Żałuję, że kupiłem ten sprzęt. Nie popełnij mojego błędu
Dobór sprzętu fotograficznego to często metoda prób i błędów, czytanie setek testów, przeglądanie tabelek i zdjęć przykładowych. Jednak mimo tego, że zdrowy rozsądek czasem mówi zdecydowane "nie", to i tak diabełek na ramieniu podpowiada, by kupić coś, czego później się żałuje. Oto moje największe wpadki sprzętowe.
Na rynku mamy wybór pośród setek, jak nie tysięcy obiektywów, korpusów, lamp błyskowych, przeróżnych gadżetów i innych rzeczy. Niektóre z nich, mimo renomowanego producenta czy pochlebnych opinii w internecie bywają po prostu koszmarne. Przyszedł czas na gorzkie żale i ubolewanie nad straconą kasą.
Łomo ŁK-A
Chyba każdy słyszał o legendarnej radzieckiej konstrukcji, będącą praktycznie kopią japońskiego kompaktu Cosina CX-1. Niestety niezbyt dokładną ani udaną kopią. Jakość obrazu pozostawia wiele do życzenia, nie wspominając już o uszczelnieniu i mechanice całego aparatu.
W 2019 roku udało mi się dostać w jednym z komisów Łomo ŁK-A (Lomo LC-A) wypuszczone na polski rynek – z instrukcją i gwarancją z maja 1990 roku oraz oryginalnym pudełkiem. Dołączona była też lampa błyskowa Toshiba. Zestaw w stanie niemal idealnym, wszystko chodziło, jak trzeba.
Problem polegał jednak na tym, że oczekiwałem zbyt wiele od tego aparatu. Samemu aparatowi nie mogłem wiele zarzucić. Po prostu chciałem super jakości obrazka po konstrukcji, która nie miała go oferować. W końcu od tego kompaktowego korpusu powstała cała lomografia, czyli sztuka fotografowania wszystkiego, wszystkim i byle jak. Bylejakość tego aparatu dla wielu osób ma urok. Niestety nie dla mnie i nie było mi dane zostać prawdziwym hipsterem.
Łomo szybko znalazło nowy kochający dom, a ja wybrałem Holgę 120N, która o dziwo bardziej przypadła mi do gustu. To aż dziwne, bo jej konstrukcja zostawia do życzenia jeszcze więcej, a jakość obrazu to porażka. Dla mnie jednak ma w sobie jakąś magię.
Canon EF 50 mm f/1.4 USM
Pamiętam, gdy przesiadałem się z Canona EOS 1000D na moją pierwszą pełnoklatkową lustrzankę. Był to Canon EOS 5D Mark II. Musiałem sprzedać mój ulubiony niegdyś obiektyw Canon EF-S 17-55 mm f/2.8 IS USM i wybrać coś nowego przeznaczonego do sensora pełnoklatkowego. Jako, że nie wiedziałem wtedy jeszcze, czego dokładnie potrzebuję, wybór padł na obiektyw Canon EF 50 mm f/1.4 USM.
Wówczas myślałem, że obiektyw z ultradźwiękowym układem AF i otworem względnym f/1.4 oraz standardową ogniskową będzie tym, czego potrzebuję. Jak bardzo się myliłem. 50-tka okazała się dla mnie wtedy zbyt szeroka do portretu, a zbyt wąska do zdjęć reportażowych. Na dodatek mój egzemplarz pozostawiał wiele do życzenia w kwestii optycznej – mniej więcej do przysłony f/4-f/5.6 był dość nieostry, więc nie nacieszyłem się dużym otworem względnym. Pewnie wynika to z tego, że to szkło powstało z myślą o aparatach na film, które miały inne wymagania niż cyfrówki.
Bardzo szybko sprzedałem tę 50-tkę i kupiłem obiektyw Canon EF 28 mm f/1.8 USM oraz Canona 85 mm f/1.8 USM. Bardzo szybko te szkła stały się moimi podstawowymi obiektywami, którymi zrobiłem wiele portretów, jak również koncertów. To było coś!
Z czasem 28 mm zamieniłem na Sigmę ART 35 mm f/1.4, a 85 mm na 135 mm f/2L USM. Do szklarni dołączyła również budżetowa, plastikowa 50-tka f/1.8 znana jako "nifty-fifty". Dzięki niej pokochałem tę ogniskową i obecnie pracując już w innym systemie nie wyobrażam sobie życia bez takiego szkła. Obecnie również korzystam z budżetowej wersji i jestem z niej bardzo zadowolony.
Lampa błyskowa Fujifilm EF-20
Gdy robiłem zdjęcia bezlusterkowcem Fujifilm X-T2, do zestawu była dołączona malutka zewnętrzna lampa błyskowa Fujifilm EF-X8. Stwierdziłem, że jest ona za mała i zapragnąłem czegoś większego, co umożliwiałoby mi błyskanie jedynie na wprost. Tak się złożyło, że tę lampę miał mój kolega i wymieniłem się za jeden chiński obiektyw. Wygrana sytuacja – kolega pozbył się lampy, której nie używał, a ja obiektywu. Ich wartość była zbliżona do siebie, więc bez problemu się dogadaliśmy.
