Ekstremalny fotograf z Polski. Piotr Deska opowiedział o wyjątkowej pasji
- Jeden ze wspinaczy strącił linę z półki skalnej, na której wisiałem. Akurat miałem aparat przy oku, kiedy poczułem, że spadam - opowiada Piotrek Deska, półfinalista tegorocznej edycji konkursu fotografii sportów ekstremalnych RedBull Illume. Pochodzący z Częstochowy fotograf na skałach spędził ponad połowę swojego życia.
30.11.2019 | aktual.: 30.11.2019 17:23
O sobie samym mówi: fotograf i wspinacz w jednym - szalone połączenie! 33-latek porzucił zawód analityka finansowego i poświęcił się swojej pasji. Jego publikacje pojawiły się w "National Geographic", "Rock And Ice", w polskich i zagranicznych magazynach dla wspinaczy. W tym roku zdobył dwa wyróżnienia w XXIX Memorial Maria Luisa oraz wyróżnienie w CVCE. Po raz pierwszy wziął także udział w organizowanym co dwa lata konkursie RedBull Illume, gdzie spośród 60 tysięcy zgłoszeń, dwa jego zdjęcia przykuły uwagę jury.
Justyna Kocur-Czarny: Co było pierwsze: wspinaczka czy fotografia?
Piotrek Deska: Właściwie to zarówno wspinanie, jak i fotografia pojawiły się w moim życiu w bardzo podobnym czasie. Różnica polegała na tym, że przez długi czas bardziej byłem wspinaczem niż fotografem i skupiałem się przede wszystkim na sportowej stronie. Dopiero kilka lat temu zdecydowanie poważniej zacząłem podchodzić do robienia zdjęć w skałach i przede wszystkim dzielenia się nimi z szerszym gronem odbiorców.
Gdy zaczęły pojawiać się pozytywne reakcje, cała machina powoli ruszyła i od jakiegoś czasu znacznie częściej można mnie zobaczyć wiszącego na linach z aparatem niż jako aktywnego wspinacza. Dość ciężko niestety jedno z drugim pogodzić i choć cały czas się wspinam i trenuję na ściance, to pokusa, żeby spróbować zrobić jakieś fajne zdjęcie zwykle wygrywa.
Jesteś w stanie wskazać jakiś przełom w swojej przygodzie fotograficznej? Kiedy poczułeś, że to to, czym chcesz się zajmować?
Wydaje mi się, że podczas wyjazdu do Adlitzgraben w 2016 roku zrozumiałem, że to może być coś, co byłoby fajnym sposobem na życie. Wtedy też udało się zrobić zdjęcia z Łukaszem Dudkiem. To była taka pierwsza w pełni świadoma i przemyślana sesja - jeszcze zanim w ogóle byłem u góry, to wiedziałem czego chcę i jak to osiągnąć.
Co do przełomu, to myślę, że takim punktem, od którego bardzo wiele zaczęło się dziać, była rozmowa z Marcinem Jamkowskim, byłym naczelnym polskiej edycji "National Geographic". Otworzył mi oczy na kilka tematów, co zaowocowało między innymi pierwszą publikacją w "Rock&Ice". To jeden z najlepszych magazynów o tematyce wspinaczkowej. Od tego momentu wszystko nabrało tempa.
Co jest najtrudniejsze w twojej pracy?
Przede wszystkim to, że oprócz sprzętu foto zawsze trzeba zabrać jeszcze sporo sprzętu wspinaczkowego, który swoje waży. Ale chyba jeszcze trudniejsze, choć dzięki temu też o wiele ciekawsze, jest to, że zawsze trzeba być tam, gdzie dzieje się cała akcja. W przypadku fotografii wspinaczkowej nie siedzi się za linią boczną boiska z długim teleobiektywem, tylko trzeba być blisko akcji.
Wiąże się to z tym, że trzeba mieć pojęcie o tym, jak bezpiecznie poruszać się na linach. Konsekwencje błędu mogą być bardzo duże. Robienie zdjęć wisząc na 10-milimetrowej linie to zupełnie inny świat w porównaniu z fotografowaniem, jakie zna większość z nas. Znalezienie odpowiedniej pozycji, żeby złapać konkretny kadr, wymaga często wiszenia w bardzo dziwnych i niewygodnych pozycjach. Nie zawsze jest możliwość ustabilizowania ciała dodatkowymi punktami, więc zdarza się, że zaczynam się obracać wokół własnej osi, a to wszystko mając cały ciężar ciała wspierany jedynie uprzężą wspinaczkową. To mniej więcej tak, jak byście wisieli na trochę grubszym pasku od spodni owiniętym wokół pasa i dwóch cieńszych na udach.
Zabezpieczenie sprzętu przed upadkiem też nie jest takie proste i oczywiste. Zmiana obiektywu bywa naprawdę stresująca. W górach pozostaje jeszcze kwestia plecaka, którego przecież nie położę na ziemi, tylko zazwyczaj wisi przypięty do uprzęży tuż pod stopami. Trzeba też pamiętać, żeby lina, na której się wisi, nie psuła kadru, więc zazwyczaj cały zwój kilkudziesięciu metrów również jest podpięty.
Cały proces logistyczny, jak dostać się w miejsce, z którego będzie można zrobić najlepsze zdjęcia, bywa skomplikowany, czasochłonny i wymaga niemałego wysiłku. Ale z drugiej strony, kiedy już dzieje się akcja, to widowisko ogląda się z pierwszego rzędu.
Zdarzyły ci się jakieś niebezpieczne przygody? Żaden obiektyw nie upadł z kilkunastu metrów?
