcji szumu. Co ciekawe, kreatywne filtry działają również w trybie wideo, jednak drastycznie obniżają ilość klatek na sekundę, przez co należy potraktować to jako ciekawostkę.
Jakość zdjęć – szumy
Dużo o matrycy Olympuas OM-D E-M5 napisałem testując… E-PM2. Tak, inżynierowie Olympusa umieścili matrycę z aparatu za 4 tys. zł. w dwukrotnie tańszym aparacie. Ale nic w tym dziwnego, bo matryca OM-D E-M5 została oceniona jako najlepsza w systemie mikro 4/3 przez ceniony serwis DX-O mark.
Matryca ma 16 megapikseli i wykonana jest w technologii LiveMOS. Jakość zdjęć jest naprawdę dobra. Szum ma przyjemną fakturę i do wartości ISO 1600 jakość zdjęć jest w pełni akceptowalna. ISO 3200 również można używać z powodzeniem. Wartości większe niż ISO6400 zostały dodane chyba tylko jako chwyt marketingowy, bo jakość przy tak wysokim ISO jest bardzo słaba. Jak na bezlusterkowca, z czterokrotnie mniejszą matrycą niż pełna klatka jest naprawdę dobrze. Wszystkie zdjęcia zostały wywołane przy standardowych ustawieniach przy pomocy Adobe Camera RAW.
Jakość zdjęć – odwzorowanie szczegółów
Nie będzie wielkim odkryciem, jeśli napiszę, że odwzorowanie szczegółów wypada zdecydowanie słabiej niż ilość szumów. Do wartości ISO 800 nie mam zastrzeżeń, ale od ISO 1600 oddanie szczegółów obrazu drastycznie spada, więc chcąc fotografować szczegółowe obiekty, nie warto przekraczać ISO800.
Przykładowe zdjęcia
Wszystkie zdjęcia zostały wywołane przy standardowych ustawieniach w Adobe Camera RAW. Więcej znajdziecie nanaszym profilu w serwisie flickr.
Werdykt
Mimo to, po przyzwyczajeniu, użytkownik z pewnością będzie zadowolony. Ja na początku nie byłem przekonany, ale im dłużej go mam, tym bardziej go lubię. W połączeniu z małym obiektywem stałoogniskowym, byłby to aparat niemal idealny. Cena około 5 tys. zł za zestaw z obiektywem nie jest niska, ale aparat jest jej wart. Nie jest to aparat dla każdego, ale każdy, kto zdecyduje się na jego zakup będzie zadowolony. Polecam!