Canon EOS M - hybryda bez głowy [wideotest]
Canon EOS M to pierwszy bezlusterkowiec japońskiego producenta, który jako ostatni dołączył do rynku kompaktowych aparatów z wymienną optyką. Po czterech latach oczekiwania wobec niego są ogromne. Czy je spełnia?
29.11.2012 | aktual.: 02.01.2015 12:59
Wideotest
Canon EOS M to pierwszy bezlusterkowiec japońskiego producenta, który jako ostatni dołączył do rynku kompaktowych aparatów z wymienną optyką. Po czterech latach oczekiwania wobec niego są ogromne. Czy je spełnia?
Canon EOS M - test
Wykonanie
Canon EOS M nie jest najpiękniejszy – raczej bardzo prosty, w stylu typowym dla kompaktów z wyższej półki tego producenta. To po nich odziedziczył świetną jakość wykonania oraz dobrą ergonomię, chociaż trochę brakuje większego gripa z przodu, który pozwoliłby na pewny chwyt. Do jakości wykonania obiektywu EF-M 22 mm f/2.0 nie mam zastrzeżeń.
Boczne ścianki aparatu są zrobione z metalu, a pozostałe części z dobrego jakościowo plastiku. Korpus w czarnej wersji ma przyjemną, lekko chropowatą fakturę. Biała wersja jest błyszcząca i, niestety, bardziej śliska.
Ciekawym rozwiązaniem jest mocowanie paska w formie karabińczyków. To eleganckie i przede wszystkim bardzo praktyczne rozwiązanie. W końcu nie musiałem się męczyć ze żmudnym zakładaniem oraz zdejmowaniem paska, czyli najbardziej znienawidzoną przeze mnie czynnością podczas testów. Duży plus za niby drobne, ale bardzo użyteczne rozwiązanie.
U góry znajduje się gorąca stopka, ale brakuje wizjera. Ma go zastąpić duży, jasny 3-calowy ekran dotykowy LCD o rozdzielczości 1,04 miliona punktów. Jakość obrazu jest bardzo dobra – zdjęcia są kontrastowe, pełne barw, jasne. Nie ma większego problemu z fotografowaniem czy przeglądaniem zdjęć, chociaż ekran mógłby być mniej błyszczący. Niestety, nie jest on odchylany ani obrotowy, jak w Canonie 650D. O funkcji dotyku przeczytacie niżej.
Aparat nie ma też wbudowanej lampy błyskowej. Jej funkcję ma spełniać niewielki flesz Canon Speedlite 90 EX, który pokryje zakres obiektywu 24 mm, a jego liczba przewodnia wynosi 9. Plusem lampy zasilanej dwiema bateriami AAA jest też to, że może pracować jako nadajnik Master. Canon EOS M jest kompatybilny ze wszystkimi lampami błyskowymi Canon Speedlite.
Obsługa
Ogólnie ergonomia aparatu jest dobra jak na sprzęt amatorski*. *Pod tym względem Canon EOS M przypomina raczej prosty kompakt niż lustrzankę. Najnowszy EOS M nadaje się przede wszystkim do fotografowania na automacie lub półautomacie, gdy za jedyny parametr do zmiany odpowiada tarcza z tyłu. Obsługa za pomocą ekranu dotykowego jest przyjemna i po prostu fajna, ale gdyby aparat miał dobrze ułożone fizyczne przyciski, na pewno byłaby ona szybsza.
Ciekawym rozwiązaniem jest tarcza przy spuście, która służy do wyboru jednego z trzech trybów pracy aparatu: Inteligentna scena auto, fotografowanie oraz Automatyczna ekspozycja filmu. Tarcza jest świetnie wykonana, jednak pracuje ze zbyt dużym oporem. Przełączanie trybów jednym palcem nie jest zbyt przyjemne. Źle umiejscowiono także przycisk do nagrywania filmów - obok kciuka.
Na wielki plus zasługuje natomiast obrotowa tarcza z tyłu połączona z przyciskami. Pracuje wyśmienicie, jest odpowiednio duża i ma przyjemną fakturę. Nie mam też zastrzeżeń do pozostałych trzech okrągłych przycisków – są duże i mają przyjemny skok.
