2 miesiące z Fujifilm X100F. Zabrałem go do Chin i pokochałem [test]
Spędziłem 2 miesiące testując aparat kompaktowy Fujifilm X100F. Fotografowałem nim w Nicei, Londynie, Warszawie, Wrocławiu, ale przede wszystkim w czasie podróży w Chinach. Zobaczcie, co z tego wyszło i dlaczego się w nim zakochałem.
22.06.2017 | aktual.: 24.06.2017 15:08
Opis i specyfikacja
Fujifilm X100F to już czwarte wcielenie cenionego aparatu kompaktowego premium z matrycą APS-C. W 2011 roku, kiedy debiutował, japońska firma zadziwiła świat modelem X100. Stylowy kompakt nie miał w zasadzie konkurencji. Po 6 latach dalej na rynku pojawiło się kilka aparatów zbliżonych koncepcją, ale jednak nadal X100F nie ma naprawdę bezpośredniego rywala. Fujifilm X100F kosztuje ok. 6100 zł, a jego konkurenci to Leica Q (18 000 zł), Sony RX1R II (15 000 zł) czy Ricoh GR II (3500 zł). Dwa pierwsze z nich to aparaty pełnoklatkowe, od których X100F jest sporo tańszy, ale ma mniejszą matrycę APS-C. Z drugiej strony, aparat jest dużo droższy od poprzednika Fujifilm X100T, który obecnie można kupić za ok. 4500 zł oraz mało popularnego w Polsce Ricoha GR II.
Czy zatem warto zainteresować się nowym aparatem kompaktowym Fujifilm X100F? Sprawdziłem to przez 2 miesiące codziennego fotografowania, w tym przez miesiąc podczas mojej podróży do Chin.
Fujifilm X100F | |
---|---|
Producent | Fujifilm |
Data premiery | 2017 |
Rodzaj | Aparat kompaktowy |
Rozdzielczość matrycy | 24 Mpix |
Nośniki zapisu | SD |
Rodzaj wizjera | Elektroniczny |
Widząc ten aparat, wielu ludzi pyta czy jest na kliszę
Pierwsze wrażenie jest bardzo dobre. Fujifilm X100F wyraźnie nawiązuje do charakterystycznej dla tej serii aparatów stylistyki retro, która jest ceniona przez wielu fotografów. Tylko wprawne oko odróżni go od protoplasty, czyli modelu X100 z 2011 roku. I tylko wprawne oko odróżni go od tradycyjnego aparatu, jakie znamy sprzed lat. Sam spotkałem się kilka razy z pytaniami czy fotografuję aparatem na kliszę.
Bryła Fujifilm X100F jest dosyć prosta, charakterystyczna i bardzo przyjemna dla oka. Ten aparat można nawet traktować jak atrakcyjny dodatek do stylowego ubioru. Srebrna obudowa wykonana z magnezu jest w dużej mierze pokryta czarnym tworzywem imitującym skórę. Delikatnie zarysowany uchwyt z przodu pomaga pewniej chwycić aparat. Wprawdzie nie jest to duży grip, jak np. w X-T2, ale do tak małego (127 x 75 x 52 mm) i lekkiego (469 g) aparatu w zupełności wystarczy. Całość dobrze leży w dłoniach, przyciski pracują z duża kulturą, nic nie trzeszczy.
Uwagę zwraca również dbałość o szczegóły. Chodzi tu przede wszystkim o precyzyjne wyżłobienia czy też frezowanie na pokrętłach i tarczach. Ten piękny szczegół nadaje X100F ekskluzywnego charakteru i poprawiającego ergonomię pracy. Do pełni szczęścia w tej kwestii brakuje w zasadzie chyba tylko uszczelnień.
Przeprojektowany tył aparatu sprawił, że komfort pracy został znacząco ulepszony
Fujifilm X100F jest w zasadzie pierwszym modelem z tej serii, o którym mogę z czystym sercem napisać, że ma naprawdę dobrą ergonomię gwarantującą wysoki komfort fotografowania. Do Leiki mu jeszcze trochę brakuje, ale jest naprawdę dobrze. Chociaż nie idealnie. Projektanci w końcu zrobili porządek na tylnej ściance. Idąc śladami X-Pro 2 i X-T2, ekran został przesunięty maksymalnie do lewej strony. Dodano także, znany z tych modeli, dedykowany joystick do wyboru punktów AF. Moim zdaniem to element absolutnie kluczowy przy ocenie ergonomii.
