Fujifilm X‑T1 – pierwsze wrażenia i zdjęcia
31.01.2014 14:19, aktual.: 26.07.2022 20:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przez jeden dzień miałem przyjemność sprawdzać, jak sprawuje się w praktyce Fujifilm X-T1 – zaawansowany bezlusterkowiec dla fotografów o wysokich wymaganiach.
Pierwsze wrażenia
O tym, że korpus Fujifilm X-T1 różni się od poprzednich konstrukcji z serii X, już wspominałem. Podczas premiery tego aparatu przedstawiciele Fujifilm podkreślali, że X-T1 to flagowiec, podobnie jak X-Pro1. Różnica polega na tym, że modele te reprezentują inne podejście do fotografii. X-T1 jest nieco większy, podobny do lustrzanki, ma też duży cyfrowy wizjer. X-Pro 1 to typowy dalmierz, co za tym idzie - jest mniejszy i ma inny sposób celowania zdjęć. Producent zapewnił, że pojawi się następca X-Pro 1, chociaż nie wiadomo jeszcze, jak się będzie nazywał ani kiedy zostanie zaprezentowany. Osobiście przypuszczam, że nastąpi to jesienią podczas targów Photokina 2014.
Wróćmy jednak do Fujifilm X-T1. Ten zaawansowany aparat z rozbudowaną ergonomią i wytrzymałą obudową ma być konkurentem nie tylko dla lustrzanek, ale też bezlusterkowców: Olympusa OM-D E-M1 czy Sony A7 i A7r.
Aparat już od pierwszego dotyku sprawia pozytywne wrażenie. Wyróżnia się wysoką jakością wykonania oraz odpowiednią wagą i rozmiarami. Obudowa zrobiona ze stopu magnezu jest solidna i czuć, że to urządzenie z wyższej półki. Jej dużą cześć pokrywa matowa, przyjemna w dotyku guma. Uchwyt z przodu jest dobrze wyprofilowany i wystarczająco głęboki. Korpus został uszczelniony w aż 80 miejscach, dzięki czemu Fujifilm X-T1 jest odporny na kurz i wodę. Producent deklaruje, że aparat wytrzyma mróz do -10 stopni Celsjusza. Podczas spotkania prasowego w Biebrzańskim Parku Narodowym fotografowaliśmy nim przez cały dzień przy temperaturze ok. -15 stopni Celsjusza i żaden spośród kilkudziesięciu egzemplarzy nie ucierpiał.
Co warte podkreślenia, przy tak niskiej temperaturze korzystałem z dosyć grubych rękawiczek i mogłem obsługiwać większość funkcji aparatu bez konieczności ściągania ich za każdym razem, kiedy chciałem zmienić czas czy czułość.
W Fujifilm X-T1 znajdują się dwie tarcze nastaw (z przodu i z tyłu), które bardzo dobrze się sprawdzają w praktyce. Nie są zbyt małe, pracują z dużą kulturą i są przydatne. Innymi mechanicznymi tarczami ulokowanymi u góry aparatu można ustawić czas naświetlania, czułość ISO oraz korektę ekspozycji. Pierwsze dwie są wyposażone w blokadę. Aby je przestawić, musi być wciśnięty przycisk pośrodku. Nie jestem wielkim fanem tego rozwiązania, ponieważ przy dłuższych sesjach fotograficznych jest ono uciążliwe. Projektanci z Fuji powinni wzorować się na Olympusie OM-D E-M1, w którym dostępne są dwa tryby blokady: stała lub czasowa. Tarcze pracują z dużą kulturą, stawiają optymalny opór. Pod nimi znajdują się dwie inne tarcze służące do zmiany trybu pracy i pomiaru światła. Do modyfikacji tych parametrów przeznaczone są małe dźwignie ulokowane od strony obiektywu. Elementy te są zdecydowanie za małe, przez co trudno je wyczuć bez patrzenia. Te dwie tarcze stawiają zbyt duży opór i nie są intuicyjnie. Aby zmienić tryb pracy czy pomiaru światła, trzeba skupić całą uwagę na tym elemencie, co nie tylko rozprasza, ale też spowalnia pracę.
