Fujifilm X‑T10 – nowoczesny kompromis w dobrym stylu [test]
Fujifilm X-T10 łączy w sobie elementy z flagowego X-T1 z małą, zgrabną i modną obudową oraz rozsądną ceną. Sprawdzamy z co wyjdzie z takiego połączenia.
Wykonanie
Fujifilm X-T10 już od pierwszego kontaktu sprawia pozytywne wrażenie. Aparat jest utrzymany w podobnym stylu, co większy i starszy brat X-T1. Obudowa mocno nawiązuje do starych konstrukcji analogowych sprzed pół wieku, ale w nowoczesnym wydaniu. To po prostu sprawdzone wzorce, które osobiście bardzo cenię. Producent zastosował tu materiały dobrej jakości. Wszystkie elementy są spasowane, nic tu nie trzeszczy. Trzymając nowego bezlusterkowca w dłoniach czuć, że jest to wysokiej jakości sprzęt, a nie plastikowa zabawka.
Górną i dolną płytkę aparatu Fujifilm X-T10 wykonano z odlewu magnezu. Korpus nie jest uszczelniany, ale sprawia wrażenie solidnie wykonanego. Producent zastosował antypoślizgowe tworzywo sztuczne o przyjemnej w dotyku fakturze. Guma sprawia o wiele lepsze wrażenie niż w X-T1- jest matowa, a nie lekko błyszcząca, co sprawia, że X-T10 nie ślizga się w dłoniach i to pomimo niedużego uchwytu z przodu.
Aparat waży 381 g i jest lżejszy od modelu X-T1 o 59 g. Różnica jest wyczuwalna i powinna być istotna z perspektywy fotografa, który chce nosić aparat ze sobą przez dłuższy czas, np. w czasie podróży czy codziennych spacerów. Korpus jest też wyraźnie mniejszy.
Miniaturyzacja wymusiła na konstruktorach pewne kompromisy przy projektowaniu. Przedni uchwyt jest wyraźniej mniejszy i płytszy, niż w X-T1, przez co przy dłuższym użytkowaniu może nie być zbyt komfortowy. Szczególnie, jeśli do tego niedużego i lekkiego korpusu podłączymy duży i ciężki obiektyw, jak np. Fujinon XF 16-55 f/2.8. Podczas fotografowania od czasu do czasu lub z małymi, lekkimi obiektywami nie powinno to jednak stanowić problemu. Zawsze można też sięgnąć po dedykowany uchwyt MHG-XT10, który świetnie pasuje do korpusu i zdecydowanie powiększa grip.
Fujifilm X-T10 został wyposażony w gniazdo kart SD/SDHC UHS I, a nie UHS II, jak w modelu X-T1. Gniazdo jest wyprofilowane, co oznacza, że nie uda nam się włożyć karty odwrotnie.
W środkowej części górnej płytki korpusu zastosowano też małą, wbudowaną, wyskakującą lampę błyskową. To dobre rozwiązanie, chociaż palnik lampy jest bardzo mały, a konstrukcji flasha nie można odchylić tak, aby lampa świeciła do góry. Aparat ma także standardową gorącą stopkę, dzięki której możemy podłączyć różne zewnętrzne akcesoria, jak np. lampę błyskową. Na spodzie ulokowano również gwint statywu, który niestety jest umieszczony zbyt blisko slotu na kartę pamięci. W efekcie nie można wymienić karty, kiedy aparat jest na statywie.
