Canon EOS 5Ds R - wojna na megapiksele ma się dobrze [wideotest]
Po trzech latach od premiery modelu 5D Mark III, Canon postanowił rozszerzyć ofertę o typowo studyjne modele EOS 5Ds i 5Ds R. Jak tytułowy aparat wypadł w naszym teście?
31.07.2015 | aktual.: 01.08.2015 21:59
Wstęp i wideotest
Od dłuższego czasu obserwuję zmiany na rynku fotograficznym. Zdziwiony jestem jego dynamiką, bo na przestrzeni ostatnich lat zmieniło się naprawdę dużo. Na rynku lustrzanek małoobrazkowych zostały już tylko trzy firmy (+ Sony z konstrukcjami SLT), a mimo to wcale nie jest nudno. Jeszcze do niedawna Canon i Nikon szły niemal łeb w łeb w kwestii ilości megapikseli na swoich matrycach.
Obydwie firmy miały również swoje studyjne serie, których ostatnimi przedstawicielami byli Nikon D3x i Canon 1Ds Mark III. To wielkie i ciężkie konstrukcje wykorzystujące obudowy swoich sportowych odpowiedników (D3s i 1D Mark IV). Jednak obydwie firmy zrezygnowały z kontynuacji tych serii, a rolę tę przejęły aparaty o mniejszych, nieco mniej wytrzymałych, obudowach, które jednak są bardziej przystępne cenowo, a podczas pracy w studiu, zintegrowany grip nie jest koniecznością. Według mnie to dobra droga, szczególnie, że wspomniane wcześniej aparaty kosztowały ponad 20000 zł.
W podobnym czasie Nikon zaprezentował model D800, a Canon - EOS 5D Mark III. W porównaniu z poprzednikami Nikon podniósł rozdzielczość aż trzykrotnie(!) - z 12 do 36 megapikseli, natomiast Canon raptem o 1 megapiksel (z 21 do 22 megapikseli). W tym momencie, przez trzy lata, Canon pozostawał w tyle w tej kwestii, nie mając w ofercie aparatu studyjnego. W międzyczasie pojawił się także Sony A7R z 36-milionową matrycą, co jeszcze bardziej oddaliło Canona od studyjnego tortu. W tym roku Canon zaprezentował jednak dwa nowe korpusy - 5Ds i 5DsR, które różnią się obecnością filtra dolnoprzepustowego. Tak więc ich budowa czy obsługa są identyczne. Różnice pojawiają się w momencie fotografowania szczegółowych elementów, ale temu przyjrzę się w dalszej części testu.
Canona EOS 5Ds R wraz z obiektywem Canon EF 11-24 mm f/4 L i EF 85 mm f/1.8 zabrałem ze sobą na urlop do Alicante i Walencji, gdzie powstało większość zdjęć testowych. Co ważne, nowych Canonów 5D nie należy traktować jako następców modelu 5D Mark III. Mimo wspólnej obudowy różnic jest naprawdę dużo, co sprawia, że tak samo wyglądające aparaty to zupełnie różne konstrukcje, kierowane do różnych grup klientów. Wszystkim różnicom przyjrzę się w dalszej części testu.
Budowa i obsługa
Gdy spojrzymy na nowe aparaty Canona, mamy deja vu. Przecież to Canon 5D Mark III... Rzeczywiście obudowy aparatów różnią się jedynie oznaczeniami modelu. To kawał porządnego stopu magnezowego pokrytego twardą, ale przyjemną w dotyku gumą. Do tego wyposażony jest w uszczelnienia. Ważący 845 gramów korpus świetnie leży w dłoni. Canon musiał dojść do wniosku, że nie ma sensu poprawiać tego, co jest naprawdę dobre.
Na górnej ścianie aparatu znajdziemy koło trybów z blokadą, duży górny wyświetlacz oraz zestaw przycisków odpowiadających m.in. za zmianę ISO, balansu bieli czy napędu. Nie zabrakło podświetlenia ekranu, a także przycisku funkcyjnego. Obok spustu migawki znajdziemy również jedno z kół nastaw.
