Testy pary reporterskich szkieł f/2.8 Panasonica - 12‑35 mm i 35‑100 mm
Kilka ostatnich testów na blogu dotyczyło wakacyjnego sprzętu fotograficznego. Teraz krótka przerwa w cyklu, a w przerwie wystąpi duet Panasonica. Duet reporterski, w składzie dwóch zoomów f/2.8 – standardowego Panasonic Lumix G X Vario 12-35 mm f/2.8 ASPH./POWER O.I.S. i długoogniskowego Panasonic Lumix G X VARIO 35–100 mm f/2.8 Power O.I.S. Towarzyszyć im będzie Lumix G7. Od dawna ostrzyłem sobie zęby na ten test, ale jakoś nie było okazji. Teraz przyszła na niego kolej.
Niektórzy czytający pewnie od razu zaczną narzekać na jeden z wymienionych parametrów. Że ogniskowe ogniskowymi, kąty widzenia kątami widzenia, ale w systemie Mikro Cztery Trzecie przydałyby się obiektywy jaśniejsze niż w małym obrazku. Jasne, przydałyby się, ale ilu znalazłoby się na nie chętnych? Taki hipotetyczny 35-100/2 byłby od testowanego tu zooma pewnie dwukrotnie dłuższy i czterokrotnie cięższy. O cenie nie wspominam. Komu chciałoby się taszczyć taką kolubrynę w towarzystwie niedużego bezlusterkowca? No, może tylko GH4 z gripem dałby się jeszcze z nim używać i nie wyglądałby karykaturalnie. Ale Panasoniki GX, a zwłaszcza GM… szkoda gadać.
Otwór f/2.8 jest w tym wypadku bardzo sensownym kompromisem. Oba zoomy są na tyle ciemne, że mogą być dobrze skorygowane już dla otwartej przysłony. Jednocześnie są nieduże – tak, że idealnie komponują się z nie tylko lustrzankopodobnymi Lumixami G i GH, ale też kompaktowymi w formie GX. No dobra, przyznaję, w towarzystwie Panasoniców serii GM wyglądają na wyraźnie przerośnięte.
Teraz konkrety w kwestii tych gabarytów. Zoom standardowy ma trochę ponad 7 cm długości i ciut mniej niż 7 cm średnicy. Korzysta z filtrów 58 mm i waży niemal dokładnie 300 g. Jeśli chodzi o średnicę i rozmiar filtra, długi zoom jest niemal bliźniakiem. Jednak jest cięższy o 60 g i o 3 cm dłuższy. Ale jak dla mnie, to on prezentuje się bardziej kompaktowo – może dlatego, że podświadomie odnoszę go do małoobrazkowego 70-200/2.8? Choć nie, jest tu pewna obiektywna kwestia. Długoogniskowy obiektyw ma wewnętrzne zoomowanie, więc zachowuje stałą długość przy zmianie ogniskowej. To w odróżnieniu od 12-35 mm, który przy przejściu z 12 mm na 35 mm staje się dłuższy o cal i w efekcie niemal dogania pod tym względem zooma 35-100 mm.
Oczywiście oba obiektywy mają wewnętrzne ogniskowanie, więc ich przody nie obracają się podczas ustawiania ostrości. Oba są uszczelnione, oba posiadają wbudowane systemy optycznej stabilizacji obrazu Power O.I.S., a soczewki obu pokrywają nanopowłoki przeciwodblaskowe. Na razie więc remis, ale to zaraz się zmieni. Zoom standardowy został bowiem lepiej wyposażony w szlachetne odmiany soczewek. Pomimo, że w sumie ma ich mniej – 14 w porównaniu z 18 w 35-100 – to posiada aż 4 asferyczne, jedną ze szkła Ultra-ED i jedną UHR o wyjątkowo wysokim współczynniku załamania światła. Zoom długoogniskowy prezentuje się tu skromniej, bo w jego wnętrzu nie uświadczymy ani asferyczności, ani UHR. Za to napotkamy aż trzy soczewki o niskiej dyspersji: jedną UED i dwie ED.
Jak się tych zoomów używa? Bardzo przyjemnie i komfortowo. Ich pierścienie obracają się lekko, bardzo płynnie, także na początku ruchu, więc nie ma problemów z leciutkimi korektami kąta widzenia. Ciekawe zresztą, że wyższą kulturą wykazuje się tu pierścień ogniskowych w zoomie standardowym, którego przód wysuwa się z obudowy, co sugerowałby bardziej skomplikowaną mechanikę i konieczność pokonania oporu uszczelnień. A jednak to on stawia troszkę mniejszy opór. Może powodem jest inne przełożenie pomiędzy nim, a wewnętrznymi mechanizmami. Dla przejścia przez cały zakres ogniskowych wymaga on obrócenia o ok. 1/4 pełnego obrotu, podczas gdy w 35-100 mm jest to zaledwie 1/6 obrotu.