Z tyłu znajduje się 3-calowy, odchylany wyświetlacz LCD o rozdzielczości 920 tysięcy punktów, który jest jasny i kontrastowy. Aparat wyposażono także w duży i szybki wizjer elektroniczny o rozdzielczości 2,36 miliona punktów, powiększeniu 0,62x (X-T1: 0,77x) i opóźnieniu rzędu 0,005 s. To wysokiej jakości konstrukcja, która daje duży komfort fotografowania. Producent deklaruje, że widoczność wizjera została poprawiona dzięki automatycznej regulacji jasności wizjera, dostosowywanej do intensywności światła w otoczeniu. Wizjer można również ustawić w tryb podglądu efektu fotograficznego (Preview Pic. Effect), który potrafi odzwierciedlać różne warunki fotografowania lub pokazywać naturalny widok zbliżony do tego, co widzi ludzkie oko. Czujnik oka w wizjerze automatycznie przełącza wyświetlane informacje, gdy aparat jest ustawiony pionowo. Mam pewne uwagi co do szybkości przełączania obrazu między wizjerem, a ekranem. Przełączanie nie następuje od razu – zauważalne jest drobne opóźnienie, które może denerwować.
Zajrzyjmy do środka aparatu Fujifilm X-T10. Jego sercem jest matryca APS-C X-Trans CMOS II o rozdzielczości 16,3 Mpix bez filtra dolnoprzepustowego. Sensor współpracuje z procesorem EXR II, co daje możliwość fotografowania z czułością do ISO 51200, szybkością do 8 kl./s oraz nagrywania filmów wideo Full HD z prędkością 60 kl./s (36 Mb/s). Podobnie, jak w modelach X-100T oraz X-T1, mamy tu do dyspozycji migawkę mechaniczną oraz cyfrową, która umożliwia fotografowanie czasem nawet 1/32000 s.
Fujifilm X-T10 ma hybrydowy system autofokusu łączący detekcję fazową z detekcją kontrastu w zależności od danej sceny, także podczas nagrywania filmu.
Jak na nowoczesny aparat przystało w Fujifilm X-T10 nie zabrakło także modułu Wi-Fi do bezprzewodowego przesyłania zdjęć czy sterowania.
Obsługa
Mocnym punktem aparatu Fujifilm X-T10 jest rozbudowana i dopracowana ergonomia. Na górnej płytce znajdują się trzy aluminiowe pokrętła, które umożliwiają zmianę ustawień czasu naświetlania, ekspozycji i trybów prędkości fotografowania. Ulokowano tam też dosyć mały spust migawki z gwintem wężyka.
Ciekawym pomysłem jest przełącznik trybu automatycznego, umożliwiający włączenie tryb SR AUTO, w którym aparat sam dobiera ustawienia optymalne dla danej sceny, ułatwiając tym samym fotografowanie.
Krótko mówiąc, jeśli nie chcemy myśleć o ustawieniach, pokrętłach i tarczach, wystarczy przesunąć jednym ruchem palca odpowiednią dźwignię. Nieco podobne rozwiązanie stosuje w swoim aparatach Panasonic – na korpusie znajduje się dedykowany przycisk iA do uruchamiania inteligentnego trybu automatycznego. W Fujifilm X-T10 jest to dźwignia ulokowana wokół spustu. To dobre, rozsądne rozwiązanie ułatwiające pracę, w szczególności dla osób wykorzystujących aparat do luźnych celów.
Warto też wyróżnić dwie tarcze ulokowane z przodu i z tyłu aparatu, tuż pod kciukiem i palcem wskazującym. Tarcze służą standardowo do ustawiania czasu naświetlania oraz wartości przysłony. Obie można też wciskać i uruchamiać dodatkowe funkcje, które ustawiamy w menu. Standardowo wciskając tarczę z przodu sterujemy trybami pomiaru światła, chociaż sam zmieniłem ustawienie na czułość ISO. W ten sposób pod dwoma palcami miałem kontrolę nad najważniejszymi parametrami. Tarcze są dosyć głęboko osadzone, pracują z dużą kulturą. Ich skok mógłby być jednak nieco twardszy, a same pokrętła powinny być nieco większe. Moim małym palcom to wprawdzie nie przeszkadzało, ale osoby o większych dłoniach mogą mieć problem z komfortową obsługą.
