Oto najlepsze obiektywy do portretów, jakimi fotografowaliśmy
Praktycznie każdy z nas robi portrety. Różni nas jednak podejście do tego rodzaju fotografii – jedni z nas fotografują na ulicy, inni w studiu. Bez względu jednak na sposób, w jaki uprawiamy fotografię – łączy nas jedno - fotografujemy ludzi. Z jakich obiektywów korzystamy? O swoich typach opowiadają Jakub Kaźmierczyk, Michał „Massa" Mąsior oraz Marcin Watemborski.
10.03.2017 | aktual.: 10.03.2017 15:17
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Portret gości praktycznie w każdej dziedzinie fotografii: dokumencie, reportażu, modzie, fotografii artystycznej czy nawet fotografii użytkowej. My, osoby tworzące Fotoblogię, uprawiamy różne gatunki obrazowania. Kuba lubuje się w fotografii użytkowej i portretach, „Massa" fotografuje modę, a Marcin umiłował fotografię artystyczną. Ze względu na różnice w naszych podejściach – każdy z nas fotografuje innym sprzętem. Poniżej dzielimy się z Wami naszymi spostrzeżeniami i uwagami dotyczącymi naszych ulubionych szkieł portretowych.
Nie ma jednej słusznej ogniskowej do portretu
Może zacznijmy od samej ogniskowej. Dla mnie nie ma jedynej słusznej do portretu. Zrobiłem całe mnóstwo szerszych portretów ogniskową 35 mm, nieco bliższych, szkłami o ogniskowej 50 mm, natomiast do wąskiego, typowego portretu, lubię sięgać po ogniskową 85 mm. Wszystko, co powyżej tej ogniskowej, jest już dla mnie za długie, chyba że mówimy o ciasnym portrecie studyjnym. Wtedy lubię sięgnąć po magiczne szkło Olympus M.Zuiko Digital 75 mm f/1.8 ED. Jeśli jednak miałbym wybrać jedną ogniskową, pewnie postawiłbym na obiektyw 85 mm. Całą postać też da się nim sfotografować, a przy bliskich portretach nie trzeba martwić się o przerysowania.
Dostając pytanie o jeden, konkretny model obiektywu, wybieram szkło ze stajni Zeissa, a konkretnie model Batis 85 mm f/1.8. Doskonale pamiętam, kiedy dostałem je do testów przed wylotem do Dubaju. Po pierwszych zdjęciach z Karoliną wiedziałem już, że muszę mieć to szkło. Za co je pokochałem? To przede wszystkim obiektyw, który rysuje tak, jak lubię, czyli po niemiecku. Bokeh jest dość twardy, typowo zeissowski, ale nienachalny. Do tego Batis jest piekielnie ostry od w pełni otwartej przysłony.
Przechodząc z Canona i szkieł 85 mm f/1.8 oraz 85 mm f/1.2L, zawsze byłem przyzwyczajony, że trzeba je przymknąć, żeby były używalne. W Zeissie takiego problemu nie ma. Kiedy biorę go na zdjęcia, zawsze pracuję na otwartej przysłonie. Może to głupie, ale uwielbiam rzeczy, które podobają mi się z wyglądu, więc Batis ma wszystko, czego oczekuję od sprzętu fotograficznego. Jest niesamowicie dobrą maszyną, pięknie rysuje, a do tego świetnie wygląda.
Słowo „portretówka" to już przeżytek
Podręczniki, z którymi stawiałem pierwsze kroki, mówiły, że do portretów używa się obiektywów o ogniskowych 100-135 mm. Kilka lat później Canon wprowadził 85-tkę f/1.2, jako ulubioną ogniskową fotografów mody, szybko jednak zaczęto o nim mówić jako o obiektywie przeznaczonym do portretu. Jasne jest, że mówiąc „portretówka” chodzi o obiektyw o takiej ogniskowej, która gwarantuje dobre odwzorowanie twarzy, a zarazem sprawia, że fotografowana osoba pozostaje w strefie komfortu. Jednak jeśli sytuacja wymaga użycia szerokiego kąta, to czy obiektyw 35 mm nie może być "portretówką"? Albo 28-ka? Myślę, że może. Oczywiście zwyczajowo używamy określenia "portretówka" na obiektywy umiarkowanie wąskokątne, jednak szczególnie w dobie wolności twórczej ta nazwa wydaje się być swego rodzaju przeżytkiem.