Chwilę później okazało się, że ta lampa nie jest mi absolutnie do niczego nie potrzebna. Zacząłem fotografować w studio, a jeśli potrzebowałem światła zgodnego z osią obiektywu i tak używałem wspomnianej wcześniej malutkiej lampy. Jej zaletą było to, że nie potrzebowała zewnętrznego zasilania i mieściła się bez problemu w tylnej kieszeni spodni. Tak oto flash Fujifilm EF-20 stał się bezużyteczny i dołączyłem go do zestawu, gdy sprzedawałem korpus.
Obecnie używam 2 lamp reporterskich, ale raczej w formie przenośnego zestawu studyjnego. W razie potrzeby mogę wziąć jednego z moich Quadralite Stroboss 60S i wykorzystać z powodzeniem na gorącej stopce aparatu. Rada dla samego siebie na przyszłość: nie kupować budżetowych lamp do jednego zastosowania.
Panasonic Lumix G7 i 7artisans 7.5 mm f/2.8 Fisheye
Pewnego dnia naszła mnie myśl, by zacząć nagrywać wlogi. Oczywiście zabrakło mi na to czasu i chęci, ale to inna kwestia. Szukałem wtedy aparatu, który umożliwiłby mi kręcenie w rozdzielczości 4K przy 25 kl./s, ustawienie płaskich profili obrazu, ręczną kontrolę ekspozycji w trybie wideo oraz regulację poziomów dźwięku. Dodatkowo koniecznie chciałem, by miał obracany ekran oraz gniazdo mikrofonowe 3,5 mm. Chciałem kupić zestaw z obiektywem do 2000 złotych. To wszystko miał Panasonic Lumix G7 z kitowym szkłem 14-42 mm.
Problem polegał na tym, że ten aparat miał matrycę Mikro Cztery Trzecie, która w połączeniu z zestawowym obiektywem nie dawała zadowalającego obrazka. Działanie nagrywania było super, ale kolory, ostrość ani głębia ostrości mi nie odpowiadały. Kupiłem go w ciemno. Oczywiście miałem porównanie do innych aparatów i oczekiwałem po amatorskim korpusie profesjonalnych wyników. Przeliczyłem się.
Bardzo szybko przestał mi też odpowiadać obiektyw. 14 mm (ekwiwalent 28 mm na pełnej klatce) było dla mnie za wąską ogniskową, więc postanowiłem kupić coś szerszego – również budżetowo. Padło na chińskie szkło 7artisans 7,5 mm f/2.8 Fisheye. Specyficzny obrazek, duża dystorsja, brak głębi ostrości, ale sam obrazek był dość ciekawy. Niestety w połączeniu z moim korpusem, ten obiektyw nie łapał dobrze ostrości na odległości powyżej 1 metra, co skutkowało lekko rozmytymi filmami.
Zestaw, który miałem, skutecznie zniechęcił mnie do kręcenia wlogów. Teraz, gdy mam pod ręką Sony A7 III ze szkłem Samyang 24 mm f/2.8, obrazek mnie zadowala, ale trauma pozostała. Wciąż nie nagrywam i pewnie już do tego nie wrócę. Może to i lepiej dla świata.
Kto tanio kupuje, dwa razy kupuje
W przypadku akcesoriów fotograficznych, w większości przypadków prawdą jest to, że im coś jest droższe, tym jest lepsze. Jak wielu fotografów, chciałem przyoszczędzić na niektórych rzeczach, jak: statywy oświetleniowe (nawet nie wiem, ile tanich konstrukcji połamałem), wyzwalacze radiowe (było ich sporo…), parasolki zamiast porządnych softboxów, tanie paski, tanie torby, wszystko tanie. Najbardziej traumatycznym przeżyciem był zakup tanich sakiewek do pasa biodrowego. Nigdy nie zapomnę, jak podczas koncertu jedna z nich mi się oderwała i mój ukochany obiektyw Canon EF 135 mm f/2L USM poturlał się w nieznane z górki.
Po wielu przygodach zrozumiałem, że nie warto kupować czegoś szybko. Obecny sprzęt gromadziłem latami, ale wiem, że mogę być go pewny. Niektóre torby i plecaki, których używam oraz statywy mają dożywotnią gwarancję producenta. Co prawda były naprawdę drogie, ale myślę, żę było warto.
Rada na przyszłość? Nie spiesz się z zakupem wymarzonego sprzętu i nie idź na ustępstwa. Jeśli wymarzysz sobie konkretny produkt – odłóż pieniądze, bądź cierpliwy i go kup, a na pewno się nie zawiedziesz. Nie warto szukać półśrodków, bo i tak z czasem przekonasz się, że trzeba było kupić to, co chciałeś w pierwszej chwili.