Tył aparatu jest podobny w układzie do modelu X-T1, jednak ulepszony. Okrągłe przyciski w kilku miejscach są większe. Podobnie zestaw 4 przycisków ułożonych dookoła klawisza Menu OK. Jest większy, bardziej wystający i ma przyjemniejszy skok. Dzięki temu można je bez problemu wyczuć palcami bez patrzenia czy odrywania oka od wizjera. Pozytywnie oceniam także tylną, dużą i solidnie wyprofilowaną podpórkę na kciuk, która nieco wynagradza mniejszy uchwyt z przodu. Cieszę się, że Fujifilm X-T10 nie odziedziczył głównego mankamentu po swoim starszym bracie X-T1 i ma naprawdę dobrą ergonomię.
Menu
Główne menu jest niemal identyczne, jak w innych nowych aparatach tej marki. Podzielono je na 8 głównych zakładek zgrupowanych w dwóch kategoriach: fotografowanie i ustawienia. Menu jest proste i intuicyjne. Nie powinno sprawić problemu w obsłudze także początkującym fotografom. Dużym usprawnieniem przy obsłudze jest też personalizowane skrócone menu, które uruchamiamy przyciskiem Q.
Wykonywanie zdjęć
Nieraz już pisałem, że testuję aparaty od kilku dobrych lat. Przez moje ręce przewinęła się większość interesujących aparatów na rynku. Dzięki temu dawno już wyleczyłem się z fascynacji sprzętem, co pozwala mi być bardziej obiektywnym przy testach. Osobiście jestem zarazem dosyć wybredny i tylko niektóre aparaty sprawiają mi dużą radość z fotografowania. Fujifilm X-T10 jest jednym z nich.
Fotografowanie bezlusterkowcem Fujifilm X-T10 może dawać dużo przyjemności – szczególnie z małymi obiektywami, przy wykonywaniu zdjęć reportażowych, dokumentalnych, ulicznych, prostych portretów czy zdjęć w podróży. Dla mnie jest to strzał w dziesiątkę, bo wykonuję głownie tego typu zdjęcia. Myślę jednak, że przy zastosowaniu odpowiednich obiektywów do fotografii krajobrazowej czy makro, X-T10 sprawdzi się równie dobrze.
Dzięki swojej niskiej wadze oraz niedużym rozmiarom, X-T10 był moim towarzyszem w torbie praktycznie cały czas. Szczególnie upodobałem go sobie razem z małymi, lekkimi, jasnymi i ostrymi stałkami. Podobnie, jak inne aparaty tego typu, nie zwraca na siebie zbyt dużej uwagi, co sprawia, że możemy w naturalny sposób fotografować ludzi. W takich sytuacjach dobrze sprawuje się wizjer elektroniczny, który jest jasny, duży, przejrzysty i zawiera wszystkie potrzebne informacje dotyczące ustawień aparatu. Przydatny jest również odchylany ekran LCD, chociaż trochę szkoda, że nie jest to wyświetlacz dotykowy.
Żałuję, że w czasie testów nie miałem okazji zabrać X-T10 w dłuższą podróż, w której zapewne sprawdziłby się równie dobrze, co w codziennym fotografowaniu na ulicach Wrocławia. Nowy bezlusterkowiec Fujifilm nie jest niestety uszczelniony, jak jego starszy brat X-T1, zatem w czasie takich podróży trzeba na niego nieco uważać. Coś za coś – trzeba pamiętać, że jest to aparat dla entuzjastów z chęcią rozwijania swojej fotograficznej pasji, a nie profesjonalnych podróżników.