Mój kolega kupił sobie kiedyś 135-tkę do pełnoklatkowego Canona, postanowił ją od razu przetestować, zaciągnął mnie w, jego zdaniem, interesujący plener, żeby przestrzelić swoją nowość. Efekt tego był taki, że moja dość okrągła twarz stała się naleśnikiem. W tym wypadku wziął sobie kiepskiego modela lub bardziej jednak kiepski obiektyw do konkretnego człowieka…. To trochę tak, jakby na koncert Pearl Jamu wybrać się w klasycznie skrojonym garniturze, albo do filharmonii przyjść w ładnym swetrze. Za każdym razem świetne ciuchy, tylko niedobrane do okazji. Inaczej będziemy fotografować prezesa, inaczej clowna. Choć i tak wszystko będzie uzależnione od pomysłu.
W portretach skupiam się mocniej na świetle niż sprzęcie. Najwygodniej jednak pracuje mi się klasycznym standardem - 50 mm, dla pełnej klatki. Korzystając ze średnich formatów, wybieram najczęściej szkła 70-80 mm. Warto zaznaczyć, że sposób odwzorowania 70-tki dla matrycy 33 x 44 mm jest różny od 50-tki dla 24 x 36 mm. W kadrze mieści się podobnie dużo elementów, jednak odwzorowanie 70-tki będzie takie jak w 70 mm dla klasycznej pełnej klatki. To wszystko pozwala mi patrzeć przez wizjer w sposób zbliżony do rzeczywistego. Czasem sytuacja wymaga wydłużenia ogniskowej. Szczególnie kiedy modelka/model nie czuje się dobrze z moim obiektywem przed jej/jego nosem. Zdarza mi się jednak pracować także i 28-ką. Choć wówczas bardziej chodzi o zakłamanie rzeczywistych proporcji.
W fotografii portretowej trudno jest mówić o „odpowiednim szkle”
Jak zauważył Massa – czasem 28-ka albo 35-tka wygra z 85-tką, klasycznie uznawaną za królową portretu. Wszystko zależy od tego, co chcemy osiągnąć – jak chcemy pokazać naszego bohatera czy chcemy go odciąć od tła, jak chcemy skompresować otoczenie i ile go pokazać.
Na jakimś etapie fotografowania szukałem „idealnej portretówki” - sprawdzałem różne szkła od Canona EF 50 mm f/1.4, przez EF 28mm f/1.8, EF 85 mm f/1.8 po 85 mm f/1.2 oraz, 100 mm f/2.8 Macro oraz EF 135 mm f/2.0. Każdy z obiektywów cechował się kompletnie innymi parametrami – w jednym miałem dobrze pokazane tło, w innym „beczkowatość” sprawiała, że był wyjątkowy. Jednak najbardziej do gustu przypadła mi 135-tka. To szkło jest ostre od pełnej dziury, pozwala na osiągnięcie bardzo filmowej kompresji otoczenia i oglądając zdjęcia przykładowe z tego szkła, wyobrażałem sobie, jak wyglądałyby w proporcjach Panavision. Rozmycie tła jest cudowne, ponadto obiektyw świetnie leży w rękach. To chyba najczęściej używane przeze mnie szkło na cyfrze.
Ze względu na moje umiłowanie do Canona EF 135 mm f/2.0 L USM na „pełnej klatce” doszło do tego, że pokusiłem się o szkło Carl Zeiss Jena 180 mm f/2.8 do mojego Pentacona Six. Po przeliczeniu ogniskowej z formatu 6x6 cm na 35 mm daje to ekwiwalent około 100 mm. Te 35 mm to jednak spora różnica, ale 180-tka była najdłuższym szkłem, jakie udało mi się dorwać. Dodatkowo – trafiłem na bardzo tanią sztukę na portalu aukcyjnym, więc niespecjalnie się nad tym zastanawiałem. Jestem piekielnie zadowolony z efektów. Oprócz tego często korzystam również z obiektywu Carl Zeiss Jena 120 mm f/2.8 (ekwiwalent 66 mm dla małego obrazka), który cechuje się dość ostrym bokehem, aczkolwiek miło się go używa.
Jestem zadowolony z efektów, które otrzymuję dzięki tym szkłom, chociaż ostatnimi czasy coraz większe uznanie zdobywa u mnie najtańsza, plastikowa 50-tka od Canona – stara Canon EF 50 mm f/1.8 II. Do dziś uważam to za najlepszy standard w systemie tego producenta (jakość do ceny) i coraz częściej „nifty fifty” gości u mnie na bagnecie.