Nikon Df - niesamowicie piękny i piekielnie niewygodny [test]
Nikon Df to już czwarty model w aktualnej ofercie pełnoklatkowców Nikona. Czy wygląd retro w połączeniu ze sprawdzonymi parametrami przełoży się na sprzedażowy sukces?
Jeszcze kilka lat temu Nikon twierdził, że wprowadzanie matryc wielkości małego obrazka do aparatów cyfrowych nie ma sensu. Z czasem producent zmienił zdanie i w tym momencie w jego ofercie znajdują się 4 modele pełnoklatkowe (bez podziału na D800/D800E). Tyle samo ma Sony, przy czym ta firma nie oferuje ani jednej normalnej lustrzanki.
Nikon Df nie jest odkrywczym aparatem: to połączenie modelu D600, z którego zaczerpnięto układ AF, z D4, z którego wzięto matrycę, akumulatora z najtańszych modeli i ceny D800.
Zupełną nowością jest jednak wygląd aparatu, w którym zakochałem się od pierwszego spojrzenia. Moda na aparaty w stylu retro panuje już od kilku lat. Pomijając Leicę, pierwsze konsumenckie aparaty przypominające analogi wypuściły Olympus i Fuji. Jak widać, rozwój tego typu linii w portfolio zachęca kolejnych producentów do tworzenia nowoczesnych aparatów w obudowach sprzed lat. Nikon forsuje tym samym nowe podejście do fotografii - pure photography (Czysta fotografia). Ile w tym czystej fotografii, a ile marketingu? Przekonamy się w teście.
Budowa i obsługa
To z pewnością będzie najdłuższa część tego testu, bo jak się okazało, obsługa nowej lustrzanki Nikona jest nie lada wyzwaniem.
Początkowo sądziłem, że korpus będzie wyraźnie mniejszy niż w dotychczasowych modelach. Nic bardziej mylnego: wielkością przypomina Nikona D610, przy czym jest kanciasty i zaskakująco lekki (760 gramów). Z początku myślałem, że nie włożyłem do aparatu akumulatora, ale okazało się, że jest on na swoim miejscu. To po prostu malutka bateria z amatorskich lustrzanek.
Gdy trzyma się aparat w rękach, czuć, że to solidny produkt z magnezową obudową. Jak na Nikona wszystkie elementy gumowe są bardzo twarde. W przypadku innych modeli byłbym z tego zadowolony, ale przy tak płytkim gripie miększa i bardziej lepka guma byłaby lepszym pomysłem. Grip jest niemal niewyczuwalny i niewygodny. Nawet osoba o niedużych dłoniach będzie miała problem z dłuższym trzymaniem aparatu w prawej dłoni.
Warto przyjrzeć się górnej ścianie aparatu, na której umieszczono zdecydowanie więcej elementów niż w innych aparatach Nikona. Znajduje się na niej aż 6 różnych tarcz i przełączników.
Po lewej stronie ulokowano na sobie tarczę korekcji ekspozycji i ISO, a po drugiej stronie wizjera tarczę czasu ekspozycji, zmiany napędu, włącznik i koło trybów. Większość z nich wyposażono w różnego rodzaju blokady. W innych aparatach norma to jedna czy dwie blokady, a w Nikonie Df jest ich aż 4, przez co obsługa jedną ręką czy bez odrywania oka od wizjera jest niemożliwa.
Aby zmienić ISO, kompensację ekspozycji i czas naświetlania, trzeba jednym palcem wcisnąć przycisk, odblokowując tarczę i następnie drugim palcem próbować ją obracać. Same tarcze nie są również zbyt mocno perforowane na bokach, więc w połączeniu z dość dużym oporem manipulacja nimi jest mocno utrudniona. Tu po raz kolejny przywołam rozwiązanie z Olympusa OM-D E-M1, w którym tarcze są wyposażone w blokadę, ale jest ona albo włączona, albo wyłączona. Jeśli często zmieniamy parametry, wyłączamy ją i na odwrót.