Cechą wyróżniającą Fujifilm X-T10, jak i inne aparaty serii X, jest matryca. 16-megapikselowy sensor APS-C X-Trans CMOS II gwarantuje zdjęcia o wysokiej jakości, ze stosunkowo małą ilością szumów, dobrym oddaniem detali i przede wszystkim piękną plastyką i barwami. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że w dobie Photoshopa i plików RAW nie ma to większego znaczenia, ale jednak… Dla świadomego fotografa jakość surowych, nieobrobionych plików prosto z aparatu, ma ogromne znaczenie. Wyższa jakość sprawia, że później możemy spędzić nad obróbką zdjęć mniej czasu, a efekt finalny będzie lepszy. W przypadku Fujifilm X-T10 nawet pliki JPEG prosto z karty pamięci prezentują się bardzo dobrze – mają naturalne barwy, kontrast.
Podoba mi się ręczny sposób obsługi i ustawiania parametrów ekspozycji aparatu, a także spora różnorodność w metodach wyboru. Warto też zwrócić uwagę na dopracowane tryby automatycznego ustawiania wartości.
Czas naświetlania ustawiamy przełączając górną tarczę na odpowiednie wartości. Drobne modyfikacje czasu możemy wykonywać tylną tarczą. Dobrze sprawuje się tryb automatyczny, w którym aparat sam dobiera odpowiednią wartość czasu. Z kolei wartość przysłony ustawiamy przesuwając pierścień obiektywu, a korekty dokonujemy przednią tarczą. Możemy też ustawić pierścień na pozycji A, pozostawiając decyzję o wartości przysłony aparatowi. Podobnie mamy duży wybór w kwestii ustawiania czułości – ISO zmieniamy bezpośrednio w głównym menu, poprzez skrócone menu Q czy wciskając jeden z przycisków, np. przednią tarczę. Dobrze sprawuje się też tryb A.
Autofokus
Elementem, w którym japoński producent nie poszedł na kompromis, jest autofokus. Fujifilm X-T10 ma nowy, hybrydowy moduł AF ze wszystkimi dobrodziejstwami znanymi z ostatniej aktualizacji w modelu X-T1.
Aparat ma tradycyjny, 49-punktowy tryb pojedynczy, który charakteryzuje się dużą dokładnością oraz szybkością na poziomie mocno poniżej 0,5 sekundy. Oczywiście, w trudnych warunkach oświetleniowych, wydajność AF spada, jednak wtedy pomaga specjalna dioda doświetlająca i efekt jest naprawdę niezły.
Do wyboru mamy także nowe tryby: strefowy i szeroki ze śledzeniem. W trybie strefowym z 77-punktowego pola autofokusu można wybrać obszar 3x3, 5x3 lub 5x5. Z kolei tryb szeroki ze śledzeniem to połączenie trybu szerokiego (przy ustawieniu AF-S), w którym aparat automatycznie wykrywa i śledzi wyostrzony obszar na 77-punktowym polu autofokusu, oraz trybu śledzenia z przewidywaniem (przy ustawieniu AF-C), w którym aparat śledzi obiekt na całym 77-punktowym polu autofokusu. Funkcja ta pomaga utrzymać ostrość na obiekcie poruszającym w górę i w dół, w lewo i w prawo, bądź też, jeśli przybliża się do aparatu lub oddala od niego.
Tryb śledzenia działa naprawdę bardzo dobrze. Fujifilm X-T10 nie ma problemów z celnym uchwyceniem szybko poruszających się obiektów. Pod tym względem to jeden z lepszych modułów AF, jakie ostatnio testowałem. A trzeba pamiętać, że X-T10 to aparat dla entuzjastów, a nie sprzęt z profesjonalnej półki.
W trybie AF-C aparat w sposób ciągły śledzi obiekt znajdujący się w środku obszaru. I trzeba przyznać, że robi to bardzo dobrze, w czym duża zasługa detekcji fazowej.
Fujifilm X-T10 oferuje także autofokus z detekcją oka, który automatycznie wykrywa ludzkie oczy i ustawia na nich ostrość. W trakcie testów funkcja ta sprawowała się dobrze, skutecznie i szybko wychwytując oko. Wbrew pozorom funkcja ta jest przydatna i praktyczna, szczególnie, kiedy fotografujemy jasnymi obiektywami i chcemy mieć pewność, że trafiliśmy z ustawieniem ostrości na oku.
