Olympus OM‑D E‑M1 - profesjonalista w swojej klasie [test]
Nowy flagowy bezlusterkowiec Olympus OM-D E-M1, według zapewnień producenta, ma rozwiązać problem właścicieli lustrzanek pełnoklatkowych i APS-C. Odważne zapewnienia! Czy jest w nich chociaż odrobinę prawdy?
23.10.2013 | aktual.: 09.12.2016 13:04
Olympus OM-D E-M1 wygląda jak połączenie pięknego OM-D E-M5 z doczepionym gripem i ergonomią lustrzanek z serii Olympus E. Założeniem projektantów nie było stworzenie najmniejszego aparatu, ale takiego, który będzie w pełni komfortowy w użytku.
Korpus aparatu został wykonany ze stopu magnezowego i jest odporny na kurz, zachlapania oraz mróz (do -10 stopni Celsjusza). Z przodu wyróżnia się solidny uchwyt, który pokryto gumą, a z tyłu 3-calowy, uchylany, dotykowy ekran LCD o rozdzielczości ponad 1,04 mln punktów. Wyróżnia się też wbudowany wizjer elektroniczny o rozdzielczość 2,36 mln punktów i powiększeniu 1,48 x (około 1,3 x większe niż w typowej lustrzance).
W środku znajduje się matryca Live MOS o rozdzielczości 16 Mpix, współpracująca z nowym procesorem obrazu TruePic VII, który wykorzystuje Technologię Drobnych Szczegółów II. Ten zestaw umożliwia fotografowanie z czułością ISO 100-25600, prędkością w trybie zdjęć seryjnych do 9 kl./s, a także uzyskanie czasów między 60 s a 1/8000 s. Sensor został wyposażony w hybrydowy, 5-osiowy system stabilizacji obrazu, który kompensuje ruch wokół osi obiektywu, przesunięcia w pionie i poziomie oraz przechylenia aparatu.
Obsługa
Olympus OM-D E-M1 jest wręcz naszpikowany różnymi przyciskami i pokrętłami, a jego układ zupełnie różni się od ergonomii modelu OM-D E-M5. Uwagę zwracają dwa przyciski funkcyjne z przodu oraz po dwa na górnej ściance i z tyłu. Głównym elementem służącym do sterowania aparatem ma być nawigator z tyłu z przyciskiem OK w środku.
Jest również tarcza trybów z przyciskiem blokady w środku czy dedykowany przycisk do nagrywania filmów. Uwagę zwracają dwa, podzielone na pół duże przyciski umieszczone na górnej ściance po lewej stronie, tuż obok przełącznika on/off. Trzymając jeden z nich wciśnięty, przyciskami góra i dół można ustawiać funkcje AF, HDR czy tryby fotografowania.
W modelu E-M1 zastosowano system pokręteł sterujących 2×2, składający się z dwóch tarczy i przełącznika, znany z Olympusa PEN E-P5. Tylny przełącznik można ustawić w dwóch pozycjach. W pierwszej pozycji przednie pokrętło służy do regulowania wartości przysłony, a tylnym można zmienić czas ekspozycji. Przy drugim ustawieniu zmienimy wartość ISO i balansu bieli.
W teorii to rozwiązanie przemyślane, które oszczędza oszczędzające na korpusie trochę miejsca na dodatkowe przyciski i sprawia, że można robić lepszy użytek z zastosowanych dwóch tarcz sterowania. W praktyce, do tego innowacyjnego rozwiązania trzeba się przyzwyczaić. Przez okres 1,5 tygodnia testów nie udało mi się w pełni odruchowo przełączać dźwigni, aby ustawić czułość ISO czy w drugą stronę, chcą zmienić czas lub przysłonę.
Co jakiś czas się myliłem, potem musiałem się cofać, aby poprawić błędnie zmienione wartości i dopiero wybierać właściwe parametry. Na szczęście przy odpowiednim trybie wyświetlania na ekranie podświetlają się ikonki informujące o tym, że ustawiony jest tryb zmiany czułości i balansu bieli. Jestem jednak przekonany, że po 2-3 tygodniach częstego korzystania z tego systemu, całkowicie bym się do niego przyzwyczaił.
Ogólnie jednak, ergonomia Olympusa OM-D E-M1 stoi na bardzo wysokim poziomie. Wszystkie przyciski są pod ręką, mają przyjemny skok, pracują z dużą kultura. Widać, że projektanci przyłożyli się do tego. Jeśli zatem uważaliście, że Olympus OM-D E-M5 miał dobrą ergonomię to spróbujcie wykonać zdjęcia E-1. Klasa wyżej.
Menu Olympusa PEN E-M1 jest utrzymane w typowej dla producenta formie i podzielone na dwie części: tzw. skrócone menu w trybie podglądu na żywo oraz klasyczne, rozbudowane menu.
