Leica S (Typ 007) - królowa średniego formatu w akcji [test]
Wiele aparatów zasługuje na miano sprzętu dla profesjonalistów, ale żaden nie zasługuje na to miano bardziej, niż ten. Przed Wami test średnioformatowego aparatu - Leica S Typ 007. Test nietypowy, bo zrealizowany w oparciu o konkretną sesję zdjęciową.
09.11.2016 | aktual.: 26.07.2022 18:46
Jeszcze do żadnego testu nie podchodziłem tak długo, jak to testu aparatu Leica S (Typ 007). Ponad 2 miesiące to okres, który upłynął od testu i wykonania sesji zdjęciowej do momentu, w którym zdecydowałem się zasiąść do pisania. Mogłem podzielić się wrażeniami już w sierpniu. Jednak tego nie zrobiłem. Na spokojnie czekałem na nasuwające się wnioski. Wierzcie mi, że sprzętu, o którym napiszę poniżej, większość z nas nie używa na co dzień. To specjalistyczne narzędzie, które wymaga sprawdzenia w poważnych warunkach. Moment wypożyczenia chciałem logistycznie zgrać z możliwością wykonania sesji, o której myślałem od dawna. Wszystko się udało. Dopiero postawienie przed sprzętem prawdziwych wymagań, sprawdzenie go w bojowych warunkach, a potem rozliczenie go z efektów, ma sens w profesjonalnej pracy. Właśnie - profesjonalnej, bo to narzędzie dla profesjonalistów.
Budowa
Opis wykonania korpusu jest trudnym zadaniem. Aparat jest nad wyraz solidny. Inaczej - żaden profesjonalny Nikon czy Canon nie sprawia tak solidnego wrażenia. Mam na myśli profesjonalne korpusy typu EOS 1 czy D5. Wielkością jest do nich zbliżony, ale pokryty przylegającą do dłoni, antypoślizgową wykładziną korpus jest „twardszy”, cięższy wizualnie, grubszy i solidniejszy. Gigantyczny otwór bagnetu ukazujący potężne lustro informuje, że to średnioformatowa konstrukcja.
Bagnet to temat sam w sobie. Dlaczego? Otóż spasowanie bagnetu z obiektywami jest idealne. Nie ma żadnego, ŻADNEGO, luzu! Założenie obiektywu i jego przekręcenie w bagnecie wymaga dużej siły. To nie żarty - budowa zaawansowanych optycznie konstrukcji pociąga za sobą dbałość o wycentrowanie całości.
Tu nie musimy się niczego obawiać. Im większy format matrycy, tym ta dbałość powinna być większa. Spełniono normy do maximum. Zakładając obiektyw naprawdę musimy użyć sporej siły. To wzbudza szacunek.
Wielkość obiektywów, ich pancerna budowa i dźwięk, gdy przykładamy je do komory lustra, przywołały w mojej pamięci czasy analogowej fotografii i lustrzanki Mamiya RZ 67. Masywna budowa, duży bagnet, wielkie obiektywy. ZERO luzu. Cała konstrukcja jest tak mocna, że oprawa bagnetu wysunięta jest z okładziny korpusu. Widać metal.
Podobnie, jak w przypadku mocowań na pasek. To nie dokręcone elementy do metalowej konstrukcji - to po prostu jej wyeksponowane fragmenty. Korpus ma wymiary 160 x 80 x 120 mm. Waga z akumulatorem to 1260 g. Wagę się czuje. Daje ona zapowiedź pewności. Na tak zwartym i dobrze wykonanym korpusie można polegać.
Gigantyczny okular z korekcją optyczną umożliwia wygodne spojrzenie na jasną matówkę. Tak - to przecież lustrzanka, a nie bezlusterkowiec.
Dwa pokrętła sterujące i dwa przyciski oraz jeden pracujący w wielu płaszczyznach przycisk, to wszystkie elementy sterujące. Na tylnej ściance znajdziemy także selektor trybu pracy będący wyłącznikiem. Pracy w trybie z obiektywami, z migawką centralną (do 1/1000 s) lub szczelinową (do 1/4000 s).