Obiektyw na szczęście do tej pory żaden mi nie spadł. Chociaż mam wrażenie graniczące z pewnością, że przy każdej zmianie szkieł serce mi się zatrzymuje, żeby nie generować dodatkowych mikrowstrząsów.
Co do niebezpiecznych przygód, to raczej staram się ich unikać, bo uważam, że żadne zdjęcie nie jest warte ryzykowania zdrowia czy życia. Do głowy przychodzą mi jedynie dwie akcje.
Będąc na Schartenspitze w Austrii, wykorzystaliśmy okno pogodowe praktycznie w 100 proc., choć nie udało się zrobić zdjęć na końcówce drogi i szczycie. Słyszeliśmy nadchodzącą burzę, więc trzeba było się wycofać. Mniej szczęścia mieliśmy, robiąc Orlą Perć w Tatrach, kiedy po pięknym poranku burza przyszła w ciągu kilkunastu minut i uciekając Żlebem Kulczyńskiego, niemalże spłynęliśmy z wodospadem jaki się wtedy utworzył. Pamiętam, że jedyne, o czym cały czas wtedy myślałem, to, że muszę znaleźć jakieś miejsce, w którym będę mógł w tej ulewie wyciągnąć z plecaka aparat i zrobić zdjęcia.
Ale chyba największy stres w najkrótszym czasie przeżyłem, kiedy robiąc zdjęcia na Sokolicy w Dolinie Będkowskiej jeden ze wspinaczy strącił linę, na której wisiałem ze skalnej półki tak, że spadła jakieś 40 cm niżej. Akurat miałem aparat przy oku, kiedy poczułem, że spadam... Na szczęście tylko te 40 cm, ale ponieważ było to coś, czego się kompletnie nie spodziewałem, to serce skoczyło do gardła.
Czy masz jakieś wymarzone zdjęcie? A może już udało Ci się takie zrobić?
Wymarzonego zdjęcia nie mam. Poza tym, gdybym takie zrobił, to mógłbym stracić motywację do dalszego fotografowania. Ale mam takie marzenie, żeby fotografia i to co robię, pozwoliło mi zwiedzać świat i zobaczyć mnóstwo pięknych miejsc, w których będę mógł zrobić inspirujące kogoś zdjęcia.
Jakiego sprzętu używasz do fotografowania?
Praktycznie od zawsze fotografuję sprzętem Canona. Pozostaję wierny tej marce przede wszystkim ze względu na szkła, ale też szybką i prostą obsługę, choć to oczywiście bardzo subiektywna kwestia. Jeśli chodzi o body, to obecnie fotografuję głównie Canonem EOS 5D Mark IV, ale w zapasie cały czas jest jeszcze poczciwy Canon EOS 5D Mark II. Co do szkieł, to jestem obecnie na etapie miłości do stałek, które co prawda swoje ważą i zajmują w plecaku sporo miejsca, ale rekompensują to na pewno jakością obrazu. Od niedawna coraz więcej zdjęć doświetlam dodatkowo, więc do tego wszystkiego dochodzą też lampy i modyfikatory światła.
Wspomniałeś o obiektywach stałoogniskowych i lampach. Mógłbyś zdradzić, jakich używasz? Jesteś w stanie oszacować, ile kilogramów waży twój ekwipunek, kiedy jedziesz robić zdjęcia?
Przede wszystkim 14mm. W przypadku fotografii, jaką się zajmuję, szeroki kąt jest jednym z podstawowych narzędzi. Staram się co prawda sięgać po niego, jak już naprawdę nie ma innej opcji, albo scena przed oczami aż się prosi o szeroki kadr. Poza tym 35mm, 85mm i 135mm. To trio to zdecydowanie moje ulubione narzędzia.
Co do lamp, to głównym źródłem światła jest Quadralite Reporter 200. Nie jest to może jakaś super mocna lampa i czasami brakuje mi nieco światła, ale jej główną zaletą jest fakt, że jest mała i dość lekka w porównaniu z typowo studyjnymi lampami. Uzupełniam ją Speedlite'ami Canona i taki zestaw pozwala mi w większości sytuacji mieć kontrolę nad tym, jaki efekt chcę osiągnąć.
Co do wagi, to zdarza się, że trzeba wnieść na plecach prawie 30 kg. O ile w skałach sytuacja jest dość prosta, to w górach zaczyna się walka o urwane kilogramy, bo ściany mają już po kilkaset metrów, podejścia liczymy już w godzinach. A poza sprzętem wspinaczkowym i foto trzeba też zabrać wodę, jakieś jedzenie, dodatkowe warstwy ubrań, bo pogoda bywa nieprzewidywalna... no i kask na głowę.
Skąd uczyłeś się fotografii?
Z tysięcy popełnionych do tej pory błędów. Tak naprawdę cały czas się uczę fotografii. I zdecydowanie to sprawia, że ciągle tak bardzo mnie to kręci. Za każdym razem jak robię coś nowego, albo poznam lub wymyślę jakiś patent na uzyskanie ciekawego efektu czy udoskonalenie techniki, to cieszę się tym jak dziecko i nakręcam do robienia kolejnych zdjęć.
Jakie masz rady dla początkujących fotografów?
Przede wszystkim robić dużo zdjęć. Zwłaszcza że mamy erę cyfrową, więc możemy mnóstwo eksperymentować. Bo dzięki próbowaniu rzeczy, jakich wcześniej nie robiliśmy, najłatwiej o postęp i widoczny progres. Tylko nie wolno się przy tym zniechęcać, bo wiadomo, że robienie czegoś, czego nigdy wcześniej się nie robiło, nie musi od razu wychodzić.
Piotrek Deska | Fotografia Wspinaczkowa
Zdjęcia wykorzystano za zgodą autora.