Krew, pot i łzy, czyli fotoedytor na igrzyskach olimpijskich
Fotoedytor Reutersa opowiada o swojej pracy podczas igrzysk w Londynie. Jak wybrać najlepsze zdjęcie spośród kilku tysięcy, które codziennie trafiają na biurko? A czas leci!
Igrzyska olimpijskie to kolosalny wysiłek nie tylko dla sportowców, ale też dla organizatorów, reporterów radiowych i TV, ochroniarzy, ekip sprzątających, oczywiście fotografów... a wreszcie fotoedytorów. Ci ostatni są szarymi eminencjami wielkich wydarzeń.
Często zapominamy o staraniach edytorów, a przecież to dział fotoedycji jest instancją, która decyduje o medialnym życiu zdjęcia. To fotoedytor nadaje kształt naszym wyobrażeniom i wspomnieniom z danego wydarzenia, decydując się na wybór określonej fotografii. Każde zdjęcie, które wybrano do ilustracji materiałów o igrzyskach, to również setki odrzuconych kandydatur i trudnych decyzji.
Teraz, gdy ochłonęliśmy już po olimpijskich emocjach, przyszedł czas na refleksje. Russell Boyce, fotoedytor Reutersa, podzielił się niedawno swoimi przemyśleniami.
Praca fotoedytora przy tak wielkim wydarzeniu jak igrzyska olimpijskie przypomina trochę pracę sędziego na boisku. Jeśli wszystko idzie tak jak należy, nikt cię nie zauważa, ale wystarczy jeden błąd, a stajesz się wrogiem numer jeden. Warto jednak podjąć ten wysiłek. Fotoedytor ma szansę wybrać zdjęcie, które zdefiniuje całe wydarzenie, trafić na zdjęcie, z którego istnienia nawet fotograf nie zdawał sobie sprawy, albo przyciąć fotografię tak, że z dobrej zmieni się w wybitną.
Przy relacjach z igrzysk olimpijskich pracowało 17 fotoedytorów Reutersa. Russell Boyce odpowiadał za gimnastykę i lekkoatletykę.
Wyobraźcie sobie 90-sekundowy występ gimnastyczny, piękne zakończenie, morze braw, łzy radości, a wreszcie uśmiech zwycięzcy, który szczęśliwy pozdrawia publiczność. W tym czasie jego rywal, który stracił szansę na medal, opada zrezygnowany na fotel. Widzimy kolejne łzy, tym razem rozczarowania. To najczystsze emocje, które zostają zapisane na setkach zdjęć. Który fotograf mógłby się oprzeć czterem minutom takiego napięcia? Ile w tym czasie może powstać zdjęć, policzcie sami. Wśród nich znajduje się kluczowe ujęcie. Moim zadaniem jest je znaleźć. Jeśli wybiorę niewłaściwe, jego autor nie omieszka mnie o tym poinformować.
Trochę matematyki? Przez stanowiska fotoedytorów podczas igrzysk olimpijskich w Londynie przewinęło się w sumie 1,5 mln zdjęć, co oznacza 88 235 zdjęć na osobę. Codziennie każdy z fotoedytorów musiał przejrzeć 5190 fotografii, i to w prawdziwie sprinterskim tempie, zważywszy na krótkie terminy publikacji olimpijskich materiałów. Można sobie wyobrazić, jak trudno jest w takich warunkach wybrać to najwłaściwsze zdjęcie.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto zwrócić uwagę na publikacje takie jak artykuł Boyce'a: coraz więcej mówi się w ostatnich latach o tym, że redakcje (które same nie są w najciekawszym położeniu) likwidują stanowiska fotoedytorów. Niestety, pośpiech i cięcia budżetowe przekładają się na jakość publikacji. W British Journal of Photography można przeczytać ciekawy wywiad Oliviera Laurenta z Jean-François Leroyem, dyrektorem festiwalu Visa Pour l'Image, gdzie pada kilka gorzkich refleksji na ten temat.
Dzisiaj, w czasach aparatów cyfrowych, fotograf robi 25 zdjęć w trzy sekundy i wysyła je do redakcji bez żadnej selekcji. Brakuje pośrednika, który powie we właściwym momencie: „Musisz podejść bliżej”. W redakcjach często nie ma już miejsca dla fotoedytorów, ale fotografowie mimo wszystko ich potrzebują – mówi Leroy.
Źródło: petapixel.com