Menu i funkcja dotyku
Na obudowie aparatu znajduje się tylko kilka najważniejszych przycisków, więc większością funkcji steruje się za pomocą ekranu. Menu jest dobrze dostosowane do obsługi palcami. Czuły wyświetlacz pojemnościowy świetnie reaguje na dotyk, nawet na delikatne muśnięcie palcem. Podczas testów ani razu się nie zdarzyło, żeby reakcja ekranu była błędna. To najlepszy ekran dotykowy w aparatach w ogóle i wzór dla konkurentów, jak projektować ekrany dotykowe.
Uwielbiam przeglądać zdjęcia, przesuwając je palcem, powiększając i przeciągając po różnych częściach – zupełnie jak w smartfonie. Spodobała mi się też możliwość ustawiania punktu ostrości w podglądzie na żywo. Po wskazaniu palcem danego fragmentu obrazu na wyświetlaczu aparat automatycznie ostrzy w tym miejscu i ewentualnie może wykonać zdjęcie. Po tygodniu testów wiem, że to rozwiązanie raczej mało praktyczne, ale bardzo fajne.
[solr id="fotoblogia-pl-57721" excerpt="0" image="0" words="20" _url="http://fotoblogia.pl/2189,canon-650d-hybrydowy-przedsmak-zmian-test" _mphoto="canon-650d-w-7-577211-25-61997de.jpg"][/solr][block src="solr" position="inside"]2375[/block]
Główne menu wygląda w zasadzie tak samo jak w lustrzankach Canon EOS. Są aż dwa skrócone menu, których rodzaj zmienia się przyciskiem INFO. Pierwsze wyświetla się w trakcie podglądu na żywo, w kolumnach dookoła ekranu. Niektóre parametry, takie jak czas, przysłona czy czułość, można zmieniać, dotykając bezpośrednio tych wartości. Aby zobaczyć więcej ustawień, trzeba dotknąć przycisku Q w prawym górnym rogu wyświetlacza. Na ekranie pokażą się wtedy duże, przyjemne ikony najważniejszych parametrów aparatu.
Drugie skrócone menu można uruchomić za pomocą przycisku INFO. Jego wygląd i układ są takie jak w Canonie EOS 650D czy innych lustrzankach japońskiego producenta. Na całym ekranie pojawia się wówczas plansza z głównymi parametrami aparatu.
Pod względem przejrzystości menu Canon wypada chyba najlepiej w klasie aparatów bezlusterkowych. Szczególnie skrócone menu jest przyjemne, proste, zrozumiałe. Dosyć zaawansowane, ale nie przekombinowane. Podstawowe parametry można zmieniać bezpośrednio po dotknięciu ich wartości na ekranie, a więcej funkcji pojawia się po rozwinięciu. Kawał dobrej roboty!
Autofokus
Ta część, niestety, nie będzie już pełna pochwał. Aparat korzysta z hybrydowego systemu AF z 31 punktami, bazującego na detekcji fazowej wspomaganej detekcją kontrastu. W praktyce polega to na tym, że niektóre punkty ze zmodyfikowanej matrycy są przeznaczone do pracy autofokusu bazującego na detekcji fazowej wspomaganej przez detekcję kontrastu. Japoński producent pierwszy raz zastosował to rozwiązanie w Canonie 650D (testowałem go w lipcu). Podobne rozwiązanie było już wykorzystywane np. w Nikonach 1. Autofokus hybrydowy otwiera drogę do możliwości śledzenia obiektów w czasie rzeczywistym (także w nagrywanych filmach) czy ustawiania ostrości na twarzy.
Canon EOS M hybrid AF test
Hybrydowy AF w Canonie EOS M pracuje flegmatycznie – z kulturą, ale bardzo powoli i mało celnie. Nawet w dobrych warunkach i przy szerokim kącie aparat ostrzy w czasie ok. 1-2 s, co jest wynikiem słabym. Jeszcze gorzej jest w trudniejszych warunkach. Przykładowo, wieczorem przy świetle z latarni próbowałem sfotografować stojącego kota.
Canon EOS-M hybrid AF at night
Niestety, EOS M miał spory problem z ustawieniem ostrości. Obiektyw przejeżdżał kilkakrotnie całą skalę ostrości i mimo to często nie potrafił jej ustawić. Większość zdjęć wyszła zupełnie nieostra – AF źle zmierzył ostrość. Zapomnijcie też o robieniu zdjęć w szybkim ruchu, nawet w dzień. Odpada fotografowanie idących powoli przechodniów czy jadących samochodów. W grę wchodzą głównie sceny statyczne. Śledzenie punktów w ruchu działa przeciętnie – solidnie przy powolnych obiektach, dużo gorzej przy szybkich. Ogólnie co któreś zdjęcie jest ostre.