Tylną ścianę aparatu zajmuje 3,2-calowy ekran o rozdzielczości 1,04 mln punktów, koło nastaw, joystick, przełącznik trybu Live-View, a także przycisk AF-on, blokady ekspozycji czy wyboru punktów AF. Po lewej stronie ekranu umieszczono przyciski wyboru stylu zdjęć, oceny w trybie przeglądania zdjęć, włącznik tego trybu, a także przycisk kasowania zdjęć. Obok wizjera znajdziemy przycisk menu i info. Spore rozmiary korpusu umożliwiły umieszczenie wielu elementów sterujących. Na szczęście dostęp do nich jest łatwy i intuicyjny, nie są one zbyt mocno zagnieżdżone.
Pierwsze różnice w budowie znajdziemy pod gumowymi zaślepkami w lewej części korpusu. Pod nimi ukryto złącze USB 3.0, HDMI, mikrofonu, x-sync i wężyka spustowego. W stosunku do modelu Mark III, nie znajdziemy gniazda słuchawkowego. Pod klapką na prawej ścianie znajdują się dwa sloty - na karty SD/SDXC/SDHC i CF. Wizjer oparty jest oczywiście o pryzmat pentagonalny, z powiększeniem 0,71 i 100% pokryciem kadru. Obraz jest jasny, klarowny i odpowiednio duży. Dodatkowo Canon zastosował technologie znane z modelu 70D i 7D Mark II. Dzięki nim możemy wyświetlić poziomicę, która niesamowicie ułatwia fotografowanie, a także szereg innych funkcji, które możemy zaprogramować z poziomu menu.
Warto wspomnieć, że aparat wyposażono w nowy zespół lustra i migawki, a także wzmocnione gniazdo statywu. Dzięki temu wyeliminowano drgania, które mogłyby powodować delikatne poruszenie zdjęć, co byłoby widoczne szczególnie przy takiej matrycy. Z tymi problemami borykał się Nikon w modelu D800 i Sony w A7R. Na zdjęciach testowych nie zauważyłem jakiegokolwiek poruszenia czy zmniejszenia ostrości, wynikającego ze zbyt twardej pracy zespołu lustra, więc jak widać, Canon nauczył się na błędach konkurencji. Rzeczywiście w porównaniu do modelu 5D Mark III, migawka i lustro pracują ciszej i z większą kulturą.
Obsługa
Wszystkie elementy sterujące działają tak, jak trzeba. Ergonomia jest naprawdę przemyślana, przyciski działają z należytym oporem, a wiele parametrów możemy zmieniać bez odrywania oka od wizjera. Joystick pomaga wybierać punkty autofokusu, natomiast kołami nastaw zmienimy parametry ekspozycji. Często korzystam z przycisków przy górnym wyświetlaczu i bardzo dobrze, że zostały wyciągnięte na zewnątrz obudowy. Aparat bardzo dobrze leży w dłoni, choć należy do największych korpusów na rynku.
Obsługę ułatwia również nowy ekran z nieco przeprojektowanym interfejsem. Rozdzielczość została tylko nieznacznie zwiększona, ale czcionki są wygładzone, a napisy nieco mniejsze. Dzięki temu wszystko wygląda nowocześniej i jest bardziej czytelne.
Menu
Menu ma standardowy układ. Na górze ekranu znajduje się 6 głównych zakładek, gdzie każda odpowiada za odpowiednie funkcje. Dodatkowo w ostatniej zakładce możemy zaprogramować najczęściej używane funkcje, z czego bardzo często korzystam, szczególnie sprawdzając dane akumulatora i formatując kartę pamięci. Dodatkowo przyciskiem Q uruchamiamy menu podręczne, gdzie zmienimy jakość zdjęć, balans bieli, pomiar światła czy parametry ekspozycji. W nowych 5D możliwe jest dostosowanie tych elementów do własnych potrzeb. Niemniej jednak w mojej pracy zdecydowanie częściej korzystam z górnego ekranu i przycisków wokół niego. W trybie Live-View również mamy możliwość uruchomienia menu podręcznego, ale i w tym wypadku wygodniej korzysta się z dedykowanych przycisków.