Koło trybów zablokowane jest jednak w zupełnie inny sposób, do czego doszedłem po kilkunastu minutach przyglądania się, prób kręcenia i szukania blokady. Okazało się, że aby zmienić tryb, należy tarczę podnieść i przekręcić. Mnie to rozwiązanie nie przypadło do gustu, szczególnie że po podniesieniu tarcza nie ma wyczuwalnych skoków. Kilkukrotnie przestawiałem tryb na nie ten, który chciałem.
Warto przyjrzeć się również włącznikowi aparatu. Nie ma on żadnej dźwigni, zastosowano tylko mocniejszą perforację. Aby wygodnie włączyć aparat, należy złapać włącznik z góry dwoma palcami.
Na tarczy ISO są do wyboru wszystkie czułości (od 50 do 204 800 ISO, L1-H4), ale zabrakło miejsca dla czułości Auto. To kolejny element, któremu poświęciłem sporo czasu. Wybór jest raczej ograniczony: albo ustawiamy ISO ręcznie, albo włączamy Auto ISO głęboko w menu aparatu, a następnie jedynie sugerujemy aparatowi, którą czułość preferujemy. Wystarczyłoby dodać jeszcze jeden skok tarczy. W testowanym przez Krzyśka Fuji X-T1 zastosowano właśnie takie rozwiązanie i sprawdza się ono świetnie.
Podobnie sprawa wygląda w trybie S lub M. Czas zmienia się dedykowaną tarczą lub kołem nastaw na przedniej części obudowy, jeśli ustawi się ją w położenie „1/3 step”. Wspomniana tarcza również zasługuje na krótki opis. W większości aparatów różnych producentów koło nastaw umieszczone przy palcu wskazującym ustawione jest poziomo, co pozwala na łatwą zmianę parametrów. Nikon i w tym przypadku idzie pod prąd, bo koło ustawione jest pionowo i stawia niemały opór. To kolejny element, którego obsługa sprawia duży problem i jest niewygodna.
Na górnej ścianie umieszczono miniaturowy wyświetlacz pokazujący podstawowe parametry ekspozycji, liczbę zdjęć możliwych do zrobienia na karcie i stan naładowania baterii. Na przedniej ścianie, prócz wspomnianego koła nastaw, są dwa przyciski funkcyjne, przycisk podglądu głębi ostrości, przełącznik AF i bracketing.
Tylna ściana to już na szczęście klasyka. Prócz dużego wyświetlacza znajduje się na niej manipulator, wybierak pomiaru światła, standardowy zestaw przycisków i normalne, wygodne koło nastaw.
Lewą ścianę pokrywają trzy osobne zaślepki złącz HDMI, USB i wężyka spustowego. Na prawej nie ma żadnych złącz ani slotów.
Bateria znajduje się oczywiście pod dolną pokrywą, zabezpieczoną stylowym, ale niewygodnym zabezpieczeniem. Tam też jest slot karty pamięci SD/SDHC/SDXC. Zawsze pomstuję na to rozwiązanie, bo wymiana karty pamięci trwa zdecydowanie dłużej niż w przypadku, gdy slot jest umieszczony w górnej części korpusu. Nie narzekałbym na to, gdyby był to niewielki kompakt czy bezlusterkowiec, jednak w dużej lustrzance to kolejna drzazga.
Skoro mowa o akumulatorze, to warto wspomnieć, że ten sam montowany jest w najtańszych lustrzankach Nikona i kompakcie P7000. Niestety, nie można sprawdzić dokładnego poziomu naładowania akumulatora. Z drugiej strony nie mogę narzekać na jego wydajność - producent deklaruje 1400 zdjęć na jednym ładowaniu. A może tak mała bateria ma tłumaczyć brak trybu filmowego, który przełożyłby się na jej szybsze rozładowywanie. Chyba że to pure photography.
Menu
Projektując obudowę, Nikon puścił wodze fantazji, menu jest natomiast całkiem zwyczajne, podobne do tych w innych lustrzankach Nikona, przy czym pozbawione oczywiście ustawień wideo.