Cztery przyciski wokół ekranu umożliwiają poruszanie się po przemyślanym menu. Klapki umieszczone z boku są gumowe i znakomicie uszczelniają dostęp do gniazd. Klapka kryjąca karty ukrywa sloty na karty CF i SD. O przeznaczeniu tego korpusu świadczą dostępne adaptery dla obiektywów od Contaxa 645 i Hasselblada H, uwzględniające system AF i pracę migawki (w przypadku obiektywów Hasselblada), aż po takie obiektywy, jak te dla kamer Pentax 67, Mamiya 645 czy Hasselblad V (te już bez AF oczywiście).
Cały czas, gdy dane mi było pracować tym korpusem, miałem wrażenie, że sięgam bo kontynuację „analogowego” małoobrazkowego korpusu R8. Ta sama myśl w projektowaniu obłych linii i mała ilość detali, które mogłyby rozpraszać uwagę.
Ergonomia
To jeden z najważniejszych atutów tej konstrukcji. Jak to w produktach z Solms bywa, całość bardzo przemyślana i nieskomplikowana. Ograniczona do tego, co najbardziej potrzebne, aby wykonać zdjęcie. Przejrzystość całej konstrukcji wzbudza szacunek. Cztery przyciski obok ekranu, czytelny wyświetlacz górny i pokrętło trybów naświetlania, czynią z tego aparatu konstrukcję, którą można fotografować chwilę po wzięciu do ręki.
Duży akumulator spokojnie wystarcza na cały dzień zdjęciowy, co także wpływa na przyjazne użytkowanie. Tak jak w przypadku modelu SL mamy tu zabezpieczenie przed wypadnięciem akumulatora. Samo jego odblokowanie powoduje wysunięcie, ale nie wypadnięcie. Trzeba dopiero popchnąć go w górę, aby go wyjąć. Niby nic, a bardzo cieszy! Tego nikt na rynku nie proponuje. Ten detal pokazuje poważne podejście do użytkowników. To nie wszystko.
Jeśli jesteśmy przy płycie dolnej - mnie bardzo ucieszyło zastosowanie dwóch śrub mocujących - dużej i standardowej. Tak duży korpus powinien być dobrze umocowany, zwłaszcza że przecież możemy zastosować go do pracy w profesjonalnej rejestracji obrazu filmowego, a to wymaga dobrego zamocowania.
Słowem, korpus jest zaprojektowany do poważnej pracy. Dobrze leży w dłoni mimo masy. Nie znajdziemy tu elementów odciągających uwagę czy zbędnych. Jest „wszystko”, czego oczekiwalibyśmy od profesjonalnej lustrzanki. To „wszystko” jest podane w postaci dopracowanej do najdrobniejszego szczegółu. Jak to wszystko jednak funkcjonuje?
Dane techniczne
No właśnie! To pytanie zadałem sobie jeszcze przed wytypowaniem tej kamery do tej konkretnej planowanej sesji. Czy nowy ulepszony model oznaczony jako 007 znacząco zmieni możliwości tego, co może zaproponować Leica S? Czy wyśrubowane oczekiwania nie obnażą niedoskonałości? Tego nie wiedziałem.
Wiedziałem jednak, że kilka cech tej konstrukcji może sprawić, że wrócę ze zdjęć bardziej niż zadowolony. Pozwólcie, że nie będę wgłębiał się w szczegółowe dane - te możecie pobrać sobie tutaj - wspomnę jedynie o tych, które mnie zainteresowały najbardziej.
