Co z tą fotografią dokumentalną? Dokument fotograficzny na świecie. Ulotne chwile [cz.5]
Ulotne chwile, decydujący moment, fotografia migawkowa i ojcowie fotoreportażu, czyli piąta część cyklu "Co z tą fotografią dokumentalną".
23.12.2013 | aktual.: 26.07.2022 20:05
W opozycji do fotografii bulwarowej możemy postawić ruch „decydującego momentu” lub fotografii migawkowej, która miała zgoła inne założenia. Skupiała się na spokojnym sposobie pracy, obrazowała też inne obszary ludzkiej egzystencji.
Pierwsza połowa XX wieku przyniosła dla Paryża tytuł głównej metropolii sztuki. Milionowa stolica Francji, w której życie było mocno przyśpieszone, była również idealnym polem dla rozwoju fotografii migawkowej. Wielu fotografów zajęło się wtedy uprawianiem fotografii ulotnych chwil, która skupiała się głównie na człowieku. Fotografia ta wysunęła też na pierwszy plan piękno intymności ludzkiej i sfery prywatnej.
Idealnym przykładem opisującym podstawowe zasady fotografii decydującego momentu jest tekst napisany przez Henri Cartier-Bressona we wstępie albumu Henri Cartier-Bresson wydanego w 1987r.
Henri Cartier-Bresson:
Fotografia nie zmieniła się od początku swego istnienia, wyjąwszy stronę techniczną, która nie ma dla mnie istotnego znaczenia. Fotografowanie jest tylko pozornie zajęciem łatwym. W rzeczywistości to proces wieloaspektowy i złożony. Różnorodne zastosowania fotografii mają tylko jedno wspólne: samo narzędzie. Wszystko to natomiast, co aparat fotograficzny wytwarza, podlega nieuniknionym prawom tego świata marnotrawstwa, jego rosnącym napięciom i konsekwencjom ekologicznym. Nie interesuje mnie fotografia „robiona”, pozowana. Moje oceny mają charakter wyłącznie psychologiczny lub socjologiczny. Dzielę fotografików na takich, którzy aranżują zdjęcia, i takich, którzy udają się na poszukiwanie obrazu, który następnie zdejmują. Dla mnie kamera to szkicownik, instrument intuicji i spontaniczność, mistrzyni chwili, która środkami wizualnymi zadaje pytania i zarazem na nie odpowiada. Chcąc „przekazać” świat, trzeba się wczuć w wycinek, który pokazuje okienko dalmierza. Postawa taka wymaga koncentracji, dyscypliny przeżywania, wrażliwości i wyczucia geometrii. Prostotę wyrazu osiąga się wyłącznie przez maksymalną oszczędność środków. Fotografować to znaczy wstrzymywać oddech, uruchamiając wszystkie nasze zdolności w obliczu ulotnej rzeczywistości. W takiej chwili uchwycenie zdjęcia daje satysfakcję fizyczną i psychiczną. Fotografować to znaczy z najwyższą czujnością rejestrować wydarzenia, porządkując zarazem formy, w jakich one się wyrażają, by wydobyć ich charakter. Dla mnie fotografowanie – podobnie jak stosowanie wszelkich innych środków wyrazu – nie jest wymyślaniem, lecz odkrywaniem. Fotografia to możliwości krzyku, wyzwolenia, a nie próba udowodnienia własnej oryginalności. To sposób życia.
Znakomitym fotografem działającym w nurcie ulotnej chwili był Węgier André Kertész. Od 1912 roku nie rozstawał się z aparatem, fotografując we wszystkich warunkach oświetleniowych i atmosferycznych. Kertész na swoich fotografiach poprzez wytrwałość i ciężką prace próbował uchwycić ulotności i kruchość życia. Na początku pracował w Bukareszcie, potem od 1925 roku w Paryżu. Pomijał elegancie i reprezentacyjne strony miasta, fotografując boczne uliczki i często mroczne zaułki. Fotograf fascynował się codziennością, którą świetnie dostrzegał i wydobywał.