Na obudowie aparatu jest wiele różnych przycisków, aż 6 z nich można ustawić samodzielnie. Za to projektantom należy się duży plus. Niestety, kiepsko wykonano najważniejszy element obsługi menu aparatu czy zestaw 4 przycisków ułożonych obok siebie z tyłu aparatu. Ulokowano je w małym wgłębieniu, poza tym są nie tylko zbyt małe, ale też niewystarczająco wypukłe. Co najgorsze – cechują się minimalnym skokiem. Osoby o większych palcach mogą mieć poważne problemy z wyczuciem i obsługą tych przycisków. Ja mam raczej małe dłonie, a i tak trafienie w nie czy ich rozpoznanie sprawiało mi kłopot, gdy przyłożyłem oko do wizjera. Często musiałem odrywać aparat od oczu, aby zobaczyć, gdzie znajduje się jeden z tych przycisków służący do aktywacji funkcji wyboru pól AF.
Dla odmiany imponujące wrażenie robi wizjer OLED o rozdzielczości 2,36 mln punktów. Na oko celownik jest większy niż tradycyjny wizjer w pełnoklatkowym Canonie 5D Mark III. Opóźnienia nie są zauważalne, a wizjer jest jasny, szczegółowy i kontrastowy, można w nim ręcznie ustawiać ostrość i mieć dostęp do podglądu wszystkich funkcji aparatu bez odrywania oka. A to przekłada się na wysoki komfort fotografowania. To sprzęt równie dobry (jeśli nie lepszy) jak w wychwalanym przeze mnie Olympusie OM-D E-M1.
Podczas konferencji prasowej dowiedzieliśmy się, z czego wynika tak duży skok jakościowy w odświeżaniu w nowym wizjerze. W dotychczasowych wizjerach pojedynczy obraz jest najpierw w pełni sczytywany z matrycy, a dopiero potem wyświetlany na wizjerze elektronicznym. W Fujifilm X-T1 wizjer nie musi czekać na dokończenie sczytywania, tylko otrzymuje informacje o obrazie niemal w czasie rzeczywistym. Opóźnienie wynosi zaledwie 0,005 s, czego ludzie oko chyba nie jest w stanie wychwycić. Przynajmniej moje nie było w stanie.
Poprawiono też interfejs graficzny w wizjerze. Do wyboru są cztery tryby wyświetlania
oraz podwójny - przydatny przy manualnych ustawieniach, ponieważ w większej ramce widać przybliżenie, a obok, w mniejszej, jest widok na cały kadr.
Mając do dyspozycji taki wizjer, ekran wykorzystywałem tylko do podglądu wykonanych zdjęć. Odchylany wyświetlacz LCD o rozdzielczości 1,04 mln punktów robi dobre wrażenie. Jest jasny, czytelny, dobrze oddaje kolory. Brakuje mu jedynie funkcji sterowania dotykiem.
Dzięki zastosowaniu nowego procesora EXR II Fujifilm X-T1 działa płynnie, szybko, nie zacina się. Wprawdzie uruchomienie aparatu czy jego wybudzenie zajmuje ok 1.5 s, jednak i tak trwa to o wiele krócej niż w wielu innych aparatach tego producenta. Dobre wrażenie robi też szybki system AF, zaczerpnięty z modelu X-E2.
Wiele osób pewnie powie, że 5000 zł to dużo za bezlusterkowca. Wcale że nie. Dlaczego? Po pierwsze konkurencyjne modele są o ok. 1500 zł droższe. Po drugie wiele osób ubolewa, że z rynku zniknęły półprofesjonalne lustrzanki z uszczelnianym korpusem i matrycami APS-C, takie jak chociażby Nikon D300s. Fujifilm X-T1 daje możliwości podobne do tych aparatów, a kosztuje mniej.
Na szczegółowy test zapraszam już niebawem. Poniżej garść zdjęć testowych.