Po mojemu - system archiwizacji i backup
Tysiące zdjęć, gigabajty danych, RAIDy, NASy, backupy - jak to wszystko ogarnąć? Dziś pokazuję mój sposób - jeszcze nie jest idealnie, ale pracuję nad tym.
Ostatnio opisałem, jak ogarnąłem pracę z kolorem – od aparatu, przez monitor, po samą drukarkę. Dzisiejszy temat nie jest prostszy, a przygotowanie wszystkiego zajęło nie mniej czasu niż ogarnięcie kolorystyczne. Na wstępie muszę zaznaczyć, że jestem raczej komputerowym laikiem, a otwarcie terminala i pisanie jakichkolwiek komend jest absolutnie poza moimi umiejętnościami. Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, jestem typowym Mac-userem, który lubi, kiedy sprzęt dobrze działa po wyciągnięciu z pudełka. Oczywiście sprawa nie jest aż tak prosta, ale w budowaniu całego systemu zdecydowałem się na gotowe rozwiązania.
W wielu moich artykułach na Fotoblogii, komentujący sugerowali budowanie NASa w oparciu o Raspberry Pi czy dysku mobilnego przy wykorzystaniu starego Data Bank. Nie twierdzę, że się nie da, ale zawsze wychodzę z założenia, że mniej czasu spędzonego przy komputerze, to więcej czasu na zdjęcia, realizowanie hobby czy zabijanie wrogów w Battlefieldzie. W dzisiejszym artykule opisałem, jak wygląda to u mnie, ale system nie jest jeszcze idealny i pewnie za rok będę musiał napisać taki artykuł od nowa lub zmienić jego treść. To, co zbudowałem, zapewnia dość dużą odporność na awarie i innego rodzaju niespodziewane zdarzenia. Zresztą oceńcie sami! Opiszę też pokrótce, jak ogarnąłem pracę w Lightroomie i Capture One.
Zacznijmy jednak od sprzętu. W kwestii archiwizacji, od A do Z, zdecydowałem się na rozwiązania WD. Kilka lat temu kupiłem swojego pierwszego Passporta 500 GB. Do tej pory mnie nie zawiódł, poza tym WD dostarcza kompleksowe rozwiązania, które w mojej pracy są w 100% wystarczające. Oczywiście ciężko tu pominąć firmy QNAP czy Synology, które oferują bardzo zaawansowane NASy, ale moje potrzeby są dość ograniczone, i mimo że WD w swoich serwerach nie umieścił tylu bajerów, w niczym mi to nie przeszkadza. No…może trochę brakuje Spotify, z którego często korzystałem podczas testów QNAPa TS-251+. Ale umówmy się – bez Spotify w NASie da się żyć :)
Komputery
W tej kwestii nic się nie zmieniło od nagrania mojego filmu na temat backupu i systemu pracy z kolorem. Główną jednostką jest iMac 27″ z 2013 roku. Procesor to i5 3.2 GHz, 16 GB pamięci RAM i dysk HDD 1TB. Kupowałem go w ostatni dzień promocji studenckiej, więc trzeba było brać to, co było na stanie. Obecnie najbardziej doskwiera mi dość wolny dysk, ale niebawem czeka mnie wymiana na 1TB SSD. W planach jest też zwiększenie pamięci do 32GB, ale obrabiając nawet spore – 30-megapikselowe zdjęcia komputer raczej nie łapie zadyszki podczas samej obróbki. Dłużej trwa wczytanie zdjęć ze sporego katalogu Lightroomu, ale tak, jak wspomniałem – niebawem czeka mnie wymiana dysku. iSpot podobno robi to za niecałe 100 zł, więc jeśli wszystko dobrze pójdzie – komputer odmłodnieje o kilka lat.
Drugim komputerem jest MacBook Pro 13″ z 2014 roku. Procesor to również i5 2.7 GHz, 8GB pamięci RAM i dysk SSD 128 GB. Ten również kupowany był w ostatni dzień zniżki studenckiej i to w Dubaju, więc znów trzeba było brać to, co było na stanie. Jego głównie wykorzystuję podczas licznych warsztatów czy sesji, które realizuję poza Wrocławiem. Często kończę różne zlecenia na wyjazdach, więc posiadanie laptopa jest absolutnie niezbędne. Parametry są wystarczające do w miarę komfortowej pracy, choć renderowania 2-godzinnego filmu Full HD MacBook zdecydowanie nie polubił. To, na co najmocniej narzekam, to mały dysk, na którym zmieściły się podstawowe aplikacje Adobe i Capture One. Do tego mam kilkanaście gigabajtów na bieżący materiał, ale jeżdżąc gdziekolwiek z laptopem, w torbie ląduje dysk zewnętrzny.