Joystick ulokowano w miejscu, gdzie być powinien, zatem kciuk wędruje tam w naturalny sposób. Element ten pracuje z dużą kulturą, jest dosyć mały, ale precyzyjny i czuły, ale nie przesadnie wrażliwy. Wystaje ponad poziom tylnej ścianki na tyle, że można go rozpoznać po omacku i trafić palcem, mając aparat przy oku.
Tuż pod joystickiem ulokowano okrągły przycisk podglądu, dzięki czemu w łatwy sposób możemy podejrzeć zdjęcia tuż po ich wykonaniu. Co więcej, tuż pod nim mamy przycisk służący do kasowania zdjęć, co z pewnością spodoba się osobom dbającym o bieżącą selekcję zdjęć. Ostatni w serii przycisk DISP/BACK pomaga w zmianie trybów wyświetlania. Te zmiany sprawiły, że aparat możemy obsługiwać jedną, prawą ręką. W spadku X-T2 oraz X-Pro2 aparat otrzymał również nową tarczę wyboru czułości i czasu naświetlania. ISO wybiera się tu, unosząc zewnętrzną części tarczy do góry i kręcąc. Osobiście nie jestem wielkim fanem tego rozwiązania, bo proces zmiany czułości jest jednak dosyć długi i nie zawsze komfortowy. Z drugiej strony w menu głównym można skonfigurować pozycję Auto pokrętła ISO i wtedy za pomocą przedniego pokrętła można zmieniać czułość.
Oprócz tego mamy jeszcze duży przycisk MENU/OK otoczony czterema innymi. Tylko jeden z nich ma oznaczenie DRIVE, co nieco dziwi. Zdecydowanie postawiłbym tu na pełną dowolność, aby każdy ustawił sobie sam niezbędne funkcje pod tymi przyciskami. Oczywiście możemy to zrobić, jednak napis DRIVE tam pozostanie na stałe. No, chyba że się zetrze, ale patrząc na jakość wykonania, to raczej nie nastąpi zbyt szybko. Same przyciski są nieco większe i głębsze niż w X100F, co pozytywnie wpływa na komfort fotografowania.
Do tego jest przycisk Q, wciskana tarcza oraz dwa dedykowane przyciski. Do jednego z nich (Fn), ulokowanego przy spuście, przypisałem sobie funkcję włączania Wi-Fi, która normalnie jest dosyć mocno ukryta w menu. Nie zabrakło też znanej z poprzednika dźwigni zmiany trybu wizjera z elektronicznego na optyczny, obok której znajduje się ostatnia ergonomiczna nowość - druga wciskana tarcza.
Fujifilm X100F nie jest jednak aparatem idealnym. Doszukałem się w nim dwóch wartych wspomnienia mankamentów w kwestii ergonomii
Momentami nieco irytowała mnie dźwignia włączania/wyłączania, która pracuje bardzo, bardzo opornie. Wielokrotnie nie byłem w stanie jej przełączyć jednym palcem. Z drugiej strony robiłem to dosyć rzadko, a poza tym ma to swoje plusy - aparat nie włączy lub wyłączy się przypadkowo w czasie noszenia na ramieniu czy w torbie.
Mam też pewne wątpliwości co do sposobu wykonania tarczy, do zmiany przysłony na pierścieniu obiektywu. Pięknie wykonane skrzydełka są dosyć małe. Dodatkowo przy niektórych wartościach trudno było z nich komfortowo korzystać, ponieważ jedna z nich jest zbyt blisko dźwigni zmiany trybu wizjera.
Od rozsądku do miłości, czyli 2 miesiące z X100F
Fujifilm X100F był w moich rękach przez równe 2 miesiące. Najpierw fotografowałem nim na co dzień, zabrałem go na kilka spacerów po mieście czy do Londynu na Sony World Photography Awards. Polubiłem go, ale do miłości było jeszcze daleko. Wiedziałem, że to dobry sprzęt, ale nie poruszał moich emocji.
Zafascynowanie zaczęło się dopiero w czasie miesięcznego pobytu w Chinach, gdzie fotografowałem na zmianę X100F i moim Olympusem PEN-F. Fujifilm wygrywał swoją poręcznością, niską wagą i pięknym obrazkiem. Idealnie sprawdził się przy miejskich podróżach i fotografii ulicznej. Z kolei Olympus miał przewagę, gdy potrzebowałem bardziej uniwersalnego narzędzia, np. szerszego obiektywu do krajobrazów.