Podzielono je na 6 głównych kart, w tym jedną z ostatnimi ustawieniami. Trudno się czegokolwiek czepić - to klasyka Nikona. Może warto byłoby podać informację o liczbie ekranów w każdej z kart, ale po przyzwyczajeniu się nie powinno to sprawiać problemu.
Natrafiłem jednak na element, który moim zdaniem kłóci się z ideą czystej fotografii. Są to różnego rodzaju filtry, które można nałożyć na zdjęcia, w tym rybie oko i kolorowy szkic. Skoro ma być czysta fotografia, tych opcji nie powinno być. Wóz albo przewóz.
Zdjęcia
Do kadrowania służy głównie zaczerpnięty z Nikona D600 duży wizjer o pokryciu 100% kadru i powiększeniu 0,7x. Matówka może wyświetlać siatkę, ale za to jest niewymienna, co będzie minusem dla osób chcących podpiąć stare, bardziej pasujące wyglądem obiektywy.
Na tylnej ścianie znajduje się wspomniany 3,2-calowy wyświetlacz o rozdzielczości 921 tys. punktów. Nie obsługuje dotyku, co jest typowe dla Nikona, ale nie jest wadą tej konstrukcji.
Pierwsze zdjęcia, które zrobiłem retro-Nikonem, to portrety i cała postać podczas krótkiej sesji. Podczas tej samej sesji używałem również Canona 5D Mark III. Mając porównanie wyświetlanych zdjęć zrobionych przy jednakowych warunkach na dwóch wyświetlaczach, zauważyłem pewną dziwną rzecz. Pomijając kolorystykę, zdjęcia na ekranie Nikona są delikatnie nieostre.
Nie ma tego, gdy powiększy się zdjęcie na ekranie, ale przy 100% kadru obraz w Nikonie jest delikatnie nieostry. Trudno powiedzieć, z czego to wynika, na pewno nie z rozdzielczości wyświetlacza. Początkowo myślałem, że to dołączony obiektyw 50/1.8 nie trafia z ostrością, ale nie - zdjęcia na komputerze są idealnie ostre. Coś musi być na rzeczy z wyświetlaczem, tak jakby podgląd pełnego kadru był kompresowany. Trudno stwierdzić.
Szybkość i autofokus
Aparat włącza się w mgnieniu oka - z pewnością trwa to krócej niż pół sekundy. Więcej czasu zajmuje przełączenie włącznika. Za działanie sprzętu i przetwarzanie obrazu odpowiada szybki procesor Expeed 3. Nie spotkałem się z tym, że aparat odmówił posłuszeństwa z powodu zapełnienia bufora itp.
Zdjęcia seryjne Nikon Df wykonuje z prędkością 5,5 kl./s i w przypadku zapisu plików JPG seria z tą prędkością może trwać do zapełnienia karty. Po przełączeniu na tryb RAW maksymalna prędkość utrzymywana jest przez ok. 3 s, po czym mocno spada. Przy zastosowaniu zapisu RAW+JPG maksymalna prędkość utrzymuje się przez nieco ponad 2 s
Test przeprowadzałem przy użyciu karty SanDisk Extreme Pro 8 GB 95 MB/s.
Minusem jest minimalny czas otwarcia migawki - 1/4000s. Podczas fotografowania w słoneczny dzień z podłączonym jasnym obiektywem musiałem przymykać przysłonę, aby uniknąć przepalenia. Czas 1/8000s byłby zdecydowanie bardziej odpowiedni dla tego typu aparatu.
Autofokus w Nikonie Df zaczerpnięto z modelu Nikon D600. To sprawdzony moduł Nikon Multi-CAM 4800 z 39 punktami (w tym 9 krzyżowych). Nie można powiedzieć o nim złego słowa - pracuje szybko i celnie. Szkoda tylko, że punkty są rozstawione tak blisko centrum. Przy fotografii portretowej obraz i tak będzie musiał zostać przekadrowany, co pozostawia lekki niesmak przy tak wysokiej cenie aparatu.