Ekspozycja, balans bieli
W większości wypadków aparat dawał odpowiednio naświetlone zdjęcia. Radzę jedynie uważać przy kontrastowych scenach, w których bezlusterkowiec wykazuje tendencje do niedoświetlenia zdjęć, aby uniknąć prześwietlenia.
Złego słowa nie mogę powiedzieć o oddaniu balansu bieli. Przez większość czasu fotografowałem z automatycznym balansem bieli, który sprawuje się bardzo dobrze. Jak na Canona przystało, aparat rejestruje przyjemne, nieco chłodne barwy.
Zdjęcia seryjne i wydajność
Canon EOS M oferuje prędkość zdjęć seryjnych do 4,3 kl./s. Testy to potwierdziły. Fotografując w formacie RAW, aparat potrafi wykonać w pełnej szybkości tylko 5 zdjęć, a później mocno zwalnia. O wiele lepiej jest w przypadku plików JPEG o maksymalnej jakości i rozdzielczości. Aparat osiąga deklarowaną szybkość, przez ok. 3,5 s wykonując 15 fotografii. Później szybkość spada do 2,5 kl./s. Pliki są zapisywane niemal w czasie rzeczywistym i nawet po długiej serii zdjęć aparat się nie przywiesza. Lekka zadyszka zdarza się przy zapisie plików RAW+JPEG. Ogólnie duży plus za wydajność.
Niestety, brakuje możliwości skorzystania z plików RAW o mniejszej rozdzielczości. Szkoda, że EOS M nie odziedziczył tej funkcji po starszych braciach. Nie każdy potrzebuje zdjęć o rozdzielczości 18 Mpix. Nie każdy też ma sprzęt, który płynnie radzi sobie z obróbką prawie 30-megabajtowych plików RAW.
Korzystanie z adaptera
Canon EOS M jest sprzedawany w różnych zestawach. W jednym z nich znajduje się adapter umożliwiający podłączenie do bezlusterkowca szkieł z lustrzanek Canona. Osobno adapter kosztuje ok. 700 zł, więc całkiem sporo. Nie jest to rozwiązanie dla przeciętnego Kowalskiego, dla którego EOS M ma być jedynym aparatem. To natomiast świetna propozycja dla fotografa, która ma lustrzankę Canona i całą szklarnię z bagnetem EF lub EF-S. A teraz dokupił sobie niedużego bezlusterkowca.
Adapter został solidnie wykonany, a korzystanie z niego jest proste i przyjemne. Niestety, ma on całkiem spore rozmiary w porównaniu z obiektywami systemu EOS M. Po podłączeniu nawet niedużego szkła EF kieszonkowy EOS M staje się dużym aparatem, którego nie da się schować do kieszeni.
Można natomiast spokojnie zawiesić go na ramieniu i korzystać z niego prawie jak z małej lustrzanki. To naprawdę całkiem sensowne rozwiązanie, jeśli ktoś potrzebuje aparatu z dobrą optyką, ale nie chce zabierać ze sobą np. wielkiego Canona 1D X czy 5D Mark III. Jakość uzyskanych zdjęć będzie jak z taniej, małej lustrzanki, co potwierdzają wyniki testu oddania szczegółów, przeprowadzonego z użyciem obiektywów EF-M 22 mm f/2 oraz EF 100 mn f/2.8 L USM Macro. Autofokus… cóż, ze szkłami EF pracuje jeszcze wolniej.
Filmy
Japoński bezlusterkowiec umożliwia nagrywanie filmów o rozdzielczości Full HD 1080p z prędkością 24, 25 czy 30 kl./s oraz 720p przy 60 i 50 kl./s. Jedyny oferowany kodek to MOV. Aparat daje możliwość ustawiania ręcznej ekspozycji w trybie wideo, ma też wbudowany mikrofon stereo. Bardziej wymagających ucieszy wejście minijack na zewnętrzny mikrofon. Jakość nagrań jest bardzo dobra, a mikrofon radzi sobie całkiem nieźle. Niestety, także tu mankamentem jest prędkość pracy autofokusa oraz jego dźwięk , który jest wyraźnie słyszalny na nagraniach. Canonem EOS-M można osiągnąć bardzo dobre jakościowo nagrania, jednak jedynie pod warunkiem korzystania z ręcznego ostrzenia.