X100F bez wątpienia nie jest aparatem dla każdego i do wszystkiego. Ale właśnie dlatego tak dobrze sprawuje się w swojej specjalizacji, czyli fotografii ulicznej, dokumentalnej. Raczej spokojnej, przemyślanej, z naturalną, klasyczną ogniskową 35 mm. Jest na tyle lekki i nieduży, że nosiłem go cały dzień na ramieniu i czasami zastanawiałem się czy dalej go mam ze sobą. Był wręcz niewyczuwalny. Z drugiej strony, nie zajmuje dużo miejsca w torbie.
Fujifilm X100F ma to coś, co jest niezbędne do fotografowania ludzi. Nie zwraca na siebie uwagi. Fotografowane osoby nie traktowały mnie jak natręta z wielkim aparatem, ale zwykłego turystę z małpką. Ewentualnie niektórzy byli ciekawi, czemu fotografuję aparatem na kliszę, ale to tylko pomagało w nawiązaniu dobrych relacji.
Autofokus mocno przyśpieszył
Autofokus był raczej słabym punktem aparatów z serii X100, chociaż poprzednik radził już sobie całkiem dobrze. W X100F jest jednak o wiele lepiej. Zastosowano tu moduł hybrydowego AF (detekcja fazy i kontrastu) zaczerpnięty z flagowców, czyli X-T2 oraz X-Pro2 . W efekcie aparat świetnie radzi sobie z automatycznym ustawianiem ostrości. Do dyspozycji mamy 91 pól AF, z których 49 to punkty detekcji fazy. Co więcej, tryb AF możemy rozszerzyć nawet do 325 punktów AF.
Nie miałem też żadnego problemu z szybkością pracy oraz celnością autofokusu w X100F. W słoneczny dzień ustawienie ostrości zajmuje niezauważalny ułamek sekundy. Oczywiście wieczorem jest nieco gorzej, ale i tak jest dobrze. Autofokus w trybie ciągłym (AF-C) radzi sobie różnie - jeśli mamy mały, pojedynczy punkt, to jest nieźle. Problemy pojawiają się przy szerokim punkcie oraz funkcji śledzenia. Szybkie ruchy obiektu powodują, że AF wyglądał na ekranie, jakby się gubił, chociaż okazywało się, że większość zdjęć była trafiona. Widzę tu miejsce na poprawę. Może uaktualnienie oprogramowania? Informatycy powinni też uwzględnić poprawki w algorytmie wykrywającym twarze, który w X100F działa bardzo słabo. O ile przy statycznym zdjęciu jeszcze daje radę, to przy nieco bardziej dynamicznej scenie zazwyczaj gubi twarze.
Koniec z długim wybudzaniem
Jedną z bolączek poprzedników były problemy z wydajnością. Fujifilm X100F na szczęście zrywa z tą złą tradycją. Aparat pracuje bardzo szybko, włącza się w mgnieniu oka, nie ma problemów z wybudzaniem czy przełączaniem pomiędzy wizjerem i wyświetlaczem, a nawet umożliwia płynną pracę w czasie zapisu długiej serii zdjęć RAW. No nareszcie! Brawo Fujifilm.
Przyśpieszenie odczułem także w trybie zdjęć seryjnych. X100F oferuje prędkość aż 8 kl./s, czyli o dwie więcej niż poprzednik. W praktyce aparat oferuje maksymalną prędkość przez nieco ponad 3 sekundy w trybie RAW oraz w nieskończoność przy zapisie JPEG. Przynajmniej, jeśli korzystamy z szybkiej karty. Ja testowałem X100F na karcie SDHC Sony 32 GB UHS-3. Trzymałem wciśnięty spust migawki przez minutę i aparat ani na chwilę nie zwolnił, wykonując ok. 480 zdjęć. To naprawdę rewelacyjny wynik, który gwarantuje pewną pracę.