Kertész wyjechał do Nowego Yorku, gdzie chciał kontynuować swoją pracę. Pozostał jednak outsiderem w sztuce i w biznesie. Określał się nadal mianem fotografa amatora. Jego zdjęcia nie pasowały do profilu kolorowych magazynów, jak również czynnikom państwowym. Rok 1941 (przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny) przyniósł fotografowi, ze względu na jego pochodzenie, tytuł „enemy alien” co wiązało się z całkowitym zakazem publikacji. Kertész nie mógł również powrócić do Europy. Artysta czekał aż do swoich siedemdziesiątych urodzin na uznanie – jego prace trafiły do muzeum.
Henry Miller:
Podczas gdy to piszę zapada zmrok, ludzie wyruszają na kolację. Skończył się jeden z tych szarych dni, jakich w Paryżu nie brakuje. Kiedy minąwszy rząd budynków skręcam za rogiem, znów mnie niespodziewanie myśl o ogromnej różnicy między tymi dwoma miastami – Nowym Yorkiem i Paryżem. Ta sama godzina, ten sam ponury dzień, a jednak słowo szary, które wywołało to skojarzenie, ma niewiele wspólnego z owym gris, które w uszach Francuza budzi cały świat myśli i uczuć.
Takimi oto słowami, pisarz Henry Miller rozpoczął swoją powieść „Ciche dni w Clichy”. Właśnie w takich „szarych okolicznościach” pisarz poznał w 1932 roku fotografa Brassaia. Połączyła ich gorąca przyjaźń, a z perspektywy czasu widać również podobieństwa w ich twórczości mimo użycia innych środków artystycznych. Artyści zaznali nędzy, doświadczyli co to los głodnego tułacza, którego gnębi cenzura.
W opozycji do Cartier-Bresson fotograf Robert Doisneau lubił pomagać przypadkowi. W głośnym procesie o honorarium, który wytoczyli mu przypadkowi przechodnie, którzy podobno rozpoznali się na fotografii zatytułowanej „Pocałunek przed ratuszem” prawda wyszła na jaw.
Fotografowi udało się udowodnić, że para wysuwa oskarżenia bezpodstawnie, gdyż wynajął on profesjonalnych aktorów, którym zapłacił za pozowanie do tej fotografii.
Mimo faktu organizowania castingów do zdjęć, Doisneau zaskakiwał swoich protagonistów w najmniej spodziewanych sytuacjach. Rodziły się wyjątkowe, spontaniczne fotografie migawkowe. Oglądając zdjęcia autora mamy wrażenie zatrzymania chwili, tak jakbyśmy przypominali sobie swoją własną historię zapisaną na zdjęciu przed laty. Fotograf dał wyraz swojemu niezwykle wrażliwemu, humanistycznemu podejściu do życia, które przyprawił domieszką ciekawego poczucia humoru. Fotografie wyrażają afirmację życia autora oraz pokazują postawę radzenia sobie przy odnalezieniu się w ogromnym teatrze rzeczywistości.
Robert Doisneau:
Kłopoty z pamięcią to dla ludzi starych fantastyczna przykrywa, pod którą wprowadzając otoczenie w błąd. Nieporządek w szufladach wspomnień nie jest bowiem wcale niechciany. Niby przypadkiem gubią się akurat te wspomnienia, które nie wyróżniają się niczym szczególnym, by zrobić miejsce dla epizodów schlebiających naszej próżności.
Tak Doisneau porównywał kruczki podeszłego wieku do selekcji fotografii. Wychodził z założenia, że jedno zdjęcie może obejmować okres setnej części sekundy, a jego zdjęcie jest przedziałem czasu o długości jednej, dwóch lub trzech sekund. Czas ten został wręcz wyrwany rzeczywistości i stopił się z jego wspomnieniami, które były mu szczególnie drogie i bliskie.
Fotografia decydującego momentu stała się możliwa dzięki technologicznemu postępowi. Aparaty zyskały możliwość naświetlania krótkich czasów otwarcia migawki. Dzięki temu rówieśniczka „ujęć migawkowych” w malarstwie impresjonistycznym w latach dwudziestych ubiegłego wieku, znalazła szerokie zastosowania w praktyce fotograficznej. Nastąpiło przewartościowanie estetyczne fotografii, gdyż mniejsze znaczenie zaczęło mieć utrwalanie tego co trwałe, a atrakcyjne stało się utrwalanie tego co spontaniczne i ulotne. W przewartościowaniu tym upatruje się również pierwowzorów współczesnej fotografii ulicznej, reportażu i fotografii dokumentalnej.