Funkcje dodatkowe
W tym modelu próżno szukać fajerwerków, ale też nie taki był zamysł producenta. Nie ma w nim ani Wi-Fi, ani GPS-u, ani wspomnianej możliwości filmowania, choć Nikon na swojej stronie podaje: Wbudowane narzędzia kreatywne: ustawienia Picture Control pozwalają dostosowywać wygląd zdjęć i filmów dzięki dokładnej regulacji parametrów.
Na pewno nie wynika to z braku możliwości technicznych, ponieważ już dużo gorsze podzespoły pozwalają na płynną rejestrację materiału Full HD. Owszem, można to podpiąć pod ideę pure photography.
Na stronie internetowej producent zachwala również możliwość podłączenia starych obiektywów Nikkor bez mechanizmu Al. Wszystko wygląda świetnie, ale jeśli połączymy to z niewymienną matówką, pokazuje to dużą niekonsekwencję. Z jednej strony dostajemy wiele możliwości, które są blokowane przez inne funkcje.
Pure photography mówi, że nie można filmować retro-Nikonem, ale nałożyć efekt rybiego oka - owszem. To samo pure photography pozwala zastosować stare obiektywy, ale zabiera możliwość ostrzenia za pomocą odpowiedniej matówki. Nikonie, którędy droga?
Brudzenie matrycy
To część umieszczona po Waszych pytaniach o zespół migawki pochodzący z Nikona D600, który - jak wiadomo - okazał się wadliwy. Specjalnie zrobiłem niespełna 1100 zdjęć, aby sprawdzić, czy matryca nie jest bardziej zabrudzona po takiej serii (bez odpinania obiektywu).
Po tym trwającym niewiele ponad 3 minuty teście matryca jest w dokładnie takim samym stanie jak przed nim. Nie jest idealnie czysta, ale nie pojawiły się żadne nowe zabrudzenia. Tak więc nie ma się czego obawiać. Zdjęcia testowe obrobiłem tak, aby najlepiej pokazać zabrudzenia. Ustawienia:
- ekspozycja -2,35 EV, kontrast +79, przejrzystość +100, nasycenie -100.
Jakość zdjęć - szumy
Nikon w modelu Df zastosował świetną matrycę z modelu Nikon D4, więc rewelacyjna jakość zdjęć nie jest dla mnie zaskoczeniem. Sensor wykonany jest w technologii CMOS, ma 16 megapikseli i pracuje w zakresie ISO 100-12800 z możliwością rozszerzenia do ISO 50 (L1) i ISO 204800 (H4). To imponujące wartości, które w tym wypadku konsekwentnie przekładają się na jakość zdjęć.
Do ISO 1600 szum jest właściwie niewidoczny. Pojawia się dopiero przy ISO 3200, ale do wartości ISO 12800 jest delikatny i ma neutralną fakturę. Nie ma również plam kolorystycznych. Dopiero wartości rozszerzalne degradują jakość obrazu. Przy wartościach 25600, 51200 i 204800 ISO widać zielonkawy zafarb, a przy wartości ISO 102400 zdjęcie ewidentnie ma purpurowy odcień.
Należy pamiętać, przy których wartościach następuje wyraźny spadek jakości. Wiele aparatów swoje podboje kończy na ISO 25600, a przed Nikonem Df zostają jeszcze 3 czułości do wykorzystania. Aby uzyskać najlepszą jakość, nie powinno się jednak przekraczać wartości H1 (25600).
Jakość zdjęć - odwzorowanie szczegółów
Podobnie jak w przypadku szumów trudno doszukiwać się słabych stron w odwzorowaniu szczegółów. Po raz pierwszy testujemy naszą nową scenkę testową, więc od teraz wszystkie testy będą ze sobą maksymalnie porównywalne.