- WD My Book Studio 3TB
Co podłączam do komputerów?
Ten dysk wpięty jest na stałe do iMaka. Jego zadanie jest banalnie proste – realizuje na bieżąco kopie zapasowe Time Machine. W przypadku awarii komputera czy umieszczonego w nim dysku, w kilka godzin jestem w stanie przywrócić jego stan sprzed uszkodzenia do kilkunastu minut przed awarią.
W praktyce, awaria jednego z tych urządzeń w żaden sposób nie odbije się na mojej pracy. Do tego dysk opakowany jest w elegancką, aluminiową obudowę, więc świetnie wygląda na biurku.
To najnowszy produkt, który uzupełnił cały system pracy. Zastąpił poczciwego, 2-terabajtowego My Clouda i obecnie staje się magazynem wszystkich danych. Wymagał ode mnie też delikatnego przebudowania pokoju i zrobienia sporej dziury w ścianie między dużym pokojem, a pracownią. Zacznijmy jednak od początku. Serwer wyposażony jest w 4 dyski WD RED o pojemności 8TB każdy. Dobierając dyski do tworzenia swojego systemu archiwizacji, trzeba zwrócić uwagę na ich przeznaczenie. Seria RED przeznaczona jest do pracy w serwerach 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Wiele osób podłącza na stałe do routera marketowy dysk, tworząc namiastkę dysku sieciowego, ale takie rozwiązanie z pewnością będzie awaryjne. W NASie ustawiłem system RAID5, który zapewnia bezpieczeństwo danych w przypadku awarii jednego dysku.
Nie będę wchodził głębiej w szczegóły, ale mówiąc prosto – jeśli jeden z dysków postanowi umrzeć, wystarczy, że wymienię go na inny, a wszystkie dane zostaną odbudowane, a ja nie stracę żadnego zdjęcia. Warto jednak pamiętać, że sam RAID to nie backup, bo nic nie uchroni danych przed kradzieżą czy pożarem. Ani płomienie, ani złodziej nie dojdzie do wniosku, że skoro mamy RAID5, to wyciągnie z macierzy tylko jeden dysk. Ale o tym później. Serwer podłączony jest do gigabitowego routera kablem Ethernet CAT6, takim samym kablem również iMac podłączony jest do routera. Przerzucając duże ilości danych, prędkość sieci Wi-Fi, mimo dobrego routera, jest około 2-krotnie niższa. W przypadku pracy po kablu, to zawsze 110-120 MB/s w obie strony. Przy Wi-Fi – około 60-70 MB/s. Nie ma to tak dużego znaczenia przy pracy z kilkoma gigabajtami danych, ale przy przerzucaniu 100 czy 200 GB, dwukrotnie większa prędkość zaczyna mieć znaczenie.
My Cloud robi kopię zapasową Time Machine MacBooka po Wi-Fi. Tu zasada jest taka sama – w przypadku uszkodzenia komputera, przywrócenie danych na nowy egzemplarz zajmie kilka godzin. Co najważniejsze – w przypadku laptopa wszystko dzieje się poza mną – komputer sam się archiwizuje, kiedy jest w domowej sieci Wi-Fi. W związku z tym, że efektywna pojemność macierzy to 24 TB (RAID5 zabiera pojemność jednego z dysków w macierzy), trzymam na nim również wszystkie skończone projekty. Dzięki temu, że jest to dysk sieciowy, mam do nich dostęp z każdego miejsca, gdzie jest Internet. Czasem zdarza się, że kiedy jestem na wyjeździe, klient poprosi mnie o dosłanie jakiegoś materiału. Nieraz mi się to zdarzało i wcześniej musiałem tłumaczyć, że będzie to możliwe dopiero po moim powrocie. Obecnie taki problem nie istnieje. Wystarczy, że z apki WD My Cloud wyślę link do materiału i gotowe. To również świetne rozwiązanie, kiedy wysyłamy klientom duże ilości danych. Często moje projekty ważą po 5-10 GB, a przepchnięcie takich paczek przez darmowe serwisy bywa kłopotliwe. Mając NASa, problem znika.
