Jurij Nezdojminoga tworzy romantyczne zdjęcia w stylu starych mistrzów
Kilka dni temu zobaczyłem zdjęcia Jurija Nezdojminogi na jednej z facebookowych grup fotograficznych. Nie mogłem oderwać oczu od kadru, który zaprezentował i od razu chciałem zobaczyć więcej. Nie przesadzę, jeśli powiem, że to najlepsze zdjęcia, które widziałem od długiego czasu. Zapytałem Jurija o jego spojrzenie na świat.
Marcin Watemborski: Jakie jest twoje największe marzenie?
Jurij Nezdojminoga: Może powiem coś dziwnego, ale nie mam konkretnych marzeń. Jest jakiś zbiór rzecz, typowych dla wszystkich ludzi, ale nic sprecyzowanego. Może z wyjątkiem jednego – nie chcę zostać starym zrzędą, jeśli dożyję starości.
Twoje prace przypominają mi wczesne prace Petera Lindbergha i Mario Testino. Kto cię inspiruje?
Ani jeden, ani drugi, chociaż są niesamowitymi fotografami. Jeśli miałbym być bardzo dokładny, to sięgam głównie do literatury: biografii artystów, zwłaszcza do Irvinga Stone’a i jego publikacji o Michale Aniele, Hemingwayu i Jacku Londonie, jak również do poezji – Brodskiego, Mandesztama, Cwietajewej i tak dalej. Generalnie takie rzeczy.
Jeśli chodzi o fotografów, to mocno inspiruje mnie Henri Cartier-Bresson, Rene Maltet, Brassai oraz Rodney Smith. To taka zlepka wszystkiego.
Dlaczego wybrałeś tradycyjny średni format, jako medium twojej sztuki? Co jest w nim tak wyjątkowego?
Nie mam uprzedzeń względem fotografii cyfrowej, to całkiem spoko narzędzie w rękach profesjonalisty. Film jest jednak dla mnie ważniejszy, bo lubię pracować z namacalnymi materiałami. Lubię robić odbitki w ciemni, a cały proces jest nieodłączną częścią mojego życia, która kształtuje moje podejście do tego, co i jak chcę fotografować.
Jak dokładnie jest z tą fotografią cyfrową i aparatami?
Jedynym cyfrowym aparatem, jaki mam, jest ten w moim smartfonie. Fotografia cyfrowa daje wielkie pole do popisu, którego nie potrzebuję i wymaga poświęcenia czasu na postprodukcję, by zdjęcie wyglądało dobrze.
Ja wolę zamknąć się w ciemni sam na sam ze sobą, chłonąc woń odczynników nad lampką wina. To właśnie smak mojego życia.
Dlaczego fotografujesz głównie tancerzy? Pracujesz z baletmistrzami i balerinami?
Zanim zająłem się fotografią, tańczyłem w balecie przez ponad 20 lat. Moja kariera, jako zawodowego tancerza pędziła do przodu, ale w 2006 doznałem poważnej kontuzji i od tamtego czasu nie mogę już tańczyć. Raczej nie współpracuję z tancerzami, a robię zdjęcia przy okazji. Może to jakiś sentyment.
Jakie uczucia ci wtedy towarzyszą? Chcesz je przekazać odbiorcom?
Czuję głównie odwagę i ekscytację. Nie chcę zabrzmieć arogancko, bo nie o to chodzi, ale fotografuję dla siebie, bez specjalnego przesłania dla odbiorcy. Nie ukrywam jednak, że po prostu lubię pokazywać swoje prac innym.
Skoro tak, to czujesz się bardziej obserwatorem czy reżyserem?
Kiedy wychodzę na ulicę, siedzę w kawiarni czy coś – jestem obserwatorem. Kiedy wchodzę do studia, zmieniam się w reżysera.
Jakiego sprzętu używasz?
Mam jeden tradycyjny aparat średnioformatowy – Rolleiflex 2,8 C do zdjęć studyjnych oraz 2 Leiki: M3 oraz M4 z obiektywem Zeiss C-Sonnar T 50 mm g/1.5 ZM i Voigtlander Nokton Classic 35 mm f/1.4.
Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora.