Uliczne rozmowy: Paweł Piotrowski
Paweł Piotrowski skończył grafikę na wrocławskiej ASP. Zawsze fascynowała fotografia uliczna i dokumentalna. W rozmowie z Pawłem, opowiada on o tym, jak te sztuki przenikały się i kształtowały jego spojrzenie na świat.
07.06.2019 | aktual.: 26.07.2022 15:47
Tymon Markowski: Kim czujesz się bardziej - grafikiem czy fotografem? Czy doświadczenie w tworzeniu obrazów przed komputerem przekłada się na sposób pracy z aparatem? Jak te dwie dziedziny w Twoim przypadku na siebie oddziaływują?
Paweł Piotrowski: Bez chwili zastanowienia - fotografia jest mi zdecydowanie bliższa, dlatego też uważam się za fotografa. Jednak należy tutaj zaznaczyć, że chodzi o fotografię dokumentalną, w której przedstawiam obiekty, bądź sceny w sposób naturalny, nie ingerując w nie. Nie kreuję jakiejś rzeczywistości na podstawie określonej wizji, co jest niezwykle modne w ostatnim czasie. Szczególnie widać to na licznych festiwalach, gdzie fotografia traktowana jest jako medium, a efektem finalnym jest obiekt powstały na bazie zdjęcia lub zdjęć - kolaż, wypalanie, wydzieranie, bazgranie, ale także cyfrowe przekształcanie. To jest teraz określane jako "visual storytelling”. A mi właśnie bardziej kojarzy się to z grafiką i chwilową modą, która niedługo zostanie zastąpiona jeszcze czymś innym. Być może na festiwalach niedługo będą wyświetlane jakieś interaktywne fotografie, na których widz będzie mógł ingerować w poszczególny obiekt oraz dalszy rozwój historii.
Zawsze staram się mieć przygotowany aparat przed wykonaniem fotografii. Lubię pracować na manualnych ustawieniach i nie być zdanym na elektronikę. Wtedy wiem, że jeśli coś popsułem, to jest to efektem mojego błędu. Nie lubię pracować nad materiałem zdjęciowym bezpośrednio po jego wykonaniu, dlatego, jeśli nie muszę, to nie robię tego. Myślę, że spory wpływ na takie przyzwyczajenie miało to, że uczyłem się fotografować na filmie. Fotografia cyfrowa wtedy dopiero się rozwijała i nie była tak łatwo dostępna. Nauczyło mnie to myślenia, bo miałem do dyspozycji tylko 36 klatek a nie 36 GB. Ale z drugiej strony ten proces był tak długi, że zapominałem o tym, co w ogóle fotografowałem. Zazwyczaj nocami w łazience hurtowo wywoływałem wiele filmów naraz. Potem jeszcze musiałem je zeskanować i to była jedna z fajniejszych rzeczy, kiedy po jakimś czasie odkrywałem na nowo wykonane zdjęcia. Minus tego wszystkiego był taki, że uczyłem się w wolniejszym tempie. Teraz początkujący fotografowie mają efekt swojej pracy od razu na wyświetlaczu. Fotografia pod względem technologicznym bardzo dynamicznie się rozwija. Śmiało można stwierdzić, że z każdym miesiącem aparaty umożliwiają uzyskiwanie coraz większych i doskonalszych technicznie plików. Dlatego też fotografia jest tak przystępna dla każdego, szczególnie dla użytkowników smartfonów. Dziś każdy kto ma smartfon jest fotografem. Aparat w telefonie to niesamowita wygoda - ja również z tego korzystam, ale głównie do celów rozrywkowych, komunikując się z rodziną i znajomymi. Chociaż zdarzyły się też takie momenty, kiedy nie miałem ze sobą normalnego aparatu i telefon okazywał się ostatnią deską ratunku.
Fotografia i grafika w mojej pracy przenikają się wzajemnie i mają wpływ na to, co robię. Podczas fotograficznych wędrówek bardzo lubię wyszukiwać odbicia w różnych płaszczyznach. To jeden ze sposobów obrazowania do których powracam - prawda, że to bardzo graficzny zabieg? Natomiast pracując graficznie bardzo przydatna jest wiedza i umiejętności fotograficzne podczas procesu tworzenia różnych materiałów. Oczywiście do jednego i drugiego potrzeba pewnej wrażliwości wizualnej, znajomości podstaw chociażby takich jak wiedza z zakresu kompozycji, ale także psychologii. Przecież bez względu na technikę trzeba umieć oddziaływać na widza. Obecnie nie zastanawiam się nad tym, czy kiedyś spróbuję połączyć ze sobą te dziedziny w jedno. Nie sądzę, by powstałe w ten sposób obrazy, bazujące na fotografiach, potrafiły wyrazić mnie w jakiś lepszy sposób, niż robię to obecnie. Życie codzienne i rzeczywistość zastana w dalszym ciągu dostarczają mi ogromnej dawki inspiracji i tego się trzymam.
Za "Dobre życie” otrzymałeś w 2016 roku tytuł Talent Roku od Pix.House, a następnie w 2018 roku nominację do Grand Press Photo. W ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego jeździsz fotografować Ukrainę. Jakie masz refleksje na temat rozwoju swojego stylu - tego co, oraz jak fotografowałeś na przestrzeni ostatniej dekady? I co jest trudniejsze – fotografowanie ludzi w dużych miastach, czy dokumentowanie małej społeczności w swojej wsi?
Przez wszystkie lata czerpałem radość ze zwykłego fotografowania i nie fascynuje mnie udawanie. Od samego początku swoją pracę opieram na obserwacji otoczenia. Aparat służy mi do wyławiania naturalnych, niepozowanych chwil. Czasami niewiele trzeba - wystarczy gest. Innym razem ciekawy układ światła, które pada na twarz lub sylwetkę osoby i buduje nastrój. Albo może to być jakaś abstrakcyjna historia, gdzie zupełnie przypadkowe elementy znajdujące się w scenie zaczynają na siebie oddziaływać.
Moje początki z fotografią były nudne jak flaki z olejem. W liceum plastycznym miałem taki przedmiot: podstawy fotografii i filmu. Praca na pierwszym roku polegała na przepisywaniu definicji i reguł z podręcznika do zeszytu. I tyle. Wiedza teoretyczna bez żadnego podparcia praktyką. Kiedy już dostałem w prezencie aparat, to naturalną rzeczą było rzucenie się w wir fotografowania wszystkiego i niczego zarazem, niczym azjatycki turysta. Minęło trochę czasu zanim pogłębiłem swoją wiedzę i umiejętności, a także poszerzyłem świadomość. Nauczyłem się fotografować w kolorze, co jest rzeczą zupełnie inną i trudniejszą niż operowanie czernią, bielą i szarościami. Fotografowałem wtedy na slajdach. Bardzo podobała mi się ta charakterystyka obrazu. Kiedy ustawiałem ekspozycję na światła pojawiały się mocne kontrasty, niezwykle jaskrawa kolorystyka świetlistych elementów, w których rozgrywała się historia była dla mnie urzekająca. Jak teraz wspominam kolejne zarwane nocki na oglądanie slajdów z rzutnika na ścianie, to już wiem, co będę robił w weekend. Slajd jednak miał swój bardzo poważny minus. Nie dość że był drogi, to niemalże drugie tyle musiałem płacić za jego wywołanie, o ramkach do rzutnika nie wspominając.
Z czasem dojrzałem fotograficznie i zmieniłem swoje nastawienie do tego, co mnie otacza. Dostrzegłem ogromny potencjał w miejscu, w którym żyję. Uświadomiłem sobie, że bez sensu poszukiwałem pewnych powtórzeń i opatrzonych klisz w gminie Dobroszyce, bo te okoliczne wioski nie są i nigdy nie będą takie, jak Nowy Jork czy Londyn. Zacząłem więc fotografować moje otoczenie takim, jakie jest. W "Dobrym życiu” opowiadam o sobie i rodzinie, więc są tam portrety rodziców. Fotografuję też wydarzenia, takie jak: rajdy harcerskie, które organizuje moja siostra, wybory sołeckie czy gminne święto plonów. Zwykłe rytuały dnia codziennego, pracujących sąsiadów, a także zmieniający się okoliczny krajobraz. Czasami spaceruję, czasami jeżdżę rowerem, innym razem wsiadam w samochód. Aparat mam prawie zawsze ze sobą, więc kiedy tylko coś mnie popycha do tego, abym działał, to nie zastanawiam się ani chwili. Początkowo nie było mi łatwo dojść do tego, bo ta gmina niczym szczególnym się nie wyróżnia. W całym kraju są setki innych podobnych do niej – same pola i lasy. Kiedy pracowałem przez jakiś czas w lokalnym urzędzie gminy usłyszałem od współpracownika, że Dobroszyce tak nie wyglądają, że pokazuję tylko brzydkie i przytłaczające rzeczy, a powinienem ładne i kolorowe. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Jestem zdania, że te zdjęcia mają słodko-gorzki smak, bo tak wygląda tutaj dobre życie. Stale się ono zmienia, a z perspektywy upływu czasu widać te zmiany właśnie na fotografiach. Chciałbym, aby kiedyś powstała z tego publikacja w formie książki.
Moja fotograficzna praca zaowocowała kilkoma nagrodami, co mnie bardzo cieszy. Moim zdaniem miało to przełożenie na otrzymanie stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W jego ramach realizuję projekt "Rodacy - o Polakach na Ukrainie”. W przeciągu kilku ostatnich lat, podczas wakacji, jeździłem do Sądowej Wiszni. To miasteczko na Ukrainie, w którym jako wolontariusz, razem z poznaną grupą młodzieży, porządkowałem opuszczony polski cmentarz. Oczywiście równocześnie też fotografowałem. Zapragnąłem przyjrzeć się współczesnemu życiu innych przedstawicieli polskiej, 150-tysięcznej społeczności, która rozsiana jest w wielu miejscach na terenie Ukrainy. W miejscach, które od wielu lat formalnie nie należą do Polski, dokumentowałem różne inicjatywy oraz portretowałem ludzi, którzy są przywiązani do naszej wspólnej tradycji i pochodzenia. Odbywało się to w czasie szczególnym dla Polaków - mam na myśli stulecie odzyskania niepodległości. Ta wspaniała przygoda tak naprawdę dopiero się rozpoczęła, ponieważ są takie miejsca w których nie byłem, a wiem, że muszę tam pojechać. Do innych chciałbym też wrócić. Ta seria jest inna niż wszystko to, co robiłem do tej pory. Dużo czasu zajęło planowanie oraz nawiązywanie kontaktów - z częścią ludzi koresponduję do dnia dzisiejszego.
Jeśli miałbym jakoś podsumować cały ten czas spędzony na pracy fotograficznej, to uważam, że zabawa fotografią i chęć nauki nowych rzeczy sprawiła, że opowiadałem zupełnie różne historie pod względem tematycznym, jak i stylistycznym. Najtrudniejszą rzeczą w tym wszystkim było wyjście ze swojej strefy komfortu, musiałem poradzić sobie z wewnętrznymi blokadami. Nie wiedziałem, jak zacząć fotografować nieznajomych ludzi - każdy z nas jest inny i musi poradzić sobie z tym oporem na swój sposób. Moim zdaniem trzeba być pewnym siebie i wierzyć w to, co się robi – być po prostu autentycznym, niezależnie od miejsca, w którym pracujesz. W dobie internetowych memów i śmiesznych obrazków należy pamiętać o szacunku do drugiego człowieka. Warto otworzyć się na dialog z nim. Nie ma też sensu ciągle przeć do przodu, bo czasami lepiej się zatrzymać i poczekać na rozwój wydarzeń.
Na twoich zdjęciach często zobaczyć można twoją życiową partnerkę Irminę. Zaryzykuję stwierdzenie, że jesteś jednym z tych fotografów, którzy przez swoje prace eksponują życie prywatne, także innej osoby. Gdzie u ciebie leży granica pomiędzy prywatnością, a twórczością?
Przede wszystkim fotografuję z potrzeby, bo chcę. Już dawno temu zmieniłem w swojej głowie nastawienie i nie uważam siebie za fotografa streetowego. Fotografiami opowiadam o tym, co mnie dotyczy. Pokazuję najbliższe otoczenie - w tym o moich bliskich, którzy siłą rzeczy oswoili się z tym, że patrzę na nich przez obiektyw. Najistotniejsze w tym wszystkim jest nawiązanie nici porozumienia i zbudowanie zaufania. Wtedy ludzie otwierają się i są bardziej swobodni, zaczynają zachowywać się naturalnie i to widać na zdjęciach. Fotografuję zwykłe, proste rzeczy. Nie szukam sensacji ani nie tworzę bajek - zależy mi na szczerości. Nie zapominam przy tym, aby dobrze się bawić, bo frajda z fotografowania jest dla mnie równie istotna. Bardzo ważne jest to, że zawsze mogę liczyć na wsparcie moich bliskich i za to jestem im wdzięczny.
Z Irminą jest tak, że dobrze się znamy. Kiedy gdzieś razem wychodzimy jest przyzwyczajona do tego, że na chwilę znikam, bo muszę zrobić zdjęcie. Stara mi się nie wchodzić w drogę i nie przeszkadzać, kiedy fotografuję. Zazwyczaj, jeśli chcę w spokoju fotografować, to działam w pojedynkę. To obopólna korzyść – ja mam spokojną głowę, a Irmina nie traci czasu. Rozumie mnie, ponieważ fotografowała w czasach liceum, ale bardziej, żeby dotrzymywać mi towarzystwa. Od dawna tego nie robi, bo ma zupełnie inne zainteresowania, ale jest zawsze przy mnie podczas ważnych dla mnie fotograficznych wydarzeń. Kiedy ją fotografuję, to zwraca uwagę na to, by ładnie wyglądać na zdjęciu - u kobiet to chyba normalne! Jednak cenimy sobie naszą prywatność, dlatego wielu zdjęć nie publikuję, a jeszcze większej liczby w ogóle nie robię. Czasami po prostu dobrze nam pobyć razem ze sobą i fotografowanie odstawić na bok.
Przez osiem lat prowadziłeś bloga Need4Street, jednak od 2017 roku postanowiłeś przejść na platformę Flickr. Czy czas fotoblogów już przeminął? Czy w dobie social media i postów sponsorowanych jest w ogóle jeszcze możliwe, żeby funkcjonować poza nurtem goniącym za lajkami, a mimo to zdobyć popularność?
Instagram i Facebook obecnie wiodą prym, i jeśli prowadzisz jakiegoś bloga poza nimi, to konieczne jest podanie informacji o nowym wpisie i umieszczenie linka, aby przekierować ruch sieciowy. Tak to po prostu funkcjonuje, czy nam się to podoba, czy nie. Wszystkie największe serwisy informacyjne przeniosły się na Facebooka i Twittera - tam skupia się internetowe życie. Ludzie pobieżnie czytają zajawki i jeżeli coś ich zainteresuje, to klikną w odnośnik. Teraz sporo rzeczy opiera się o modele biznesowe, wraz z pieniędzmi pojawiły się treści sponsorowane. Możesz dzięki temu łatwo zareklamować swoje usługi albo twórczość. Masa koncernów śledzi nasze poczynania w sieci i dostosowuje treści specjalnie pod nas, abyśmy łatwiej spełniali swoje marzenia. Każdy z nas jest w jakiś sposób częścią tego wszystkiego. Możesz zaistnieć na przysłowiowe 5 minut na wiele różnych sposobów.
Ja zmęczyłem się tym wszystkim, przestało mnie rajcować chwalenie się zdjęciami. Całe te mechanizmy, którymi kierują się media społecznościowe, są dla mnie niezrozumiałe. Tak naprawdę nawet nie staram się ich zrozumieć. Kilka lat temu jeden z fotografów zapytał mnie: z kim bardziej opłaca się kolegować, z Borysem Nieśpielakiem czy Jackiem Szustem? Moim zdaniem to dobitnie obrazuje, że pogubiliśmy się w dobie social mediów. Mam przyswojone inne wartości, dlatego wolę się od tego odciąć i robić swoje. Flickr mnie znudził i przestałem śledzić te wszystkie grupy i kolektywy, które się na ich bazie wytworzyły. Dawno temu przestałem także zgłaszać zdjęcia do udziału w różnych konkursach w ramach [nazwa miasta] Street Photography Festival. Aktywność na fotograficznych social mediach ograniczyłem do minimum. Mój fotograficzny blog Need4Street jest ciągle on-line. Ostatnio nawet przeszło mi przez myśl, by znów na nim coś opublikować. Póki co odłożyłem ten pomysł na bok. Najbardziej z całego procesu lubię po prostu fotografować. Jestem tylko ja, aparat, upływające chwile i zmieniający się krajobraz. Myśląc o fotografii nie traktujmy jej jako zbioru plików w sieci. Posiadanie portfolio on-line jest potrzebne osobom, które chcą zarabiać komercyjnie, ponieważ pomaga w pozyskiwaniu klientów. Choć i hobbystom może okazać się pomocne.
Na przestrzeni ostatnich lat zauważyłem wzrost wszelkiego rodzaju internetowych videoblogów dotyczących fotografii. Jako odbiorca mam wrażenie, że przeważają produkcje na temat technologii, a nie treści. Ciężko jest tworzyć taki program jak "Tam Gdzie Stało Lomo”?
TGSL to program, który powstał z inicjatywy Borysa Nieśpielaka, a współtworzymy go razem z Jackiem Szustem. W ciągu ostatnich miesięcy każdy z nas był skupiony na czym innym. Borys był zajęty produkcją, montażem, a następnie promocją i sprzedażą swojego filmu dokumentalnego "Wszystko z nami w porządku”. Nawiązał też współpracę ze znanym youtuberem i pracuje z nim przy produkcji różnych materiałów. Jacek przypomniał sobie o urokach bycia tatą. Ja natomiast zaangażowałem się w realizację mojego stypendialnego projektu. Trudno było nam się spasować, by móc regularnie tworzyć interesujące treści, dlatego też daliśmy sobie na wstrzymanie - ale wrócimy!
W kwestii samego contentu sprawa wygląda tak, że faktycznie, kiedy realizowaliśmy odcinki bardziej sprzętowe, to cieszyły się one większym zainteresowaniem. Tak było chociażby z naszym testem Sony A9, który dalej jest popularny. Borys, jako zarządzający całością, ma wgląd w statystyki, ale mnie te wykresy nie elektryzują. Pewnym jest to, że mamy pewną stałą grupę odbiorców, czasami nawet pytających nas, kiedy na kanale pojawi się coś nowego. Należy jednak zaznaczyć, że nasz program pojawił się ponieważ mieliśmy taką ochotę. Nikt nam niczego nie narzuca. Nie pojawiają się treści sponsorowane. Dyskutujemy o tym, co nas interesuje - są to tematy związane zarówno z treścią fotograficzną, jak i ze sprzętem. Co mi się osobiście podoba to fakt, iż jest nas trzech. Każdy z nas ma inne zainteresowania i zupełne inne podejście do różnych rzeczy, dlatego też często zderzamy ze sobą poglądy przedstawiając temat z różnych stron. Wcześniej często prowadziliśmy transmisje na żywo, a obserwatorzy mogli dzielić się swoimi opiniami na żywo. Potem się to trochę zmieniło, zdecydowaliśmy się na zmianę formuły programu na bardziej zaplanowany.
Co się tyczy fotograficznych youtuberów, to ja żadnego nie subskrybuję, ani nie oglądam. No chyba, że któryś ze znajomych poleci mi jakiś filmik w wiadomości prywatnej. Ale jestem przekonany, że każdy dzisiaj może znaleźć coś dla siebie: od porównywania ze sobą konkretnych modeli aparatów, po naukę podstaw fotografii. Dzięki temu ludzie mogą się szybciej uczyć. Ja preferuję osobisty kontakt z gronem zaufanych osób i rzeczową dyskusję.
Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski
Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie Street Photo Poland