Na dysku mam stworzony udział Client Cloud, w którym każdy z klientów ma swój folder, na którym lądują finalne pliki realizowanych projektów. Znów wystarczy udostępnić link do materiału, a klient pobiera dane bezpośrednio z dysku, który stoi na moim biurku. Dla każdego to szybsze rozwiązanie, poza tym nie muszę martwić się, że dane trafiają na jakąś zewnętrzną chmurę. To, o co trzeba zadbać, to prędkość łącza internetowego, a szczególnie upload. Wielu dostawców chwali się dużą prędkością pobierania, podczas gdy wysyłanie może być 10-krotnie wolniejsze. Na szczęście w mojej dzielnicy jest Moico, które za 109 zł dostarcza łącze 333/333 Mbit/s i dorzuca jakiś podstawowy pakiet kanałów. Pamiętajcie, że klient pobierając dane z naszego NASa, korzysta z prędkości naszego uploadu, nie downloadu. Na PR4100 postawiony jest także jeden katalog Capture One, co opiszę w dalszej części artykułu. To bardzo wygodne rozwiązanie, kiedy zaczynamy obrabiać zdjęcia na komputerze stacjonarnym, a kończymy np. w łóżku, przy laptopie.
WD My Cloud PR4100 ma całe mnóstwo innych zalet, takich jak choćby DLNA, Plex czy serwer FTP, ale z punktu widzenia archiwizacji i pracy fotografa, najważniejsza dla mnie jest niezawodność dysków RED, szybkie łącze, ogromna pojemność i dostęp do materiałów z całego świata. Obecnie nie wyobrażam sobie pracy bez NASa. W redakcji Fotoblogii jakiś czas temu stanął mniejszy brat – EX2100 i obecnie jest magazynem większości redakcyjnych materiałów, więc pracując grupowo, to absolutne must have. Docelowo, cały dysk ma być archiwizowany do chmurze Amazona lub myślę o rozwiązaniu NAS to NAS, gdzie na podobnym urządzeniu stojącym w zupełnie innym miejscu, robiłaby się kopia zapasowa całego PR4100. To jednak musi trochę poczekać, bo to dość kosztowne rozwiązania.
- WD My Book Pro 8TB
Kolejny My Book w kolekcji. W związku z tym, że dysk w iMaku ma 1TB, ciężko trzymać na nim większą ilość materiałów. Zdecydowałem się więc na jej rozbudowanie poprzez zewnętrzny dysk, ale taki, który zapewni bardzo dobrą prędkość. Wybór padł na kolejne rozwiązanie WD. My Book Pro wyposażony jest w dwa dyski WD Black Enterprise o pojemności 4TB każdy. W porównaniu z serią RED, oferują większą prędkość (7200 obr./min, RED to 5400 obr./min).
Na nim postawiony jest katalog Lightroomu (niestety na dysku sieciowym nie ma możliwości utworzenia katalogu) i na niego trafiają bieżące zlecenia. W tej macierzy ustawiony jest RAID1, który zabiera pojemność jednego z dysków, ale znów uodparnia całość na awarię jednego z nich. Docelowo planuję ustawić na nim RAID0, przy czym równolegle materiały lądowałyby na PR4100. To zapewni jeszcze wyższy poziom ochrony i przyspieszy bieżącą pracę, bo Blacki połączone w RAID0 dadzą nawet 300 MB/s. My Book Pro wyposażony jest w dwa Thunderbolty i USB 3.0, więc o ograniczeniu prędkości przez intrefejs nie ma mowy. To kolejny świetny produkt do codziennej pracy – niezawodny i bardzo szybki.
- WD My Passport Pro 4TB
Przejdźmy do rozwiązań przenośnych. Ten dysk jest moim podstawowym urządzeniem na zleceniach. Realizuję sporo zdjęć wnętrz, głównie dla Pizza Hut, Starbucks, KFC i Burger Kinga. Często bywa tak, że pracuję tuż przed otwarciem danej restauracji, a kilka zdjęć musi koniecznie zostać opublikowanych tuż po ostatnim klapnięciu migawki. Wtedy cały materiał z kart ląduje na opisywanym dysku. Oczywiście nie formatuję kart – SD są tanie jak barszcz, a zawsze to kolejna kopia zapasowa. My Passport Pro to bardzo ciekawa konstrukcja – w środku mocnej, aluminiowej obudowy siedzą dwa, 2.5 calowe dyski o pojemności 2TB każdy. 128-gigabajtowy dysk MacBooka nie zmieści kilkudziesięciu gigabajtów z sesji, więc muszę pracować z dyskiem zewnętrznym.