Skrócone menu uruchamia się przyciskiem OK. Na ekranie wyświetlają się wówczas dwie kolumny po bokach z parametrami. Menu jest spójne z innymi aparatami serii PEN. W głównym menu również nie wprowadzono zbyt wiele zmian – jest czytelnie, przejrzyście i przyjemnie. Wiele elementów da się spersonalizować. Niestety, praktycznie nie można z niego korzystać dotykowo.
Fotografowanie w praktyce
Jak wiecie, testuję wiele aparatów. Rzadko kiedy czuję duże podekscytowanie, kiedy na testy dociera jakiś nowy sprzęt. Lubię recenzować aparat, ale stało się to dla mnie czymś normalnym. Ostatnim aparatem, który wzbudził we mnie duże emocje była Leica M. Ten aparat sprawił, że zacząłem więcej myśleć w trakcie zdjęć, nabrałem chęci na eksperymenty, zacząłem częściej fotografować zwykłe, codzienne życie. Krótko mówiąc, zainspirował mnie. Podobnie jest z Olympusem OM-D E-M1. To wprawdzie zupełnie inne aparaty, ale oba sprawiają, że chce się częściej fotografować, a zdjęcia sprawiają ogromną przyjemność.
Wzorem wygody fotografowania są dla mnie profesjonalne lustrzanki cyfrowe. Do tej pory żaden z testowanych przeze mnie bezlusterkowców nie był w stanie w pełni dorównać pod względem ergonomii takim aparatom, jak Canon 5D Mark III, czy Nikon D4. Nie zrozumcie mnie źle. Na rynku jest wiele aparatów z dobrą ergonomią, ale nie aż tak dopracowaną, jak w lustrzankach. Olympus OM-D E-M1 jest pierwszym systemowym aparatem bez lustra, który sprawia tak duży komfort fotografowania. Każdy przycisk jest przemyślany – nie tylko pod względem ułożenia, ale też wykonania. Uchwyt z przodu jest głęboki, solidny, dobrze wyprofilowany.
Nie jestem fanem elektronicznych wizjerów. Zawsze wybierałem tradycyjny pryzmat, niż nawet najlepszy wizjer OLED czy AMOLED, głównie ze względu na różne opóźnienia i przekłamanie barw. Pierwszym aparatem, który złamał moją niechęć do tej technologii jest właśnie Olympus OM-D E-M1. Zastosowany tu wizjer ma imponującą rozdzielczość aż 2,36 mln punktów, powiększeniu 1,48 x (około 1,3 x większe niż w typowej lustrzance) i 100% pokryciem kadru. Osobiście jestem nim zachwycony. Gwarantuję, że każdy z Was poczuje zaskoczenie, kiedy pierwszy wraz przyłoży E-M1 do oka. Wizjer jest ogromny, przejrzysty, bardzo jasny i dokładny. Celownik pozostawia w tyle inne elektroniczne konstrukcje tego typu, a pod względem wyświetlanego obszaru, jest porównywalny, jeśli nie lepszy od topowych pełnoklatkowych lustrzanek z tradycyjnymi celownikami. Nie ma też problemu z odświeżaniem obrazu, co niestety zdarza się w innych wizjerach. Poza tym ma szereg zalet tego typu wyświetlaczy – może pokazywać wykonane zdjęcia, lepiej sprawdza się w nocy, wyświetla wiele pomocnych parametrów.
Nie można przy tym wszystkim zapomnieć o wysokiej jakości zdjęć gwarantowanej przez Olympusa OM-D E-M1 z dobrym szkłem. W czasie testów miałem do dyspozycji obiektyw Olympus M.Zuiko Digital 17 mm f/1,8 oraz Olympus 12-60 mm f/2.8-4 z systemu Cztery Trzecie wraz adapterem do Mikro Cztery Trzecie.
Korzystałem głównie z pierwszego szkła, które daje mój ulubiony ekwiwalent ogniskowej 35 mm- idealny do fotografii ulicznej, reportażowej, ale też podróżniczej czy nawet krajobrazowej. Obiektyw jest ostry, ma piękną plastykę i dobrze współpracuje z OM-D E-M1. Jest też nieduży i lekki.. Ten zestaw moim zdaniem sprawdzi się w roli towarzysza długiej podróży. Aparat ma rozmiary w sam raz – nie jest za duży, ani za ciężki, ale zarazem wystarczający, aby oferować pełen komfort fotografowania. Plusem są też uszczelnienia magnezowej konstrukcji i łączność Wi-Fi, która wbrew pozorom może być przydatna w podróży (żeby np. szybko zgrywać zdjęcia na telefon, tablet czy laptopa).