Ręczne ustawianie ostrości jest oczywiście wspomagane, a właściwie realizowane elektrycznie, więc tu pierścienie obraca się leciusieńko i jeszcze płynniej niż te od zoomowania.
No i teraz najważniejsze, czyli jak testowane obiektywy sprawują się w pracy. Zacznę od kwestii nieoptycznej, czyli stabilizacji obrazu. Dzięki temu, że jako platformę testową wybrałem Lumixa G7, możemy poznać skuteczność stabilizacji samych zoomów. Gdybym zdecydował się na nowszy GX8 albo GX80, do pomocy obiektywom stanęłyby systemy stabilizacji wbudowane w te aparaty. Nie dałoby się dociec, ile w efektywnej skuteczności redukcji rozmazań byłoby udziału POWER O.I.S. obiektywów, ale ile stabilizacji z korpusów. A tak, mamy wyniki podane na tacy. Stalowej, srebrnej, czy może testowane zoomy zasłużyły na złotą? No, trochę zasłużyły, ale tylko w części i to niewielkiej. Na wynik bardzo dobry z minusem zapracował jedynie obiektyw 35-100 mm przy długich ogniskowych. Wówczas może się on pochwalić skutecznością stabilizacji na poziomie 3,5-4 działek czasu. Jednak już w teście, który wykonałem dla 35 mm, wykazał tylko 3,5 działki. To więcej niż dobry wynik, jednak zasługujący na podanie zaledwie na srebrnej tacy. Natomiast na tacę stalową zasługuje krótki zoom, mogący się poszczycić skutecznością na poziomie 2,5 działki czasu. To wynik poniżej dobrego poziomu, choć nadal akceptowalny.
W kwestii ostrości obrazu bardziej spodobał mi się długi zoom. Może nie tyle z powodu wyższej rozdzielczości zdjęć, bo tu 12-35 mm potrafi czasem być lepszy, ale przez swoje stabilniejsze zachowanie. Po pierwsze, chodzi o mniejsze różnice w szczegółowości obrazu pomiędzy brzegiem, a centrum klatki. Temu nie ma co się dziwić – to w końcu telezoom o niezbyt wysokiej krotności, podczas gdy zoom standardowy musi „obsłużyć” zarówno zakres szerokokątny, jak i krótkie tele. Druga rzecz, która mi się w 35-100 mm podoba, to identyczne zachowanie w całym zakresie zmiany ogniskowej. Przy całkiem otwartej przysłonie ostrość obrazu jest już więcej niż dobra, bardzo dobra staje się przy f/4, a maksimum osiąga przy f/5.6. Sprawy mają się w ten sposób zarówno w środku kadru, jak i na obrzeżach. Takiej stabilności brakuje zoomowi standardowemu. Dla krótkich ogniskowych centrum klatki pod względem ostrości prezentuje się świetnie już przy f/2.8, ale brzegi są zauważalnie gorsze. Przy tym wcale nie „doganiają” one środka kadru przy przymykaniu przysłony i to pomimo, że ten środek wcale im szybko nie „ucieka”. Poprawę w oddawaniu szczegółów na obrzeżach klatki przy przymykaniu przysłony widać jednak dobrze dla dłuższych ogniskowych tego zooma. I świetnie, ale jeśli pracujemy parą testowanych obiektywów, to dla 35 mm znacznie lepiej jest użyć długiego zooma, który na brzegach obrazu jest przy tej ogniskowej znacznie lepszy.
Również pod względem dystorsji zoom 35-100 mm prezentuje się lepiej. Praktycznie to wręcz wzorowo, gdyż na zdjęciach nim wykonanych dystorsji praktycznie nie ma. Ale wiadomo, że w aparatach Mikro 4/3 dystorsja jest z automatu korygowana przez systemy obróbki sygnału z matrycy, więc gdyby pogrzebać w RAWach, to pewnie coś by się znalazło. Jednak ja nie grzebałem szczególnie intensywnie, ograniczając się do sprawdzenia, czy jakieś zniekształcenia widzi Adobe Camera Raw i dodawany do aparatów Panasonica SilkyPix. Nie widziały, więc nie zawracałem sobie więcej głowy tę kwestią. To dotyczyło długiego zooma, bo już standardowy 12-35 mm tak ładnie się nie prezentuje. Choć też nie ma żadnej tragedii. Na zdjęciach pojawia się trochę ponad 1-procentowa „beczka” przy najkrótszej ogniskowej, a po drugiej stronie zakresu lekko zaznaczająca się dystorsja poduszkowata.