Ten ustawiony jest w RAID0, co daje prędkość 200-220 MB/s, a to zapewnia naprawdę szybką pracę w Lightroomie przy obróbce zdjęć „na już”. Wcześniej dysk ustawiony był w RAID1, ale po ostatnim zleceniu podjąłem decyzję o zmianie na RAID0, szczególnie że karty nigdy nie są formatowane, dopóki dane nie trafią na stacjonarne dyski w domu. To, co uwielbiam, to kabel Thunderbolt, który oplata obudowę, przez co nie ma szans, że zapomnimy czy zgubimy przewód, a że interfejs jest piekielnie szybki, równie szybko idzie praca nad materiałem.
Trochę się tego nazbierało ;). Jak dobrze wiecie, moja praca to ciągłe wyjazdy – zarówno prywatne, jak i służbowe. Często korzystam z tanich linii, gdzie musimy mocno liczyć się z ilością zabieranego bagażu. Poza tym wylatując czy wyjeżdżając na „city break" na 2-3 dni, nie chcę zabierać ze sobą komputera. Tylko jak wtedy zrobić backup? Moje aparaty nie mają podwójnych slotów, nie chcę bawić się też w kopiarki kart. Tu z pomocą przychodzi nowy produkt WD, zaprezentowany razem z PR4100. Przez ostatnich kilka miesięcy poleciałem na 3 dni do Alicante, 2 dni do Rondy i 2 dni do Londynu. Z żadnego z wyjazdów nie chciałem stracić materiału, a już najbardziej z Rondy, gdzie testowałem nowego Olympusa E-M1 Mark II. Po całym dniu, po prostu włożyłem kartę do Passporta, a wszystkie dane zostały automatycznie zgrane. Ledowy pasek postępu informował mnie o etapie kopiowania i po kilku minutach wszystkie zdjęcia siedziały bezpiecznie zarówno na karcie, jak i na dysku.
Co ważne, dysk łączy się przez Wi-Fi ze smartfonem, więc wrzucając zdjęcie na Facebooka z Alicante, po prostu zgrałem zdjęcie na iPhona, obrobiłem w Snapseedzie i opublikowałem. Wszystko trwało kilka minut. To świetna opcja na backup w terenie, kiedy nie mamy dostępu do komputera. W moim przypadku rewelacyjnie sprawdza się podczas wspomnianych „city breaków", kiedy muszę dbać o małą ilość bagażu, poza tym umówmy się – na urlop nie zabiera się pracy. Dysk ma jeszcze jedną fantastyczną funkcję – ma baterię o dużej pojemności, więc właściwie podczas każdego wyjazdu ładuję nim telefon. Super sprawa!
- WD My Passport Elements 500 GB
Ten dysk służy do robienia backupu poza domem. Tak, jak wspomniałem wcześniej – nawet najlepsze dyski i najbardziej zaawansowany RAID będzie bezużyteczny, jeśli miejsce przechowywania spłonie, zostanie zalane czy okradzione. Podobnych przypadków może być jeszcze więcej, ale backup robiony i trzymany w jednym miejscu jest skuteczny do momentu, kiedy nie nawiedzi nas wspomniana klęska. Oczywiście nie wszystkie dane gromadzę poza domem, po co mi 200 GB materiału z pracy dla Smyka sprzed 3 lat? Zlecenie jest dawno zamknięte i opłacone, więc nawet jeśli przyjdzie ten pożar, nikt nie będzie za tym materiałem płakał. Jednak są takie zdjęcia, na których zależy mi szczególnie – to te, które uważam za swoje najlepsze i te, które są dla mnie wyjątkową pamiątką.
Przez tyle lat i wiele ciekawych podróży, nazbierało się ich naprawdę sporo. Dlatego właśnie te zdjęcia lądują na wspomnianym dysku, który jednak przyjeżdża do domu tylko na zgranie materiału i wraca na swoje miejsce. Nie mam jakiegoś specjalnego harmonogramu dogrywania materiałów, ale średnio wychodzi raz na dwa miesiące. Nie trzymam na nim tysięcy RAWów. Pełnowymiarowe JPGi w zupełności wystarczą. Teraz, jeśli mój dom nawiedziłaby katastrofa, rzeczywiście straciłbym sporo danych. Tak, jak wspomniałem wcześniej – w planach jest chmura Amazona lub drugi, duży NAS poza domem, ale z tym jeszcze się wstrzymuję. Dziś, dzięki małemu, niepozornemu dyskowi, moje najważniejsze dane są bezpieczne.