Ekran dotykowy to produkt najwyższej jakości. Dobrze reaguje na dotyk, którym można wyznaczać punkt AF, wyzwalać migawkę czy przeglądać wykonane zdjęcia. Ekran jest kontrastowy i jasny. Jest odchylany do góry i w dół, chociaż nie wykonamy nim autoportretu, jak w przypadku Olympusa PEN E-PL5. Konstrukcja wyświetlacza jest też o wiele grubsza, niż w modelu PEN E-P5. Pod tym względem bliżej jej do OM-D E-M5. Jeśli jest to rzeczywiście spowodowane wyższą odpornością na zarysowania i zachlapania, jak deklaruje producent to jestem za takim rozwiązaniem.
Szkoda jedynie, że w trybie podglądu zdjęć, ekran nie wykorzystuje technologii gestów. Jestem przyzwyczajony, że zdjęcia dotykowo powiększa się dwoma palcami, jak w każdym smartfonie. Tymczasem w OM-D E-M1 nie ma takiej możliwości. Fotografie powiększa się niedużym suwakiem pojawiającym się na prawym boku ekranu. Ten element nadaje się do poprawy.
Stabilizacja obrazu działa bardzo dobrze, co jest również odczuwalne w trybie filmowania: z ręki, bez stabilizatora, można wykonywać płynne najazdy, przybliżenia czy rejestrować nieporuszony, stabilny obraz, trzymając aparat wysunięty mocno do góry czy w nietypowej pozycji. Świetnym dodatkiem jest też moduł Wi-Fi. Aby połączyć się z aparatem, wystarczy zainstalować w smartfonie lub tablecie aplikację Olympus Image Share (dostępna w App Store oraz Google Play) i zeskanować odpowiedni kod QR z ekranu aparatu. Połączenie zostanie nawiązane automatycznie i zapamiętane.To najbardziej dopracowany system funkcji Wi-Fi oraz aplikacji.
Autofokus
Olympus OM-D E-M1 otrzymał podwójny system FAST AF, który ma zapewniać szybkie działanie autofokusu zarówno z obiektywami Mikro Cztery Trzecie, jak i Cztery Trzecie, które można przymocować do E-M1 poprzez adapter. W sumie daje to aż 63 szkła do dyspozycji. To bogata oferta, wśród której można znaleźć naprawdę dobre obiektywy.
Nowy dualny system AF sprawia, że bezlusterkowiec potrafi automatycznie wykryć rodzaj używanego obiektywu i sam dobiera odpowiedni rodzaju AF. Obiektywy systemu Cztery Trzecie pracują z wykorzystaniem detekcji fazy, a szkła Mikro Cztery Trzecie wykorzystują detekcji kontrastu. I tak, w trybie detekcji fazy do dyspozycji jest 37 punktów ostrości, a w trybie detekcji kontrastu aż 81 punktów.
Korzystając z dedykowanego obiektywu Olympus M.Zuiko Digital 17 mm f/1,8, aparat potrafił błyskawicznie uchwycić ostrość. Trudno w ogóle zmierzyć czas ostrzenia, ale w większości przypadków nie przekraczał 0,5 s. W wielu sytuacjach zdjęcia były wykonywane w mgnieniu oka po wybraniu punktu ostrości na ekranie. W gorszych warunkach oświetleniowych ustawienia ostrości trwało ok. 1 s. co i tak jest dobrym rezultatem. Autofokus w OM-D E-M1 pracuje jeszcze lepiej, niż w OM-D E-M5. Odnoszę wrażenia, że to najszybszy AF na rynku.
Byłem zaskoczony, jak dobrze aparat radził sobie z ustawianiem ostrości również z obiektywem Olympus 12-60 mm f/2.8-4 z systemu Cztery Trzecie z adapterem. To duża, uniwersalna konstrukcja, która zapewne gości w torbach wielu użytkowników lustrzanek Olympus z serii E. Z najnowszym Olympusem OM-D E-M1 jest w pełni użyteczny. W dobrych warunkach taki zestaw ostrzy w czasie ok. 0,5 – 1 s. W gorszych warunkach czas spada do maksymalnie 2 s. Cały aparat dobrze leży w dłoni i nie jest aż tak komiczny z wyglądu, jak Canon EOS-M z adapterem i obiektywem EF 24-70 mm f/2.8 II.
Szybkość i wydajność
Aparat uruchamia się w mgnieniu oka i działa płynnie, bez zacinania się czy spowalniania. Spust migawki reaguje błyskawicznie.
Dobrze radzi sobie też bufor pamięci. Przy zapisie plików w formacie RAW na karcie SDHC SanDisk Ultra 10 class, Olympus OM-D E-M1 osiąga deklarowaną przez producenta prędkość 10 kl./s przez ok. 3 s, a potem prędkość spada do 2 kl./s. W trybie JPG prędkość 10 kl./s jest utrzymywana przez 4.5 s, po czym spada do 8.5 kl./s. Warto tu podkreślić, że przy pracy z plikami JPEG, praktycznie nie byłem w stanie zapchać bufora, aby przestał rejestrować kolejne zdjęcia.