Ciekawym rozwiązaniem jest natomiast funkcja auto makro, która automatycznie włącza tryb makro bez zmiany szybkości autofokusu. Wtedy można przypisać przyciskowi makro inną funkcję.
Szybkość i wydajność
Fujifilm X-T10 jest aparatem sprawnym i wydajnym w codziennym fotografowaniu – nie zacina się, nie opóźnia przeglądania zdjęć. Niestety, w pewnych sytuacjach nieco zawodzi. Przede wszystkim chodzi o długie włączenie (ok. 1 s) oraz nieszczęsne wybudzanie – problem, z którym różne aparaty tej marki zmagają się od lat. Producent przewidział wprawdzie opcję wysokiej wydajności (w tym szybkie uruchamianie), kiedy X-T10 uruchamia się dwukrotnie prędzej, jednak w zamian bateria kończy się o wiele szybciej.
Jak każdy aparat, także X-T10 po chwili bezczynności przechodzi w stan uśpienia, co jest całkowicie zrozumiałe. W większości aparatów, aby wybudzić urządzenie, wystarczy delikatnie wcisnąć spust do połowy, podobnie, jak przy ustawianiu ostrości. W przypadku X-T10 jest nieco inaczej - chcąc go wybudzić trzeba mocno, nieco dłużej, niż normalnie, wcisnąć spust. Na tyle mocno, jakbyśmy chcieli wykonać zdjęcie. Nie zawsze udawało mi się wybudzić aparat za pierwszym razem, czasem wciskałem spust zbyt lekko, później wciskałem go jeszcze kilka razy, co w efekcie skutkowało wykonaniem niechcianego zdjęcia. Zresztą, nawet kiedy spust udaje się wcisnąć wystarczająco mocno, to aparat i tak potrzebuje jeszcze chwili (zbyt długiej w mojej ocenie) na dojście do stanu operacyjnego.
Wybudzanie to element, nad którym japoński producent powinien popracować. Obecnie X-T10 sprawia wrażenie mało responsywnego, topornego przy wybudzaniu, a to z kolei może prowadzić do lekkiej irytacji, a przede wszystkim powodować utratę niektórych zdjęć.
W Fujifim X-T10 mamy do wyboru dwa tryby prędkości wykonywania zdjęć seryjnych: CH i CL, czyli szybki i wolny. W pierwszym aparat umożliwia fotografowanie z prędkością 8 kl./s i jest w stanie wykonać 15 zdjęć w formacie JPEG, po czym zwalnia do 3 kl./s. Fotografując w formacie RAW wykonamy 7 zdjęć z maksymalną prędkością, po czym bufor zapełnia się i jest gotowy do pracy po kilku sekundach. Drugi, wolniejszy tryb, umożliwia fotografowanie z prędkością 3 kl./s. W formacie JPEG jedynym ograniczeniem długości serii zdjęć jest pojemność karty pamięci.
Funkcje dodatkowe: Wi-Fi
Podobnie, jak większość nowoczesnych aparatów, Fujifilm X-T10 jest wyposażony w moduł Wi-Fi. Do bezprzewodowej łączności potrzebujemy aplikacji Fujifilm Camera Remote (iOS, Android). Niestety, pomimo wielokrotnych prób nie udało mi się nawiązać dłuższego połączenia pomiędzy różnymi wersjami i egzemplarzami iPhone’a, a testowanym X-T10.
Nie dość, że instrukcja wyświetlana w aplikacji jest myląca, to jeszcze samo połączenie bardzo szybko się zrywa. Teoretycznie program umożliwia bezprzewodowe przesyłanie zdjęć z aparatu do urządzeń przenośnych, a także geotagowanie i wyzwalanie migawki. W praktyce nie udało mi się tego sprawdzić.
