Niemcy spalili w stodole ponad 1000 ludzi. W większości Polaków. Mało kto o tym wiedział
Niespełna miesiąc przed kapitulacją Niemcy spalili w murowanej stodole ponad 1000 więźniów obozów koncentracyjnych, w większości Polaków. Chociaż zbrodnia została dobrze udokumentowana przez amerykańskich fotografów, przez lata pozostawała praktycznie nieznana w naszym kraju.
21.10.2021 | aktual.: 26.07.2022 14:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W wydanej w 1969 r. książce Od Stołpców po Kair polski reportażysta Melchior Wańkowicz przyznawał, że z początku trudno było mu uwierzyć w opowieści o zbrodni, do której doszło 13 kwietnia 1945 r. Pierwszą relację o spaleniu więźniów żywcem w miejscowości Gardelegen pod Magdeburgiem otrzymał od mieszkającego wówczas w Buffalo w USA Tadeusza Makosa, któremu udało się przeżyć masakrę.
Pod wieczór w kierunku Gardelegen posłyszano wybuchy ręcznych granatów. Wieczorem pokazała się łuna. Na drugi dzień Amerykanie zajęli Gardelegen i znaleźli w stodole tysiąc kilkaset nadwęglonych trupów. Tysiąc kilkaset ludzi Niemcy spalili, mimo że lada godzina mogli oczekiwać Amerykanów – pisał Wańkowicz.
Reportażysta twierdził, że przy takim bestialstwie w ostatni dzień wojny byłoby bardzo głośno, dlatego postanowił bliżej przyjrzeć się tej historii. Jej autentyczność – oprócz relacji ocalałych – potwierdziła mu Międzynarodowa Służba Poszukiwań, od której otrzymał m.in. zdjęcia wykonane w Gardelegen przez Amerykanów.
Wielka ewakuacja
To były już ostatnie chwile III Rzeszy. W związku ze zbliżaniem się aliantów, Niemcy zarządzili na początku kwietnia 1945 r. ewakuację więźniów obozu Mittelbau-Dora. Dla setek wycieńczonych i wygłodzonych ludzi oznaczało to długą podróż do Bergen-Belsen i Sachsenhausen. Więźniowie podróżowali przez kilka dni pociągiem. Wielu z nich zmarło z powodu niedożywienia. Trupy wyrzucano prosto z pędzącego pojazdu.
Podróż przerwano, gdy natrafiono na odcinek torów zniszczony przez amerykańskie lotnictwo. W tej sytuacji więźniowie musieli przebyć pieszo ok. 20 km do miejscowości Gardelegen, gdzie Niemcy przygotowali dla nich rzekomo nocleg w koszarach.
Ponieważ esesmani mieli za mało strażników do pilnowania ponad 1000 osób, zaangażowali do pomocy okolicznych strażaków, chłopców z Hitlerjugend i pilotów Luftwaffe. Po przybyciu na miejsce Niemcy nakarmili więźniów, uspokajając ich, że lada dzień zostaną przejęci przez aliantów. Niedługo potem powiedzieli im jednak, że muszą zostać przeniesieni z powodu braku miejsc w koszarach.
Więźniowie udali się zatem w kierunku położonej za miastem stodoły, w której mieli spędzić najbliższą noc. Nie wiedzieli, że dla wielu z nich będzie to ostatnia noc w życiu.
Niemcy zapędzili ludzi do stodoły około godziny 18:00. Wchodzący do środka więźniowie szybko spostrzegli, że słoma, którą wyłożono podłoże budynku, jest nasączona benzyną. Do tego w kilku miejscach znajdowały się materiały wybuchowe...
Gdy do więźniów dotarło, co planują Niemcy, padła seria z karabinów. Chwilę później oprawcy wrzucili do środka granaty ręczne i zabarykadowali drzwi. Ustawieni przy zewnętrznych ścianach strażnicy pilnowali, by osoby próbujące robić podkopy nie zdołały wydostać się z budynku.
Śmierć w płomieniach
Nazajutrz sprawcy masakry weszli do stodoły, dobijając każdego, kto dawał jakieś znaki życia. Pod wieczór tego samego dnia Gardelegen skapitulowało przed aliantami. 15 kwietnia Amerykanie ze 102 Dywizji Piechoty natknęli się na ciała ofiar, których Niemcy nie zdążyli zakopać przed ich przybyciem. Dowody okrutnej zbrodni zostały udokumentowane przez fotografów z United States Army Signal Corps. Cztery dni później artykuły na ten temat ukazały się w amerykańskiej prasie.
Gazety * New York Times* i The Washington Post zacytowały jednego z żołnierzy armii USA: Nigdy wcześniej nie byłem aż tak pewien, o co właściwie walczę. Wcześniej mógłbyś powiedzieć, że te historie (o niemieckich zbrodniach - red.) to propaganda, ale teraz wiadomo, że tak nie jest. Leżą tutaj ciała i wszyscy ci faceci nie żyją.
Według relacji ocalałych część żołnierzy armii USA przystąpiła do samosądów, zabijając na miejscu esesmanów, którzy pozostali jeszcze w okolicy. Współwinny zbrodni, SS-Hauptscharführer Erhard Brauny został schwytany i skazany na dożywocie. Nie udało się jednak ująć pomysłodawcy mordu, którym był prawdopodobnie przewodniczący miejscowej komórki NSDAP Gerhard Thiele.
Łącznie śmierć w murowanej stodole poniosło 1016 ludzi. Udało się ustalić narodowość 186 z nich - w większości byli to Polacy. Z nazwiska zidentyfikowano jedynie cztery ofiary; w przypadku 301 więźniów znane są tylko ich numery obozowe. Masakrę zdołało przeżyć 13 osób.
Po kilku dniach obecności w mieście alianci urządzili ofiarom zbrodni uroczysty i godny pogrzeb. Amerykańskie Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie przytacza na swojej stronie internetowej cierpkie słowa pułkownika George'a Lyncha, które padły podczas tamtej ceremonii pod adresem mieszkańców Gardelegen. W wypowiedzi wojskowego wybrzmiewają przede wszystkim złość i frustracja spotęgowane faktem, że oprawcy zamordowali niewinnych ludzi, chociaż dobrze wiedzieli, iż wojna jest już dla nich przegrana.
Dziś w Gardelegen - oprócz cmentarza - znajduje się miejsce pamięci. Co jakiś czas odwiedzają je zarówno rodziny ofiar i ocalałych, jak i amerykańscy weterani i niemieccy politycy. 15 września ub. r. hołd ofiarom oddali prezydent RFN Frank-Walter Steinmeier i jego żona.