Olympus Stylus 1 na nartach - subiektywny test
Na mój zimowy urlop, czyli wyjazd na narty, zabrałem jeden z najnowszych aparatów kompaktowych klasy premium - Olympusa Stylus 1. Zobaczcie, jak sobie radził w mroźnym, zimowym krajobrazie.
21.02.2014 | aktual.: 26.07.2022 20:02
Kiedy wybieramy się na urlop, zwykle po zapakowaniu wszystkich "najpotrzebniejszych" rzeczy orientujemy się, że bagaż jest stanowczo za duży. Strach przed docinkami współtowarzyszy wycieczki powoduje, że zaczynamy wyciągać to, co jest niepotrzebne. Fotograf najczęściej musi rozstać się z większością ciężkich i nieporęcznych w podróży gadżetów. Warto zatem pomyśleć o kompaktowym sprzęcie, który nie przeszkodzi w swobodnym fotografowaniu nowych, ciekawych miejsc. Olympus proponuje model Stylus 1.
Sprawa jest dotkliwa tym bardziej, jeśli chcemy nosić sprzęt ze sobą. Pisałem o tym już w tekście o zimowym wyjeździe na narty, dlatego skupię się tylko na aparacie, który ostatnio miałem okazję przetestować. Nie będę silił się na obiektywizm, ponieważ aparatu, jak każdy fotograf, używam na swój sposób w oczekiwaniu, że zaspokoi moje wymagania. Kiedy w moje ręce trafia kompaktowy sprzęt fotograficzny, od razu zwracam uwagę na kilka istotnych dla mnie cech. Podstawowe funkcje powinny być dostępne z poziomu obudowy, cenię sobie także wysoką jakość wykonania, szybkość pracy, przyjazne menu i przede wszystkim wysokie parametry obrazu. I właśnie pod tym kątem oceniałem Olympusa.
Zaznaczam, że gdy pisałem ten tekst, nie znałem ani ceny aparatu, ani opinii na jego temat. Postanowiłem, że nie będę się sugerował innymi opisami ani wideotestami i że sięgnę do nich dopiero wtedy, kiedy oddam tekst do publikacji. Chciałem, by była to w pełni subiektywna opinia użytkownika, który przez tydzień testował ten aparat.
„Jak jest zima, to musi być zimno”
Narciarze oddający się białemu szaleństwu w jednej ręce noszą narty, a w drugiej kije, więc aparat wiszący na szyi się nie sprawdza, bo zaczyna dyndać i obijać się kolejno to o narty, to o kije. Po zapięciu nart wciąż zajęte są dwie ręce, tym razem przez kije. W związku z tym aparat najczęściej ląduje w kieszeni. Schody zaczynają się w momencie, gdy chcemy zrobić zdjęcie. Żeby sięgnąć po aparat, trzeba zdjąć kije i przynajmniej jedną rękawiczkę.
Kiedy przyjdzie nam ta myśl do głowy na wyciągu krzesełkowym, kije kładziemy na kolanach, na nich rękawicę i balansując ciałem, zapobiegamy, by to wszystko nie spadło w leśną przecinkę. Jeśli tak się stanie, czeka nas kilkugodzinna misja poszukiwawcza.
Budowa
Budowa Olympusa Stylus 1 nie jest szczególnie kompaktowa. Wielkością bardziej przypomina bezlusterkowce z elektronicznym wizjerem. Wyposażono go w mniejszą matrycę, ale jest to zrozumiałe z powodu wbudowanego obiektywu o ogniskowych 28-300 mm. Jest to kompakt o bardzo dużych możliwościach, przynajmniej teoretycznie. Jego budowa w pierwszej chwili wydała mi się tandetna, ale po dokładniejszym wypróbowaniu wszystkich pokręteł i cięgien bardzo pozytywnie oceniam sposób, w jaki został zaprojektowany.
Warto zwrócić uwagę na programowalne przyciski, wygodę zwiększają także odchylany ekran i wizjer, który wydaje się dobrem luksusowym w tego typu sprzęcie. Operowanie tym aparatem na wyciągu narciarskim czy w innej mało wygodnej sytuacji nie sprawia problemu. Śmiało można pokusić się o fotografowanie w rękawicach. Większość przycisków, pokręteł i cięgien reaguje na pogrubione przez rękawiczki palce, a co za tym idzie - mniej precyzyjne ruchy.
Wadą tego i wielu innych wizjerów jest gumowa muszla oczna, która odpadła już przy pierwszym wyciąganiu Stylusa z kieszeni. Próbowałem ją kilka razy z powrotem założyć, ale sytuacja się powtarzała. Zdemontowałem ją zatem na stałe i włożyłem do innej kieszeni, w której, jak się później okazało, odnalazła się też inna, wcześniej poszukiwana muszla oczna z Canona 5D Mark II...
Fotografowanie
W wielkim stylu do fotografii wraca pierścień przysłony na obiektyw. Coraz więcej producentów sięga po ten sprawdzony pomysł. Olympus robi to w sposób cyfrowy - pierścień można zaprogramować. Może on zmieniać albo przysłony, albo czas (w zależności od programu) lub zawiadywać ogniskowaniem. Programowalne przyciski i cięgna umożliwiają spersonalizowanie sprzętu, a to z kolei pozwala pracować w ulubiony przez każdego sposób.
Na wielki plus zaliczam osłonę obiektywu, która zamyka się wraz z wyłączeniem aparatu. To bardzo wygodne rozwiązanie, ponieważ pierwszym elementem, który gubimy, jest właśnie osłona. Potem trzeba co chwilę czyścić przednią soczewkę z odbić po tłustych np. od oscypków palcach.
Matryca 1/1,7 cala jest spora jak na kompakt, jednak przy gabarytach Stylusa 1 to wcale nie tak duży sensor. W moim przekonaniu to ryzykowny ruch ze strony Olympusa w czasach, kiedy inni producenci wprowadzają do swoich urządzeń fizycznie coraz większe matryce.
Autofokus
Autofokus działa nad wyraz dobrze. Ostrzy pewnie i szybko. Trafia tam, gdzie sobie życzymy. Nie można mieć do niego żadnych zastrzeżeń.
Obiektyw
Nie jestem fanem szerokich zakresów ogniskowych umieszczonych w jednym obiektywie. Nie da się zbudować długiego zoomu, który w całym zakresie ogniskowych będzie pracował świetnie. Muszę jednak przyznać, że z ostrością obrazu „Olek” radzi sobie bardzo dobrze. Gigantyczna niedoskonałość pojawiła się, kiedy skierowałem go pod światło. Dziwne flary układające się w prostokąt dyskwalifikują zdjęcia wykonane pod ostre światło. Wygląda to okropnie.
Przy sporych przybliżeniach zaczyna pojawiać się aberracja chromatyczna, a obraz staje się lekko mdły, nie w pełni ostry.
Ekran i menu
W pierwszej chwili wydawało mi się, że ekran ma bardzo wysoką jakość. Czytelne menu, które dość szybko opanowałem, nie sprawiało najmniejszego kłopotu. Przy przeglądaniu zdjęć w jasnych warunkach brakowało mi jasności. Rozwiązaniem było przełączenie się na wizjer. Chwała producentowi za umieszczenie elektronicznego wizjera, który zwiększa funkcjonalność sprzętu.
Obraz
Kolorystyka nie jest tak mocna i soczysta jak w przypadku nowych bezlusterkowców. Fotografując, miałem wrażenie, że obraz ze Stylusa przypomina zdjęcia cyfrowe sprzed kilku lat. Postprodukcja - minimalny retusz - pomaga w wyprowadzeniu fotografii, jednak plik wyjściowy nie jest doskonały.
Wi-Fi
Olympus Stylus 1 umożliwia bezprzewodowe przesyłanie zdjęć do innych urządzeń mobilnych. Wprowadzono tę funkcję zapewne po to, by łatwo i szybko dzielić się powstałym materiałem w serwisach społecznościowych. Aplikacja na smartfona jest dość czytelna i prosta w obsłudze. Pozwala na szybki retusz i kontrolowanie wielu parametrów aparatu. Z podobnych rozwiązań miałem do czynienia jedynie z kartami Eye-Fi, które doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Na ich tle rozwiązanie Wi-Fi w Stylusie 1 wypada GENIALNIE!
Podsumowanie
Mam do Olympusa wielki sentyment. E-1 był moją pierwszą lustrzanką cyfrową. Szczególnie ceniłem sobie obiektywy systemu 4/3. Technologia jednak poszła do przodu, a klientela stała się bardziej wymagająca. Stylus 1 to bardzo dobrze zbudowany aparat, w większości sytuacji sprawnie pracujący. Stosunkowo niewielkie gabaryty pozwalają go schować w kieszeni, a przyciski są logicznie rozmieszczone i poprawnie działają. Wysokie czułości ISO nie zachwycają, ale jako „mały” allrounder ten aparat sprawdza się dość dobrze. Przykrą niespodzianką jest praca obiektywu pod światło. To, co lubię najbardziej w zdjęciach wakacyjnych, zostało mi zabrane przez Olympusa.
Dla kogo?
Doskonała alternatywa dla użytkowników konsumenckich lustrzanek z kitowymi (czyt. kiepskimi) obiektywami. Zamiast wozić cegłówkę, można zainwestować w mniejszy sprzęt gwarantujący lepszą jakość obrazu (mowa o obiektywie). Dla tych, którzy potrzebują szerokiego zakresu ogniskowych, to też niezłe rozwiązanie, ponieważ nie muszą wozić ze sobą kilku szkieł. Wystarczy Stylus i gotowe.
Dla kogo nie?
To nie jest sprzęt dla profesjonalisty. Zmylić może obsługa Stylusa, bo to faktycznie ergonomiczny aparat, który profesjonaliście będzie dobrze leżał w rękach. Wszystko byłoby inaczej, gdyby producent rozpoczął projektowanie sprzętu z założeniem najwyższej jakości obrazu. Najsłabszym punktem Stylusa 1 jest właśnie przeciętna jakość wyjściowych plików zdjęciowych. Kompromis zawsze oznacza rezygnację z czegoś. W tym wypadku cierpi obraz, i jest to przykre. Nie mogę jednak nie docenić tego sprzętu. To nie jest zła konstrukcja. Choćby ze względu na wygodę warto o nim pomyśleć. Ostatecznie skusiłem się na sprawdzenie ceny i przyznam, że szacowałem, że będzie o około 20 proc. niższa.