Fotografowanie w praktyce
Na co dzień fotografuję m.in. modelem 5D Mark III, więc po przesiadce na model 5Ds R nie było zdziwienia. Aparat wziąłem ze sobą na urlop do Hiszpanii, gdzie sprawdził się naprawdę dobrze, choć z obiektywem 11-24 mm f/4 L ważył ponad 2 kg, co sprawiło, że nie brałem go na każde wyjście z hotelu. Przemyślana ergonomia, wygodny chwyt, łatwa i szybka obsługa sprawiają, że ciężko powiedzieć złe słowo o obsłudze nowego 5Ds R.
Warto jednak wziąć pod uwagę, że jest to aparat przede wszystkim do zarabiania pieniędzy, a nie wakacyjnej fotografii. To, do czego musiałem się przyzwyczaić, to czas oczekiwania na wyświetlenie zdjęć na ekranie, który jest wyraźnie dłuższy niż w modelu 5D Mark III, choć należy pamiętać, że mamy do czynienia ze znacznie większymi plikami. Jest to aparat przeznaczony przede wszystkim do spokojnego robienia przemyślanych zdjęć, a nie fotografowania w seriach. Konieczne jest również użycie szybkich kart pamięci.
Canon jako pierwszy wprowadził możliwość użycia tzw. małych RAWów, co w przypadku fotografii, gdzie nie potrzebujemy aż 50 megapikseli, może okazać się dobrym rozwiązaniem. Nikon w modelu D810 również zdecydował się na taki zabieg, natomiast mały RAW ma tylko 10 megapikseli, a zabrakło pośredniej rozdzielczości około 20-25 megapikseli. Canon na szczęście wprowadził mały RAW 28 megapikseli i 12 megapikseli. Dzięki temu bez problemu możemy korzystać z 28 megapikselowych plików, również w zleceniach komercyjnych, gdzie użycie 50 megapikseli nie będzie koniecznością.
Kolejną nowością jest możliwość wykorzystania cropa, dzięki czemu po podpięciu teleobiektywów będziemy stosować mnożnik ogniskowych. Wtedy w wizjerze widzimy zaciemnienie nieużywanego fragmentu obrazu. Możemy zdecydować się m.in. na 30 megapikselowe zdjęcia z użyciem wycinka APS-H lub 20 megapikselowe zdjęcia z wycinka APS-C.
Podobnie jak w modelu 7D Mark II, zastosowano tu nowy akumulator LP-E6N o zwiększonej pojemności w stosunku do LP-E6 z modelu 5D Mark III (choć w pełni kompatybilny). Mimo że znalazłem informacje, że 5Ds R jest bardziej łakomy na energię, nie zauważyłem większego poboru w stosunku do 5D Mark III. Na czas całego testu, naładowałem ją tylko raz - przed wyjazdem. Zrobiłem nim około 1000 zdjęć, nakręciłem kilka klipów filmowych, wiele razy przeglądałem zdjęcia czy sprawdzałem funkcje w menu. Za to należy się duży plus.
Myśląc o zakupie EOS'a 5Ds/R należy pamiętać, że w porównaniu do aparatów oferujących około 20 megapikseli, komputer będzie znacznie bardziej obciążony. Podczas pracy z 5Ds R, mój nienajgorszy iMac (i5 3.2 Ghz, 16GB RAM, SSD) podczas tworzenia miniatur, pracy na plikach PSD czy innych czynnościach mocno zwolnił w stosunku do pracy z plikami z innych aparatów. Może się okazać, że inwestycja kilkunastu tysięcy złotych w nowy korpus będzie szła w parze z inwestycją w nowy komputer.
Autofokus
W tym wypadku nie dokonano istotnych zmian, ponieważ Canon zdecydował się wyposażyć modele 5Ds/R w układ znany z Canona EOS 1Dx i 5D Mark III, który jest oparty o 61 punktów, z czego 51 to punkty krzyżowe. Możemy zdecydować czy będziemy wybierać między wszystkimi 51, 15 czy 9 punktami AF oraz, czy główny punkt AF ma wykorzystywać dodatkowo sąsiednie punkty AF. Podczas zmiany orientacji aparatu punkt AF może automatycznie zmieniać swoje położenie.