Ciąg dalszy przewag telezooma nad standardem następuje w konkurencji winietowania. I nie chodzi nawet o to, że przy otwartej przysłonie jest ono w 12-35 mm silniejsze. Problemem jest bowiem jego „ostrość”, czyli szybkie narastanie w pobliżu rogów klatki. Taki jego charakter powoduje, że staje się ono dobrze widoczne. Z tym, że ten kłopot napotykamy jedynie korzystając ze skrajnych ogniskowych, bo środek zakresu jest praktycznie wolny od winietowania. A na ostre ściemnienie naroży przy 12 i 35 mm pomaga przymknięcie przysłony. Dla 12 mm wypada użyć f/5.6, a dla 35 mm w zupełności wystarcza f/4. Zaraz, zaraz, przecież w bezlusterkowych Lumixach możemy skorzystać z funkcji cyfrowej korekcji winietowania. Ano, możemy. Tyle, że w przypadku tego obiektywu pomaga ona tylko symbolicznie. Niemniej warto jej używać.
Z zoomem 35-100 mm takich problemów nie ma. To znaczy winietowanie jest, ale ma łagodniejszy przebieg, więc słabo je widać. Dopóki nie porównamy zdjęć wykonanych przy otwartej i przymkniętej przysłonie, być może w ogóle nic nie dostrzeżemy. Dodatkowo, jeśli w menu aktywujemy wspomnianą korekcję, możemy cieszyć się niemal zupełnym brakiem winietowania już przy f/2.8.
Aberracji chromatycznych nie widać na zdjęciach ani śladu, choć oczywiście i w tym mogli maczać palce informatycy. Ale liczy się efekt i za to obu zoomom należy się pochwała. Krótszy zoom, przy 12 mm i otwartej przysłonie prezentuje słabiutką komę, ale informuję o tym bardziej dla porządku, niż żeby obiektyw za to ganić.
Już nie tak idealnie obiektywy zachowują się przy zdjęciach pod ostre światło. Oba otrzymałem do testu bez osłon przeciwsłonecznych, choć zasadniczo powinny się ona znajdować w fabrycznych zestawach. Pewnie koledzy dziennikarze testujący te zoomy przede mną, zapodziali je. Norma. Testy były więc brutalniejsze, ale i tak obiektywy wyszły z nich z tarczą. Zresztą spójrzcie na publikowane zdjęcia. Blików na niech niewiele, choć czasem mogą być one wyraźne i dobrze widoczne. Ale żeby tak było, trzeba ostro poświecić im w mordki. Telezoom zachowuje się nieco inaczej, bo on reaguje też zauważalnym spadkiem kontrastu. Choć jednocześnie tworzy mniej wyraziste bliki. W jego przypadku osłona przeciwsłoneczna bardziej by się przydała.
Te straty długi zoom odrabia w konkurencji oddawania nieostrości. Bardzo mi się podoba sposób w jaki to robi. Nieostre strefy wyglądają miękko i spokojnie, a rzecz dotyczy zarówno tła, jak i przedniego planu. Obiektyw 12-35 mm już tak ładnie nie pracuje, choć jak na zooma to i tak wypada całkiem przyzwoicie.
W sumie dwa obiektywy i dwa różne światy. Z jednej strony całkiem przyzwoity, jasny zoom standardowy, który trzyma poziom, ale niczym nie zachwyca. Ostrość brzegów kadru mogłaby być wyższa, winietowanie przy 12 i 35 mm nie tak ostre, a stabilizacja trochę skuteczniejsza. Jak na obiektyw za 3700 zł, trochę za dużo zarzutów. Z drugiej strony mamy zooma 35-100 mm za który trzeba zapłacić o 700 zł więcej. Ale tu wiemy, za co płacimy. Wysoka szczegółowość obrazu, ładnie oddawane nieostrości i skuteczna stabilizacja to jedno. Po drugie, właściwie nie ma on wartych wypunktowania wad. Owszem, ten kontrast pod światło, ale tu pomoże założenie osłony przeciwsłonecznej i po kłopocie. Bardzo mi się ten telezoom spodobał. Standard… no, już mniej, choć z torby bym go nie wyrzucił. Jednak jeśli miałbym udzielać rekomendacji, dotyczyłaby ona wyłącznie zooma 35-100 mm.
Plusy:
- całokształt zooma 35-100 mm
Minusy:
- zbyt dużo niedociągnięć w 12-35 mm
Na moim blogu ostatnio opublikowałem także:
- [url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2016/08/olympus-e-m10-ii-co-nowego-co-fajnego.html]TEST: Olympus E-M10 II – co nowego, co fajnego? Wrażenia ze współpracy. [/url]
- [url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2016/08/test-mzuiko-14-150-ii-czyli.html]TEST: M.Zuiko 14-150 II, czyli olympusowski superzoom po nowemu[/url]
- [url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2016/07/test-panasonic-tz100-malenstwo-z-klasa.html]TEST: Panasonic TZ100 – maleństwo z klasą[/url]
- [url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2016/06/canon-g3x-may-aparat-spora-matryca-i-co.html]TEST: Canon G3X – mały aparat, spora matryca… i co więcej?[/url]
- [url=http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2016/05/test-nikon-coolpix-p900-dwumetrowy-zoom.html]TEST: Nikon Coolpix P900 – dwumetrowy zoom! [/url]