Jakość zdjęć - szumy
Minimalne szumy są zauważalne przy ISO 800. Nie wiele gorzej jest przy czułości ISO 1600, a dopiero przy ISO 3200 można zauważyć więcej cyfrowej ziarna. Zdjęcia wykonane przy ISO 6400 są do zaakceptowania, chociaż zaczynają być mocniej wyraźne przebarwienia. W skrajnej sytuacji można skorzystać z ISO 12800, a najwyższa czułość już raczej do niczego sensownego się nie nadaje.
Jakość zdjęć - oddanie szczegółów
Zdjęcia są pełne detali do ISO 1600. Drobny spadek następuje przy ISO 3200 i 6400, a spora degradacja szczegółów przy ISO 12800.
Przykładowe zdjęcia
Wszystkie zdjęcie zostały wykonane w formacie RAW i wywołane w programie Adobe Camera RAW 8.2 na standardowych ustawieniach.
Co nam się podoba
Olympus OM-D E-M1 to naprawdę dopracowany aparat. Postęp w porównaniu do modelu OM-D E-M5 (którego nie zastępuje, ale który był flagowcem do tej pory) można zauważyć praktycznie w każdej dziedzinie. Aparat ma bardzo dobrą ergonomię, jest świetnie wykonany, szybki (do 10 kl./s + duży bufor), wydajny, nowoczesny (dopracowany system komunikacji przez Wi-Fi). Ma duży, odchylany, dotykowy ekran i ogromny, najlepszy na rynku elektroniczny wizjer. Do tego błyskawiczny i niezwykle skuteczny podwójny system FAST AF, który zapewnia szybkie działanie autofokusu zarówno z obiektywami Mikro Cztery Trzecie, jak i Cztery Trzecie. A tu, w sumie do wyboru mamy ponad 60 szkieł. No i przede wszystkim – wysoka jakość zdjęć, małe szumy i dobre oddanie szczegółów do ISO 3200. E-M1 radzi sobie pod tym względem znacząco lepiej, niż E-M5.
Co nam się nie podoba
Czy Olympus OM-D EM-1 ma jakieś minusy? Oczywiście – kilka drobnych. Zaślepki, które irytująco często wyskakują i mogą się zgubić. Szczególnie zaślepka do gniazda na akcesoria na górnej ściance. Poza tym, menu podręczne nie zachęca do używania, a to pełne, rozbudowane, praktycznie nie działa z dotykiem. Trochę szkoda, że odchylany ekran nie jest tak zgrabny i cienki, w modelu PEN E-P5, ale to naprawdę szczegół.
Werdykt
Nowy flagowy bezlusterkowiec Olympus OM-D E-M1, według zapewnień producenta, ma rozwiązać problem właścicieli lustrzanek pełnoklatkowych i APS-C. Odważne zapewnienia! Oczywiście, wiele zależy od fotografa i jego preferencji, ale w tych słowach jest dużo prawdy. To pierwszy bezlusterkowiec, który moim zdaniem może z wypiętą piersią i bez hipokryzji nosić miano profesjonalnego bezlusterkowca z najwyższej półki. E-M1 dorównuje pod wieloma względami profesjonalnym lustrzankom. Jest ich odpowiednikiem w swojej kategorii. Sprawdzi się w fotografii reporterskiej, ulicznej, a w szczególności podróżniczej.
Jedynym elementem, w którym Olympus OM-D E-M1 nie dorówna w pełni pełnoklatkowym, profesjonalnym korpusom, jest jakość zdjęć. Inżynierowie japońskiego producenta robią co mogą, aby rozwijać matryce M 4/3 i rzeczywiście idzie im coraz lepiej. Nie da się jednak oszukać fizycznych rozmiarów matryc, które są zdecydowanie mniejsze, przez co dają gorszą plastykę na zdjęciach. Z drugiej strony, dzięki małym rozmiarom matrycy, mniejsze są też obiektywy i cała konstrukcja, co jest ogromną zaletą dla wielu fotografów. Poza tym, nawet ta gorsza jakość zdjęć, jest w wielu przypadkach całkowicie zadowalająca.
Elementem, który mocno zbliża E-M1 do profesjonalnych korpusów jest także cena. Aparat kosztuje ok. 7000 zł i ok. 10 000 zł za zestaw z nowym obiektywem 12-40 mm.
Flagowy Olympus OM-D E-M1 jest najbardziej zaawansowanym i najlepszym bezlusterkowcem tego producenta w historii. A w mojej osobistej ocenie, także najlepszym aparatem systemu M 4/3.