Leica S to kamera średnioformatowa, pracująca w oparciu o matrycę CMOS w formacie 30x45 mm, w rozdzielczości 37,5 mln pikseli (model 007 - bo S-E ma matrycę typu CCD). Matryca ta daje efektywny rozmiar klatki 7500x5000 pikseli w proporcjach 3:2 - to mnie cieszyło, ponieważ praca w rozdzielczości 42 czy 36 mln na korpusach Sony A7R i A7R II potrafi postawić oczekiwania na naprawdę wysokim poziomie. Oczekiwałem więc szczegółowości obrazu. Wielkość poszczególnego sensora to 6 μm, a wiadomo, że im większy relatywnie pixel, tym jest szansa na mniejsze szumy, ziarno itd. Ta różnica pomiędzy mniejszą (FF), a większą (średnioformatową) matrycą, pomimo że mamy podobną ilość pikseli, kusiła mnie i obiecywała lepszą jakość.
Dodatkowo w stosunku do modelu 006 poprawiono czułość z maksymalnego 1600 do 12 500 ISO, co obiecywało mniejsze ziarno. Jeśli myślicie, że to wszystko, co mogło mnie pociągać, to się mylicie. Najlepsze zostawiłem na koniec… Najbardziej czekałem na poprawioną dynamikę obrazu z 12 stopni przysłony w modelu 006 do 15 stopni w modelu 007! Dodajcie do tego realną 16 bitową głębię koloru dla każdego piksela, przed którym umieszczono mikrosoczewkę, ale nie umieszczono filtru dolnoprzepustowego… Realne 16 bitów to dużo, bo nie wymaga sztucznego „doliczania” barw do standardowej obróbki, jak to dzieje się w przypadku RAW-ów 14 bitowych. Wiedziałem, że projekt będzie czarno-biały, ale liczyłem na totalnie płynne przejścia tonalne.
To były dane, które obiecywały wiele. Reszta mniej mniej interesowała. Tryby naświetlania, AF, duża czułość, tryby pomiaru światła, to wszystko było podobnie, jak w każdym zaawansowanym korpusie. No może zakres czasów, od 60 s do 1/4000, był nieco szerszy, niż przyjęte standardy w zakresie czasów długich, ale dla mnie to nie miało znaczenia. Znaczenie miało jednak jeszcze coś.
Obiektywy. Jeśli weźmiemy pod uwagę jakość obiektywów produkowanych przez koncern Leica Camera AG, to dojdziemy do wniosku, że drogie, średnioformatowe Summarity, APO Summarity czy APO Elmary, mogą zaskoczyć. Jeśli tak dużą jakość dają maleńkie obiektywy do systemu M, to czego oczekiwać od dużych, profesjonalnych konstrukcji dopiętych do średnioformatowego korpusu? Dla mnie to wystarczyło, aby oczekiwać nadzwyczajnych efektów.
Gdybym pracował z fleszami, zwróciłbym uwagę na obiektywy CS (z migawką centralną) - dające synchronizację do 1/1000 s, jakże różną od standardowej 1/125 s (dla migawki szczelinowej). Prędkość do 3,5 klatek na sekundę, zaawansowany procesor Maestro II to informacje, które istniały gdzieś w podświadomości zepchnięte na plan dalszy - nie były dla mnie tak istotne. Liczyły się możliwości pracy w niskim kontraście i przy małej ilości światła. W przypadku sesji, którą opisuję poniżej, nie liczył się także tryb zapisu video...
Video
Leica S typ 007 ma możliwość rejestracji video w rozdzielczości, w formacie Cinema 4K, czyli 4096 × 2160 z prędkością 24 klatek na sekundę. W HD mamy do dyspozycji 24, 25 i 30 klatek na sekundę. Rejestracja w trybie HD odbywa się z plastyką wynikającą z całej klatki średnioformatowej, co daje przedziwną plastykę, do której nie jesteśmy przyzwyczajeni! Zapis z głębią 4:2:2 i to w trybie pojedynczych klatek formatu Motion JPEG to sygnał, że traktuje się filmowców bardzo poważnie. Jakość klatek 4K jest zabójcza i na poziomie tych z kamer RED Epic (choć tylko w 24 klatkach). Leica S wymaga jednak samodzielnego testu możliwości filmowych.