- Epson Sure Color P800
Archiwizowanie zdjęć to nie tylko terabajty danych, ale również (a może przede wszystkim?) dobre wydruki. W ostatnim materiale wspominałem o tym, że zdecydowałem się na zakup porządnej drukarki i po tych kilku krótkich miesiącach naprawdę nie żałuję. Moje ulubione zdjęcia po prostu drukuję i chowam, część z nich ozdobiła ściany mieszkania.
Zdjęcia na papierze ogląda się zdecydowanie przyjemniej niż na nawet najlepszym monitorze, a namacalne, świetnej jakości wydruki robią wrażenie. To, co skłoniło mnie do kupna drukarki, to ogrom wyboru papierów i fakt, że drukuję, kiedy chcę. Czasem najdzie mnie ochota rano, innym razem wieczorem, to zależy tylko ode mnie. Na pożar oczywiście wydruki odporne nie będą, ale wątpię, żeby złodziej się nimi zainteresował.
Jak to wszystko posegregować?
Chyba najgorsze, co może nas spotkać, to bałagan w zdjęciach. Co prawda nie zajmuję się fotografią ślubną, w której liczba robionych w sezonie zdjęć jest chyba największa, ale tak czy inaczej – odnaleźć się w kilkuset tysiącach fotografii wcale nie jest tak łatwo. Dyski mobilne traktuję jako dodatek – służą do pracy w terenie, a następnie materiał trafia na dyski stacjonarne. Jeśli chodzi o poukładanie folderów na dyskach, każdy wypracowuje swój system. Ja dzielę je na klientów, następnie każdy folder nazywam czymś charakterystycznym dla sesji, np. „Starbucks Oławska, wnętrza czy Grycan – kawa". Jeśli chodzi o wyjazdy – te oznaczam miejscami, np. „Portugalia -> Algarve 2011, Algarve 2012, Porto 2012, Madera 2016" itd. Co ważne, w Lightroomie zawsze dbam o mądry import tych zdjęć. Każde trafia do odpowiednio nazwanej kolekcji z dobrze dobranym zestawem słów kluczowych. Wszystko zajmuje kilka minut podczas importowania zdjęć, ale później procentuje tym, że w przeciągu 2-3 minut jestem w stanie bez żadnego problemu trafić do zdjęć, które robiłem 4 lata temu, bez przedzierania się przez całe drzewo folderów na dysku. Szkoda, że Lightroom nie pozwala na założenie katalogu na dysku sieciowym, dzięki czemu mógłbym pracować na tych samych zdjęciach na dwóch komputerach, ale jak nie można, to nie można – trudno. Z kolei Capture One nie robi żadnych problemów – musimy jedynie pamiętać, że jeden katalog może być otwarty na jednym komputerze. Mogę więc bez problemu zacząć pracę nad zdjęciami na laptopie i skończyć na stacjonarnym komputerze. To bardzo wygodne, szczególnie kiedy dysk sieciowy jest naszym głównym. Polecam!
Na koniec
Jak widzicie, przygotowanie całego systemu zajęło sporo czasu i wysiłku. Teraz jednak wiem, że moje dane są zabezpieczone na zadowalającym mnie poziomie. Po publikacji na moim blogu sporo się dowiedziałem od bardziej doświadczonych informatycznie osób, że RAID5 potrafi się nie odbudować po awarii jednego dysku, a podłączenie 24TB danych do Internetu nie zawsze jest najlepszym pomysłem, więc zmiany będą następowały w miarę szybko. Pamiętajcie, że trzymanie danych tylko w jednym miejscu jest bardzo ryzykowne. Dyski twarde są bardzo wadliwe – badania Backblaze wykazują, że w ciągu 3 lat około 22% dysków ulega awarii. Chyba nic nie muszę do tego dodawać. Moje wszystkie dane są zapisane przynajmniej w dwóch miejscach – komputery archiwizowane są przez Time Machine, dane na zewnętrznych dyskach zapisywane są w systemach RAID (1, 5), a najważniejsze materiały trzymam poza domem. A Wy, jakie macie metody na zabezpieczenie się przed utratą danych?