Układ działa naprawdę szybko, sprawnie i celnie, czyli dokładnie tak, jak w modelu 5D Mark III. Dodatkowo poprawiono ustawianie ostrości przy fotografowaniu w trybie Live-View, mimo braku systemu Dual Pixel CMOS AF.
Szybkość i wydajność
W Canonie EOS 5Ds R zastosowano podwójny procesor Digic 6. Aparat działa szybko, bez opóźnień, a wszystkie funkcje uruchamiane są w momencie wciśnięcia danego przycisku. Podczas szybkiego wykonywania zdjęć trzeba uzbroić się w chwilę cierpliwości, aby móc je obejrzeć. Aparat sprawnie zapisuje je na karcie, ale dopiero po kilku sekundach od ostatniego zdjęcia możemy włączyć podgląd. Szybkość wykonywania zdjęć seryjnych to 5 kl./s. Przy zapisie RAW, prędkość utrzymywana jest przy 14 zdjęciach, natomiast przy zapisie JPG do 510 zdjęć. To dobry wynik, szczególnie biorąc pod uwagę, że każdy RAW waży ponad 60 megabajtów.
Filmy
Canon jasno komunikuje, że nowe modele 5D nie są stworzone do filmowania. Brak złącza słuchawek, czystego HDMI czy systemu Dual Pixel CMOS AF sprawiają, że w stosunku do leciwego 5D Mark III nic się nie zmieniło. Nie oznacza to oczywiście, że filmowanie 5Ds/R nie jest możliwe, ale nie zastosowano żadnych zmian na plus. Jakość filmów jest naprawdę dobra - obrazy z 5Ds R są pozbawione artefaktów, ostre i nie obarczone efektem mory, mimo braku filtra AA. To, co może doskwierać, to efekt rolling shutter. Filmy możemy nagrywać z kompresją ALL-I i IPB w rozdzielczości Full HD z prędkością 29,97 i 23,967 kl./s i HD 720p z szybkością do 59,94 i 50 kl./s. W stosunku do 5D Mark III nie znajdziemy 25 kl./s i niestety zabrakło Full HD z prędkością 60 kl./s.
Co ważne, zaszumienie w całym zakresie czułości jest akceptowalne. Nie pojawia się kolorowy szum, a jedynie zwiększa się ziarnistość wideo. Do ISO 1600 filmy są niemal zupełnie gładkie. Jeśli dodatkowo użyjemy profilu Cine-Style, filmy będą lepiej poddawać się gradacji.
Szumy
Canon 5Ds R wyposażony jest w matrycę CMOS o rozdzielczości 50 megapikseli, która obsługiwana jest przez podwójny procesor Digic 6. Taki tandem pozwala pracować z natywną czułością ISO 100-6400 z możliwością rozszerzenia o ISO 50 i 12800. Po opublikowaniu przez Canona tych danych podniosło się wiele negatywnych głosów o małym zakresie czułości. Warto jednak wspomnieć, że aparat dedykowany jest przede wszystkim do fotografii, gdzie wysokie ISO nie jest priorytetem. Do ISO 1600 zdjęcia są bardzo delikatnie zaszumione, natomiast zarówno ISO 3200, jak ISO 6400 możemy traktować jako w pełni używalne. Mocne zaszumienie pojawia się dopiero przy ISO 12800, ale nie pojawiają się żadne plamy kolorystyczne i w niektórych przypadkach również możemy z niej skorzystać.
Detale
Dzięki tak dużej ilości megapikseli zdjęcia są bardzo szczegółowe. Najlepszą jakość uzyskamy korzystając z czułości do ISO 1600. Kolejne czułości również zapewniają dobrą ilość szczegółów, choć przy ISO 12800 widać ich degradację.