Całkiem dobrze jest także w kwestii wydajności baterii. X100F ma akumulator NP-W126S o pojemności 1260mAh. Przy spokojnym fotografowaniu, bez włączonego Wi-Fi i przeważnie z wyłączony ekranem LCD, udawało mi się wykonać nawet do 400-450 zdjęć. To całkiem dobry wynik, chociaż i tak zawsze nosiłem ze sobą drugą baterię. Na szczęście, producent zapewnia dedykowaną ładowarkę do akumulatora. Aparat można również ładować za pomocą gniazda USB, czyli w praktyce także przez Power Bank.
Nagrywanie filmów to nie jest to, do czego został stworzony X100F
Powiem krótko - tryb filmów w Fujifilm X100F nie jest jego mocną stroną. Dość powiedzieć, że aparat nie ma nawet dedykowanego przycisku do nagrywania. Nie oferuje też rozdzielczości 4K, która jest standardem wśród aparatów tej klasy, ale ma Full HD 1080p. 60 kl./s Nie mamy też możliwości ręcznego ustawiania ostrości, a AF działa tylko w trybie ciągłym.
Wizjer hybrydowy to świetne rozwiązanie
Wizjer hybrydowy nie jest nowością w X100F, ale element ten został tu nieco rozbudowany. Wizjer elektroniczny jest bardzo precyzyjny, jasny, zapewnia 100-procentowe pokrycie kadru (powiększenie 0.65x i punkt oczny 15 mm) i wysoką rozdzielczość 2 360 000 punktów. Częstotliwość odświeżania wynosi teraz 60 kl./s, dzięki czemu nie widać smużenia czy spowolnienia. W wizjerze widać też wszystkie niezbędne parametry fotografowania.
Do wyboru jest też wizjer optyczny, w którym poprawiono korekcję paralaksy w czasie rzeczywistym. Na ekranie widać białą ramkę określającą kadr oraz podstawowe parametry. To ciekawa propozycja dla fanów klasycznego tradycyjnego fotografowania oraz skuteczna metoda oszczędzania energii, ponieważ wizjer optyczny z ramką zużywa zdecydowanie mniej energii niż elektroniczny. Osobiście prawie cały czas korzystałem z wizjera elektronicznego, ale to kwesta przyzwyczajeń.
Ekran LCD jest jasny i kontrastowy, ale brakuje opcji dotyku i odchylania
X100F ma identyczny ekran, co jego poprzednik - to 3-calowy wyświetlacz LCD o rozdzielczości 1,04 miliona pikseli. Ekran naprawdę daje radę - jest jasny, kontrastowy, dobrze oddaje barwy i to niezależnie od kątów patrzenia. Niestety, szkoda, że nie jest to wyświetlacz dotykowy. Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do przeglądania, powiększania zdjęć czy ustawiania punktu ostrości palcem w smartfonach. Jeśli aparaty chcą za nimi nadążyć, to zdecydowanie powinny oferować funkcję dotyku ułatwiającą pracę. Sensowym dodatkiem byłby też mechanizm odchylania, chociaż zdaję sobie sprawę, że wtedy aparat byłby zapewne cięższy. Mnie jego brak nie przeszkadzał.
Wi-Fi działa dosyć dobrze, ale miewa problemy z połączeniem
W obecnych czasach nie wyobrażam sobie podróżowania z aparatem bez Wi-Fi. Fujifilm X100F ma też funkcję, dzięki której w szybki i prosty sposób możemy przesyłać zdjęcia z aparatu na smartfona. W ten sposób nie tylko jesteśmy w stanie od razu obrobić zdjęcia na smartfonie, ale też udostępnić je na Instagramie czy Facebooku. To także podstawowa i szczera, bo robiona na szybko, forma selekcji najlepszych zdjęć.
Aplikacja Fujifilm Camera Remote ma sporo możliwości - oprócz wspomnianego zgrywania zdjęć, także zmiany podstawowych parametrów ekspozycji, balansu bieli czy symulacji kliszy. Brakuje opcji zmiany trybu fotografowania.
Oprócz tego irytuje konieczność ciągłego rozłączania i ponownego łączenia, jeśli zdecydujemy się na wybór zdjęć do zgrania, po czym chcemy jednak wrócić do głównego menu bez zgrywania. Dosyć powoli chodzi też cofanie się z podglądu zdjęcia do widoku zbiorczego. To wszystko są jednak szczegóły, które zapewne producent niebawem poprawi.