Filmy
Fujifilm X-T10 umożliwia nagrywanie filmów Full HD z prędkością 60 kl./s (36 Mb/s). Opcjonalnie można też ustawić prędkość 50, 30, 25 lub 24 kl./s. Podczas nagrywania możemy również korzystać z ustawień ręcznej ekspozycji. W czasie nagrania dostępne są tryby symulacji filmu, w tym nowy tryb CLASSIC CHROME, a także możemy skonfigurować balans bieli. Tryb nagrywania filmów uruchamiamy małym, głęboko osadzonym przyciskiem, który został ulokowany na górnej ściance, tuż obok spustu. To dobre miejsce, ale sam przycisk jest zbyt mały i wklęsły. W praktyce bardzo trudno go wyczuć palcem, bez patrzenia i jeszcze trudniej go wcisnąć. A to bardzo utrudnia nagrywanie.
Szumy
Detale
JPEG
RAW
Zdjęcia wykonane w formacie RAW zostały wywołane bez obróbki na standardowych ustawieniach w programie Adobe Camera RAW 9.1.
Podsumowanie
Co nam się podoba
W Fujifilm X-T10 może się podobać naprawdę wiele. Przede wszystkim bardzo dobra matryca o przyjemnej plastyce, pięknych barwach, niskich szumach i dobrym oddaniu detali. Świetnie sprawuje się też nowy hybrydowy autofokus, który działa szybko i skutecznie nie tylko w statycznych sytuacjach, ale dobrze radzi sobie również ze śledzeniem szybko poruszających się obiektów czy ustawieniem ostrości na twarzy i oku fotografowanej osoby. Poza tym X-T10 można pochwalić za ciekawe, klasyczne wzornictwo i dobre wykonanie. Ergonomia stoi na wysokim poziomie – w niektórych elementach nawet wyższym, niż we flagowym X-T1. Swoją funkcję dobrze sprawuje również przejrzysty, jasny wizjer elektroniczny, który nie ma widocznych opóźnień. Dobrym rozwiązaniem jest dźwignia do szybkiego włączania trybu automatycznego, a dla osób ceniących indywidualizm, możliwość przypisania funkcji ośmiu przyciskom.
Co nam się nie podoba
Fujifilm X-T10 ma problem z tym, z czym wiele aparatów tej marki, czyli szybkim wybudzaniem. Nie dość, że stosunkowo nieduży spust trzeba mocno dusić, zamiast wcisnąć delikatnie do połowy, to jeszcze samo wybudzanie trwa zdecydowanie zbyt długo. W efekcie, czekając na aparat, możemy stracić interesujące, chwilowe kadry. X-T10 nawet nieźle radzi sobie z nagrywaniem filmów, ale tryb filmowy trudno w ogóle włączyć przez zbyt mały i głęboki przycisk. A to skutecznie zniechęca do filmowania. Szwankuje też aplikacja do bezprzewodowej łączności, która potrafi sprawiać wiele problemów.
Werdykt
Fujifilm X-T10 jest prostszą wersją zbierającego bardzo dobre opinie modelu X-T1. Aparat odziedziczył część elementów od starszego brata, niektóre, jak np. autofokus, są na równym poziomie, inne nieco słabsze. Całość jest zamknięta w mniejszej, lżejszej, stylowej obudowie, która może się podobać. Jeżeli nie potrzebujesz aparatu do profesjonalnych zastosowań czy fotografowania w trudnych warunkach, to Fujifilm X-T10 jest bardzo udanym kompromisem w całkiem rozsądnej cenie (3400 zł z obiektywem XC 16-50 mm f/3.5-5.6), jak na obecne warunki. Konkurencję ma sporą, jak np. Olympus OM-D E-M10 czy Sony A6000, ale ma też wiele do zaoferowania.