Porównanie z 5Ds i 5D Mark III
Na zdjęcia testowe udało mi się zdobyć również egzemplarz 5Ds, choć główny test piszę w oparciu o model 5Ds R. Różnica między modelami polega na braku filtra AA w modelu 5Ds R. Dzięki jego brakowi zdjęcia są ostrzejsze, ale może pojawić się problem z morą. Rzeczywiście zdjęcia z 5Ds R są bardziej szczegółowe, choć różnice są naprawdę minimalne. Mimo zrobienia wielu zdjęć modelem 5Ds R, na których mogłaby pojawić się mora, naprawdę ciężko dostrzec ten efekt. Fotografując kawałek firanki, efekt jest nie większy niż w przypadku 5Ds czy 5Ds R. Muszę przyznać, że spodziewałem się, że mora będzie znacznie bardziej uciążliwa, ale przez cały okres testu nie dostrzegłem jej ani razu.
Mora
Ostrość
Zdjęcia przykładowe
Wszystkie zdjęcia zostały wykonane w formacie RAW, a następnie wywołane w Adobe Lightroom CC 2015 przy standardowych ustawieniach. Więcej zdjęć znajdziecie na naszym profilu w serwisie flickr.
Wybrane zdjęcia, gdzie w Adobe Lightroom CC 2015 zmieniona została wartość cieni na +100, a jasnych tonów na -100
Podsumowanie
Canon 5Ds R to aparat dla świadomego użytkownika, dla którego ilość megapikseli odgrywa kluczowe znaczenie. Decydując się na ten sprzęt, trzeba brać pod uwagę jego ograniczenia. Wspomnę jeszcze raz, że EOS 5Ds R nie jest kontynuacją serii, a jej uzupełnieniem, a na następcę 5D Mark III będziemy musieli jeszcze poczekać.
Co nam się podoba
Dobrze, że Canon wreszcie wrócił do wojny na megapiksele, 22 miliony pikseli w 2015 roku to już trochę zbyt mało, żeby liczyć się w fotografii reklamowej. Podoba mi się, że Canon nie starał się za wszelką cenę stworzyć aparatu wszystkomającego, a rozsądnie zdecydował, co będzie priorytetem w tym produkcie. Na plus na pewno należy policzyć jakość zdjęć, obsługę, wykonanie i drobne zmiany, o których pisałem w teście.
Co nam się nie podoba
Szkoda, że dodanie szybkiego złącza USB 3.0 musiało wiązać się z usunięciem gniazda słuchawkowego. Uważam też, że delikatne rozbudowanie funkcji wideo również mogłoby być bez problemu zrealizowane - w końcu w środku siedzi podwójny Digic 6.
Werdykt
Canon EOS 5Ds R to aparat dla konkretnego użytkownika. Japoński producent z pewnością ma apetyt na podgryzienie Nikona D810, ale także średnioformatowych korpusów. Oczywiście nowa seria EOS’ów nie spowoduje bankructwa np. Phase One, ale w niektórych projektach mały obrazek z powodzeniem zastąpi średni format. Zresztą już widziałem, że w ofercie niektórych dużych studiów fotograficznych pojawił się ten model. Z pewnością nie jest to aparat dla fotografów ślubnych czy reporterów. Canon EOS 5Ds R nie należy do najszybszych korpusów na rynku, nie jest też mistrzem w kwestii ilości szumów na wysokich czułościach. Jego największą zaletą jest to, że świetnie radzi sobie w tym, do czego został stworzony i nie udaje, że jest aparatem do innych dziedzin fotografii. Cena 16000 zł za 5Ds R i 15000 zł za 5Ds jest wysoka, ale trzeba na nią patrzeć przez pryzmat profesjonalisty. Nikon D810 kosztuje obecnie 11000 zł, ale w momencie wejścia na rynek jego cena wynosiłą 14000 zł. Obecnie czekamy jeszcze na Sony A7R Mark II, ale wszystko wskazuje, że jego cena również mocno przekroczy 10000 zł. Według mnie, nowe Canony są jak najbardziej warte swojej ceny, ale trzeba pamiętać, że najprawdopodobniej na przestrzeni kilku miesięcy ceny nieznacznie spadną, co tylko wyjdzie nam na korzyść.