Świetne filtry zachęcają do korzystania
Fujifilm słynie z bardzo udanych filtrów kolorystycznych, które maja nawiązywać do analogowych klisz tego producenta. Nie inaczej jest w przypadku X100F. W czasie zdjęć w Chinach czasami z nich korzystałem i trudno mi było powiedzieć jednoznaczniem, który jest najlepszy. Każdy nadawał się do innych zdjęć. Nie są to jednak tandetne, cukierkowe efekty w stylu filtrów z aplikacji Instagram. To dopracowane, gustowne efekty z których naprawdę warto korzystać.
Jakość zdjęć
Jakość zdjęć to mocny punkt aparatu Fujifilm X100F. Wrażenie robi nie tylko słynna plastyka zdjęć, przyjemne kolory, ale także niskie szumy i dobre oddanie szczegółów. Cyfrowe ziarno zaczyna być mocniej widoczne w dopiero przy ISO 3200, natomiast zauważalny spadek detali możemy dostrzec przy ISO 6400. Widać także, że z plików RAW możemy wyciągnąć naprawdę sporo, operując np. cieniami.
Zdjęcia przykładowe
Podsumowanie
Co mi się podoba
W środku pięknej obudowy poprawiono bardzo dużo. Imponuje jakość zdjęć czy szybki AF. Znacząco ulepszono ergonomię, przeprojektowując tylną ściankę i dodając przydatny joystick oraz drugą tarczę. Aparat bardzo przyśpieszył - szybko się uruchamia, wybudza, nie ma problemu z zapisem nawet długich serii, a 8 kl./s to naprawdę rewelacyjny wynik, jak na takiego malucha. Na jednym akumulatorze możemy zrobić ponad 400 zdjęć, co jest dobrym wynikiem w tej klasie aparatów. X100F nie zwraca też uwagi ludzi, co daje mu ogromną przewagę nad dużymi aparatami przy fotografii ulicznej.
Co mi się nie podoba
X100F nie ma wiele minusów, a jak są, to raczej nieduże. Nie przepadam za sposobem ustawiania czułością ISO - podnoszoną i przesuwaną tarczą, jak w X-Pro2. Dobrze że można także przeprogramować do tego celu tylną tarczę. Uważam też, że można by dopracować skrzydełka przy pierścieniu przysłony na obiektywie. Praktycznie zapomnianą i mało użyteczną funkcją jest tryb wideo. Mnie to nie przeszkadza, ale jednak warto o tym wspomnieć.
Werdykt
Przez 2 miesiące pokochałem ten aparat. Zabierałem go ze sobą wszędzie - do Londynu, Warszawy, ale także przez miesiąc fotografowałem ulice chińskich miast. Z przyjemnością robiłem zdjęcia ludzi. Nikt specjalnie nie zwracał na mnie uwagi, a ja miałem lekki, niezawodny, szybki i przyjemny w obsłudze aparat, który oferuje świetną jakość obrazu z przyjemną plastyką zdjęć oraz możliwość przesłania zdjęć na smartfona. Do fotografii ulicznej, dokumentalnej, codziennego noszenia ze sobą, zawsze i wszędzie - niczego więcej mi nie potrzeba. Nie mam jednak wątpliwości, że nie jest to aparat dla każdego. To sprzęt mało uniwersalny, o sprecyzowanym przeznaczeniu, w którym jednak radzi sobie bardzo dobrze.
Czy skusiłbym się, aby kupić X100F, mając poprzedni model? Tak i nie. X100F z pozoru wiele się nie różni od poprzednika, ale w praktyce jest inaczej. To pierwszy model z tej serii, który naprawdę mnie do siebie przekonał. W końcu mamy tu aparat, który bardzo dobrze radzi sobie w tym, do czego został stworzony. Rozwiązuje niemal wszystkie problemy, z jakimi borykali się poprzednicy. Nowe pokrętło z przodu, szybszy AF i ogólne działanie, wydajniejsza bateria, lepsza matryca czy tarcza z czułością ISO - to są fajne, ważne dodatki, jednak kluczową nowością jest joystick, który kompletnie odmienił komfort fotografowania i jakość ergonomii aparatu. Gdyby jeszcze dodać dotykowy ekran i uszczelnienia... Może w następnym wcieleniu się doczekam. A zatem, nigdy nie kupiłbym żadnego z poprzedników. Kupiłbym właśnie X100F, który w końcu jest aparatem spełniającym oczekiwania dotyczące poprzedników.