Próbne zdjęcia - pierwsze chwile z „eską”
Dzień przed właściwą sesją wybrałem się na kilkudziesięciominutowe fotografowanie, które miało sprawdzić, jak się pracuje tą kamerą. Ludyczna impreza masowa wydała mi się idealnym miejscem na próby. Warunki skrajnie odmienne od tych, które czekały na mnie nazajutrz - sprawiły jednak, że zaufałem tej konstrukcji już po pierwszych minutach. Średnioformatowa lustrzanka pracująca tak szybko, jak każda z segmentu profi (poza trybem seryjnym - są szybsi!). Poręczna, z szokująco sprawnie działającym systemem AF, wymusiła na mnie zdjęcia typu reporterskiego. Można było bez problemu podnosić aparat do oka i naciskać spust. Podgląd wykonanych fotografii ukazywał idealnie (w trybie automatycznym) dobraną kolorystykę systemu balansu bieli i naświetlenie. To jest zresztą bardzo mocna strona każdego korpusu z czerwoną kropką. Praca systemu AF i szczegółowość uzyskanych fotografii spowodowała, że reporterskie fotki nabierały technicznej wirtuozerii. O szczegółowości przekonałem się tak naprawdę dopiero wieczorem po zgraniu plików. To oceńcie sami. Różne ogniskowe, różne parametry ekspozycji, ale jakość kadrów świetna. Te kilkadziesiąt minut wystarczyło, aby naładować akumulator i czekać na „prawdziwą sesję”. Poniżej kilka przykładów pracy w pełnej automatyce.
Założenia sesji
Pomysł miał zostać zrealizowany już dawno, ale zgranie wszelkich elementów komplikowało sprawę. Portal MEGAMAG przygotowywał się do wydania wersji elektronicznej w postaci pliku PDF do pobrania. W wersji przypominającej magazyn drukowany. Głównym materiałem - z którego miała powstać także okładka - miała stać się sesja modowa. Od początku planowano, aby sesja była nietypowa. Decyzja poszła w stronę sesji modowej z ograniczoną pre i post produkcją. Autentyzm stał się słowem kluczem. Rezygnacja z makijażu, kosztownych i skomplikowanych stylizacji, wymagała sporo odwagi. Sesje tego typu coraz częściej pojawiają się na łamach międzynarodowych, wielkich magazynów. Ciągle stanowią jednak bardziej wyjątek niż regułę. Ja jako fotograf podjąłem wyzwanie. Wyszukanie modelki, która mogłaby i chciała stanąć przed kamerą z założeniem, że nic nie poprawimy w photoshopie - to już nie było proste. Rezygnacja ze stylizacji, układania fryzur, makijażu znacznie upraszczała sesję - jednocześnie stawiając duże wymagania przed modelką i przede mną. Wybrałem lokalizację, która wydała mi się najważniejsza, dając stosowne tło do historii. Historia miała stanowić usprawiedliwienie do pokazania odzieży, biżuterii, urody modelki i… możliwości kamery (o czym wiedziałem tylko ja). Jeden dzień pobytu Amerykanki w Europie - w europejskim hotelu - uściślijmy - wydał mi się dobrym pomysłem. Przed kamerą stanęła Sara Kagize - fotomodelka z Polski, której rodzina pochodzi z Tanzanii. Odzież firmy Simple Creative Products połączyliśmy z biżuterią Calvina Kleina. Wszystkie te elementy umieściliśmy w ponadczasowych wnętrzach pięciogwiazdkowego hotelu Monopol w Katowicach. Modelka miała zachować się tak, jakby była sama w hotelu. Sama miała się uczesać i poprawić garderobę.