Canon EOS M - test video / sample
Jakość zdjęć – szumy
W Canonie EOS M znajduje się 18-megapikselowa matryca, a jego sercem jest procesor DIGIC 5, czyli taki sam zestaw jak w Canonie 650D. Nic więc dziwnego, że jakość fotografii z obu aparatów jest zbliżona.
[solr id="fotoblogia-pl-61272" excerpt="0" image="0" words="20" _url="http://fotoblogia.pl/2001,nikon-d600-test" _mphoto="nikon-d600-studio03-6127-58e3f07.jpg"][/solr][block src="solr" position="inside"]2377[/block]
Delikatne szumy na zdjęciach są zauważalne przy ISO 800. Szum wzrasta przy ISO 1600, ale jakość jest nadal wysoka. Aparat dobrze radzi sobie także przy ISO 3200, ale to raczej maksymalna użyteczna czułość. W awaryjnych sytuacjach można skorzystać z ISO 6400 i 12800, ale trzeba się liczyć ze sporymi szumami.
Jakość zdjęć – oddanie szczegółów
Canon EOS M radzi sobie świetnie z oddaniem szczegółów. Jakość fotografii spada dopiero przy ISO 1600, ale nawet przy ISO 3200 i 6400 jest nieźle.
Canon EF-M 22 mm f/2 STM:
Mount Adapter EF-EOS M & Canon EF 100 mm f/2.8 L IS USM Macro:
Przykładowe zdjęcia
Podsumowanie
Co nam się podoba
Canon EOS M zasługuje na kilka dużych pochwał - przede wszystkim za matrycę APS-C. Jakość zdjęć jest bardzo dobra do ISO 1600, a szczegóły świetne oddane do ISO 3200. Nowy EOS M jest solidnie wykonany, ma niezłą ergonomię oraz wyjątkowo przejrzyste, proste, ale nie ubogie menu. Plusem jest też kapitalny ekran dotykowy – śmiem twierdzić, że chyba najlepszy w aparatach w ogóle.
Co nam się nie podoba
Japoński bezlusterkowiec nie ma wizjera, więc fotografowanie nim zawsze odbywa się przez Live View. Użytkownik jest więc skazany na nowy, hybrydowy autofokus. AF jest powolny, mało precyzyjny i nadaje się tylko do fotografowania statycznych scen. To duże rozczarowanie i największy mankament japońskiego bezlusterkowca, który zniechęciłby mnie do jego zakupu. Canon jest pod tym względem daleko w tyle, a przepaść dzieląca EOS M i najnowsze Olympusy PEN czy Sony NEX jest ogromna. Praca autofokusu to największa bolączka Canona EOS M.
Poza tym obecnie w ofercie Canona są tylko 2 obiektywy systemu EF-M - to kolejny minus. Wystarczy spojrzeć na świetne, dopracowane stałoogniskowe obiektywy konkurencji. Wprawdzie jest dostępna kosztująca ok. 700 zł przejściówka do podłączenia szkieł EF i EF-S, ale to zabawka dla pasjonatów, a nie dla zwykłego Kowalskiego. Zniechęcająca jest także wysoka cena aparatu. W chwili nagrywania tego testu Canon EOS M ze standardowym obiektywem 18-55 mm kosztował ok. 3500 zł. To nawet 1000 zł więcej niż podobne amatorskie bezlusterkowce konkurencji.
[solr id="fotoblogia-pl-47025" excerpt="0" image="0" words="20" _url="http://fotoblogia.pl/2806,panasonic-lumix-gf3-test" _mphoto="lumix-gf3-0056-251x168-9be2d2358.jpg"][/solr][block src="solr" position="inside"]2379[/block]
Werdykt
Canon EOS M to dziwny aparat. Ma wiele zalet: matryca CMOS APS-C (góruje nad sporą częścią konkurencji), najlepszy dotykowy ekran LCD na rynku, świetne wykonanie, menu pochodzi z profesjonalnych lustrzanek. Byłoby pięknie, gdyby nie… autofokus, który przesłania zalety Canona EOS M. Canon miał naprawdę sporo czasu na dopracowanie tego elementu. W końcu wszedł na rynkek bezlusterkowców jako ostatni, cztery lata po Panasonicu i Olympusie. Od marki z taką tradycją i jakością oczekuje się produktu w pełni dopracowanego. Radzę poczekać, aż producent wyda nowe oprogramowanie zwiększające prędkość AF lub po prostu udoskonali ten system w kolejnych wydawanych modelach. Wieść niesie, że mają się one ukazać tuż po Nowym Roku.