Do wartości ISO 1600 wszystkie szczegóły są wiernie reprodukowane i dopiero od kolejnych wartości widać spadek szczegółowości. Aby zdjęcia były odpowiednio szczegółowe, nie powinno się przekraczać wartości ISO 6400. Powyżej tej wartości ilość szczegółów znacząco spada, a zdjęcia tracą wyrazistość i kontrast.
Zdjęcia przykładowe
Wszystkie zdjęcia zostały wykonane w formacie RAW i wywołane w programie Adobe Lightroom 5.3 przy standardowych ustawieniach. Podczas testu korzystałem z obiektywów Nikkor - 50/1.8 (portret) i 28/1.8 (pozostałe zdjęcia). Więcej fotografii znajdziecie na naszym profilu w serwisie Flickr.
Co nam się podoba
Nikon Df to moim zdaniem najładniejsza lustrzanka na rynku. Od samego początku mody na retroaparaty jestem fanem tego podejścia. Dzięki temu wyglądają one ponadczasowo i świetnie prezentują się na szyi.
Kolejnym elementem zasługującym na ogromną pochwałę jest rewelacyjna matryca z Nikona D4. Sensor doskonale radzi sobie z szumami i odwzorowaniem szczegółów.
Co nam się nie podoba
Nikon chwalił się, że aparat był projektowany przez 4 lata. Być może pomysł zrodził się 4 lata temu, ale obsługę zaprojektowano chyba w dużym pośpiechu. Idea pure photography przestaje być tak czysta w momencie, gdy rzucamy pod nosem nie za czyste słowa, co chwilę przekręcając tarczę dwoma palcami.
Nie mam za złe Nikonowi, że pozbawił Df funkcji filmowania, ale umieszczając w nim tandetne filtry, zaprzeczył sam sobie. Drugi podobny przypadek: jest możliwość podpięcia obiektywów z bagnetem F, ale nie ma możliwości wymiany matówki.
Werdykt
Po ostatnich zdjęciach testowych zacząłem się zastanawiać, czy sensor z D4 jest odpowiedni dla tego aparatu. Nie ulega wątpliwości, że to znakomita matryca, ale najbardziej pure jest sensor umieszczony w modelu D800E, który generuje obraz o najlepszej możliwej w dzisiejszych czasach jakości (w aparatach małoobrazkowych). Nie uważam tego za wadę, ale za rzecz do przemyślenia.
Nikon Df jest aparatem przede wszystkim dla osób świadomych wszystkich ograniczeń związanych z jego użytkowaniem. Przede wszystkim nie jest to kolejna lustrzanka w wyścigu z konkurentami (w szczególności z Canonem), tylko zupełnie inny aparat, który został „poskładany” z istniejących podzespołów. Z pewnością nie jest to zły aparat, ale wymaga specjalnego traktowania i dużo cierpliwości.
Podczas testu wiele razy zastanawiałem się, co projektanci mieli na myśli, ale w końcu nasze, europejskie, priorytety są inne od japońskich. Przyznam, że w momencie premiery tego aparatu byłem gotów wyprzedać cały sprzęt i kupić Df. Po teście mój zapał osłabł. To aparat dla osób, które mają czas i cierpliwość - ja nie mam ani jednego, ani drugiego.
Do tego cena - prawie 13 000 zł za zestaw z podstawowym obiektywem 50/1,8, który został jedynie przestylizowany, aby pasował do korpusu Df. Trudno jest mi znaleźć uzasadnienie dla tak wysokiej ceny, szczególnie że większość komponentów została zaczerpnięta z D600, który kosztuje 5800 zł (body). Dopłacamy więc 7200 zł za matrycę z D4 i 50/1.8?
Wydaje mi się, że korpus Df nie powinien kosztować więcej niż 8000 zł, co i tak byłoby wygórowaną kwotą. Jeśli okazałoby się, że matryca z D4 jest zbyt droga, myślę, że sensor z tańszego D800/D800E mógłby skutecznie obniżyć cenę, skoro wszystko prócz wspomnianej matrycy zaczerpnięte jest z dwukrotnie tańszego D600.