Tyle założenia sesji. Jak ja zinterpretowałem temat i jakie przyjąłem założenia czysto fotograficzne? Ciemna skóra modelki była moim natchnieniem, którego postanowiłem nie mącić sztucznym oświetleniem. Rezygnacja ze sztucznego światła zaowocowała zwiększoną mobilnością - przynajmniej w założeniach - planując sesję nie wiedziałem, jak spisze się Leica S w akcji. Nie znałem tej kamery. Nie miałem jej w rękach. Ustaliliśmy termin, a ja założyłem, że korzystając jedynie z naturalnego światła muszę postawić na statyw - pokoje hotelu Monopol są bowiem utrzymane w modernistycznym stylu okresu międzywojennego. Są duże i przestronne, a okna zdobią ciężkie kotary. Nie zakładałem nadmiaru światła. Cieszyła mnie możliwość pracy w niskim kluczu, zwłaszcza uwzględniając ciemną skórę Sary. Nie wiedziałem jednak, co mnie czeka…
Dzień sesji okazał się koszmarem. Niebo pokryły ciężkie chmury, deszcz obficie spadał na miasto i cały region. Znając hotel wiedziałem, że wstępne założenia zmuszą mnie do operowania na granicy czułości i na otwartej przysłonie. Jedynym pocieszeniem było to, jaki sprzęt miałem do dyspozycji.
Sprzęt użyty do testu:
- []Korpus Leica S Typ 007[]Obiektyw LEICA SUMMARIT-S 35mm f/2.5[]Obiektyw LEICA SUMMARIT-S 70mm f/2.5 ASPH[]Obiektyw LEICA APO-MACRO-SUMMARIT-S 120mm f/2.5 Obiektyw LEICA APO-ELMAR-S 180 mm f/3.5
Dodatkowo otrzymałem zestaw do rejestracji sesji - kamerę Leica SL z obiektywem 24-90 mm f/2,8-4, z której nie miałem do końca czasu korzystać tyle, że udało mi się nakręcić kilka scen do filmu z zza kulis sesji. Całość wyglądała imponująco.
Prawdziwa sesja
Mały kontrast okazał się podstawowym ograniczeniem. Mała ilość światła wymusiła pracę na stosunkowo długich czasach naświetlania. Było tak ciemno, że w wielu sytuacjach musiałem skorzystać z trybu podglądu na żywo do nastawienia ostrości. Wówczas naszła mnie refleksja - jak dawało się radę kiedyś, gdy matówka była najwyższym standardem podglądu i nie było alternatywy. Doświetlaliśmy plan… Teraz zawsze można podejrzeć obraz w trybie LV i to jest mega pomocne właśnie w takich sytuacjach. Przyznam, że dzień wcześniej pracowałem z automatyką ostrości, ale podczas właściwych zdjęć w ogóle nie używałem tego trybu. Cały czas na trybie manualnym z podglądem w czerni-bieli i zapisem DNG i JPEG naświetlałem starannie każdą klatkę. Rozrysowane kadry i wcześniejsza znajomość lokalizacji okazały się bardzo pomocne. Na telefonie czekała ekipa stylistów i makijażystów - to na wypadek, gdyby założenia okazały się zbyt ekstremalne. Prosiłem Sarę o taką prezentację poszczególnych elementów garderoby, jakby nie były one ważne. Liczyło się to, aby fotografia przedstawiała ją, a nie ciuchy. Miały być uzupełnieniem pomysłu. Skupiliśmy się na realizacji poszczególnych zaprojektowanych ujęć. Niedoskonałości miały wynikać z tego, że samodzielnie ubierająca się kobieta też nie jest w stanie zapanować nad wszystkim…
Każdy pozostawiony na ubraniu pojedynczy włos po prostu tam pozostawał. Jakość kamery obnażała te niedoskonałości. Dreszcz emocji wynikał z faktu, że ustalone wcześniej założenie braku postprodukcji zmuszało do restrykcyjnego fotografowania. Żadnego poprawiania skóry, detali, nic! Nauczony fotografii na diapozytywach nie kadruję z zapasem i klatka zawsze jest docelową kompozycją - to mnie nie stresowało, ale jednak obciążenie było duże. W programie do obróbki usunąłem tylko zanieczyszczenie matrycy, którego wcześniej nie zauważyłem.
To, co mnie uderzyło już podczas fotografowania, to kolorystyka! Była genialna i zupełnie inna niż ta z Sony A7R. Zerkanie na kadry w kolorze (choć nie tak widziałem te obrazy - dla mnie były czarno-białe) okazało się bardzo interesujące.
Sesja była tak logistycznie zaplanowana, że ważną częścią miała stać się wizyta na basenie, gdzie jest ciemno. Większość światła dobiega z podświetlonej wody… Tu z ostrością było najgorzej. Fotografowałem z ręki przy czasach do 1/30 s a nawet 1/25 s i było ok. Masa korpusu pozytywnie wpłynęła na ustabilizowanie zestawu. W tak dużych ciemnościach musiałem skorzystać z LV - nie dało się inaczej. Klimat jednak udało się uchwycić.
Pomimo sporych rozmiarów systemu - sesja przebiegła sprawnie, kończąc się około 17:00. Sprzęt okazał się bardzo mobilny. Kilka razy korzystałem ze statywu. Oczywiście musiał być dosyć ciężki - korpus bowiem z obiektywem to około 2 kg.
Obiektywy do systemu S są „przeźroczyste”. Nie zaobserwowałem deformacji czy braków ostrości, czy kontrastu. W tak słabym kontraście radziły sobie wyśmienicie. Ciemnoskóra modelka na czarnej sofie, z czarną, skórzaną torebką w ciemnym pokoju… To spore wyzwanie - jednak nie dla tej kamery. Rozpiętość tonalna plików z „eski” jest nieprawdopodobna! Zwłaszcza w strefach słabo oświetlonych. Nie pojawia się ziarno, a ciągle widzimy różnicę pomiędzy czernią i czernią. Szczegóły w cieniach to bardzo mocna strona plików DNG z body typu 007!
Ostrość bywa szokująca. Matryca daje nieprawdopodobnie szczegółowe obrazy. Tu kilka przykładów z tej sesji.
Więcej fotografii z tej sesji we wspomnianym wcześniej pliku PDF do pobrania.
Podsumowanie
Traktujecie mnie często jako Lajkofila. Tymczasem nim nie jestem. Zawsze interesuje mnie jakość obrazu. Lubię, gdy nowy sprzęt pokazuje jakość obrazowania przewyższającą to, do czego przywykłem. Obiektywy systemu S są bardzo dobre. Leica S także. Ten korpus dał mi fotografie, które mają w sobie taki zapas informacji, że ich przeniesienie na druk w postaci odbitek może być przygodą na zimowe wieczory! Sens użycia tego korpusu jest wielki zawsze tam, gdzie nadrzędną wartością jest jakość obrazu. Nie tylko, jeśli chodzi o szczegółowość czy ostrość. Delikatne przejścia tonalne czy subtelna kolorystyka to klimaty, które są wyzwaniem dla większości sprzętu. Leica S Typ 007 radzi sobie z nimi świetnie! To bardzo drogi sprzęt. Jednak wszędzie tam, gdzie jakość ma priorytetowe znaczenie, użycie „eski” jest uzasadnione. Kiedyś po teście kolejnej wersji S klasy firmy Mercedes-Benz zauważyłem, że każdy powinien trochę pojeździć tym samochodem, aby zyskać punkt odniesienia do oceniania innych produktów rynku motoryzacyjnego. Nie inaczej jest z Leicą S. Należy nią trochę pofotografować, aby wiedzieć, w jakim punkcie znajduje się technika fotograficzna i jakie są prawdziwe możliwości innych aparatów. Bardzo dobre, profesjonalne narzędzie, które po dobrym poznaniu może dostarczyć niesamowicie wysokiej jakości obrazy - właściwie, biorąc pod uwagę system adapterów, w każdej dziedzinie fotografii.