Olympus OM‑D E‑M10 Mark II - dobry krok naprzód [test]
Półtora roku po premierze pierwszego wcielenia najtańszego OM-D, na rynek wchodzi odświeżony model OM-D E-M10 Mark II. Czy poczynione zmiany pozwolą utrzymać wysoką pozycję na rynku?
Opis i specyfikacja
[powercontent]https://embed.powercontent.pl/embed/V/Z/VZsYQfbj/index.html#snippet-layout=pc-brandpost--expanded[/powercontent]
[powercontent]https://embed.powercontent.pl/embed/o/z/ozsJ0uVE/index.html#snippet-layout=pc-brandpost--expanded[/powercontent]
Dzięki uprzejmości firmy Olympus uczestniczyliśmy w przedpremierowym pokazie nowego modelu, około dwóch tygodni przed jego oficjalną premierą, która ma miejsce właśnie dzisiaj. Przez ten czas mogliśmy dokładnie sprawdzić nowego OM-D i już dziś podzielić się z Wami pełnym testem.
Olympus OM-D E-M10 Mark II jest ulepszoną wersją swojego poprzednika. W nowym modelu mamy do czynienia zarówno ze zmianami kosmetycznymi, jak i sprzętowymi, którym przyglądać się będę w dalszej części testu.
Nowy OM-D będzie konkurował przede wszystkim z Fujifilm X-T10, Sony A6000, Panasonikiem GX8 i G7, a także lustrzankami, takimi jak Nikon D5500 i D7200 czy Canon 760D.
Budowa i obsługa
Aparat mimo kilku ważnych zmian wygląda podobnie, jak poprzednik i nie różni się znacząco wymiarami. Wykonany jest ze stopu aluminium łączonego z tworzywem sztucznym, natomiast korpus nie jest uszczelniony. Jego waga to 395 gramów z baterią i kartą.
W porównaniu do poprzednika największych zmian dokonano na górnej ścianie korpusu. Dwa duże koła nastaw zostały zastąpione nieco mniejszymi, natomiast koło trybów powędrowało z lewej części wizjera na prawą - obok tarcz nastaw. Podobne rozwiązanie zastosowano w modelu E-M1, natomiast w E-M1 nie zmienimy trybu kciukiem. Według mnie nowy układ w E-M10 Mark II jest wygodny, natomiast ciężko było na cokolwiek narzekać w poprzedniku.
Same tarcze jednak znacząco różnią się od tych, zastosowanych w poprzedniku. Teraz ich średnica jest mniejsza, ale są znacznie wyższe i mocniej perforowane. Koła nastaw pracują z należytym, niezbyt dużym oporem, natomiast koło trybów nieco ciężej. To dobrze, ponieważ nie zastosowano na nim żadnej blokady. Miejsce koła trybów obecnie zajął włącznik i trzeci przycisk funkcyjny (w poprzedniku były dwa). Włącznik ma oryginalny kształt, a w trzeciej pozycji odpowiada on za otwarcie wbudowanej lampy błyskowej. Na górnej ścianie wykonanej ze szczotkowanego aluminium znajdziemy jeszcze dwa przyciski funkcyjne i przycisk nagrywania wideo.
Korpus wygodnie leży w dłoni dzięki delikatnie zarysowanemu gripowi i mocniej wyprofilowanemu miejscu na kciuk. Na tylnej ścianie znajdziemy zestaw standardowych przycisków z 4-kierunkowym nawigatorem, a także 3-calowy ekran o rozdzielczości 921 tys. punktów. Mimo że ma takie same parametry jak w poprzedniku, lepiej radzi sobie z oddaniem barw, a w szczególności jasnych partii obrazu. Wyposażony jest w funkcję dotyku, a zamontowany jest na przegubie, umożliwiając odchylenie go do góry o około 100 stopni i w dół o około 45 stopni.
Na prawej ścianie aparatu umieszczono zaślepkę ze złączem USB/AV i HDMI. Szkoda, że zabrakło gniazda mikrofonu, szczególnie że mocno poprawiono możliwości filmowe. Na dolnej ścianie tradycyjnie umieszczono gniazdo baterii i kart SD/SDHC/SDXC. Na szczęście, korzystając ze standardowej szybkozłączki manfrotto, możemy wymienić obydwa elementy bez jej odkręcania. Bateria wytrzymuje zrobienie około 450 zdjęć, więc jest to dobry wynik, jak na bezlusterkowca. Szkoda jednak, że Olympus wciąż nie zastosował dokładniejszego, niż 3-poziomowy, wskaźnika baterii.
Warto wspomnieć o wizjerze, który został zmieniony w stosunku do poprzednika. Wykonany jest w technologii OLED i ma 2,36 mln punktów z powiększeniem x1,24. W porównaniu do poprzednika jest niewiele większy, ale znacznie dokładniejszy. Porównując go z wizjerem E-M1, jest wyraźnie mniejszy, ale bardziej naturalnie odwzorowuje kolory. Nie ma problemów ze smużeniem, a przełączanie między wizjerem a ekranem głównym odbywa się płynnie.
Według mnie, ładny E-M10 w drugiej odsłonie jeszcze mocniej zyskał na wyglądzie. Cieszy mnie moda na aparaty w stylu retro, szczególnie, kiedy wygląd nie jest przedkładany nad funkcjonalność - w przypadku E-M10 te dwie funkcje są dobrze wyważone. Aparat wykonany jest z dobrych materiałów, ale porównując obydwa modele, mamy obawy, że nowy E-M10 również będzie miał tendencje do wycierania się aluminium, natomiast obecnie ciężko jest to ocenić.
Obsługa
Seria OM-D przeznaczona jest dla bardziej świadomych fotografów. Parametry zmieniamy dwoma kołami nastaw, którym przyglądałem się w poprzedniej części testu. Na plus należy policzyć trzy przyciski funkcyjne. Jeden z nich zaprogramowałem tak, aby bez wchodzenia w menu zmieniać balans bieli i ISO, co poniekąd zastąpiło sterowanie 2x2, znane z wyższych modeli producenta.
Sporym usprawnieniem jest nowa możliwość sterowania punktami AF, podczas korzystania z wizjera. Pierwszy raz spotkałem się z nią w Panasoniku GX7. Polega ona na tym, że korzystając z wizjera, nieaktywny ekran zmienia się w coś na kształt touchpada. Przesuwając po nim palcem możemy wybierać miejsce punktu AF. To bardzo pomocne w codziennym fotografowaniu. W moim przypadku był mały problem, bo do wizjera zawsze przykładam lewe oko, przez co zdarzało mi się zmieniać miejsce punktu nosem. Funkcję można dezaktywować.
Menu
W układzie menu Olympusa nie zanotowałem większych zmian. Składa się z 5 głównych kart, przy czym do jednej z nich przypisane jest aż 11 kart głębszych ustawień (filmy, wizjer, programowanie przycisków, działanie AF). Menu warto jednak studiować z instrukcją w ręce, bo niektóre funkcje nie są zbyt jasno opisane. Na szczęście do większości funkcji możemy rozwinąć krótkie wytłumaczenie.
Menu podręczne może wyglądać na dwa sposoby. W pierwszym z nich, w prawej części ekranu, rozwijana jest lista funkcji, a jej parametry na dole ekranu. W drugiej opcji możemy wybrać menu w formie kafelków. Ja korzystałem z pierwszej możliwości, ponieważ zasłania tylko niewielką część kadru. Szkoda tylko, że zmiana między tymi widokami w menu nazwana jest „Live SPK”, co niewiele mówi o zmianie widoku menu.
Niemniej jednak, po zaprogramowaniu poszczególnych funkcji i rozgryzieniu kilku niejasnych objaśnień, obsługa jest wygodna.
Fotografowanie w praktyce
Praca z aparatami mikro 4/3 zazwyczaj należy do przyjemności. Są małe, dobrze wykonane, nieźle wyglądają i szybko pracują. Po ostatnich podróżach mogę jednoznacznie stwierdzić, że bezlusterkowiec, kompakt lub mała amatorska lustrzanka to jedyne aparaty, które będę zabierał ze sobą na wyjazdy. Fotografowanie E-M10 Mark II jest naprawdę przyjemne. Dobry chwyt, duże możliwości personalizacji, dotykowy ekran czy dokładniejszy wizjer, to elementy składające się na tę ocenę. Minus należy się za brak możliwości pracy na kablu z aparatem podłączonym do komputera.
Szybkość i wydajność
Olympus OM-D E-M10 Mark II napędza procesor TruePic VII, który obsługuje obecnie większość bezlusterkowców tego producenta. Aparat pracuje naprawdę szybko. Włączenie zajmuje ok. 2 sekund. Wszystkie funkcje zmieniane są błyskawicznie, a każdy skok któregoś z kół nastaw powoduje zmianę parametru. Niewielkie animacje przy włączaniu menu podręcznego również nie przekładają się negatywnie na obsługę aparatu. Szybkość wykonywania zdjęć seryjnych wynosi 8.5 kl./s z ostrością ustawioną na pierwszym kadrze. Z tą prędkością aparat jest w stanie wykonać 10 zdjęć.
Przy włączonej migawce elektronicznej prędkość wynosi 11 kl./s, a seria trwa jedną sekundę, przy zapisie RAW + JPG. Należy jednak pamiętać, że przy wykorzystaniu migawki elektronicznej doskwiera efekt rolling shutter, więc nie sprawdzi się przy fotografowaniu szybko poruszających się obiektów czy panoramowaniu.
Chcąc korzystać z ciągłego autofokusu, prędkość spada do 4 kl./s. Co ważne, bufor jest błyskawicznie opróżniany, przez co już po chwili od skończenia serii możemy rozpoczynać kolejną. Dodatkowo aparat w ogóle nie zwalnia, nie zacina się i z powodzeniem możemy zmieniać funkcje w menu czy ustawiać kolejne kadry. Podczas robienia zdjęć w trybie pojedynczym, aparat jest natychmiast gotowy do wykonania kolejnego zdjęcia, nie wygasza ekranu, nie zastanawia się nad niczym. W trybie pojedynczym możemy osiągnąć prędkość około 2.5 kl./s. Za to duży plus.
Sprawdziłem również wydajność stabilizacji, która została zmieniona w stosunku do poprzednika. Obecnie pracuje ona w 5 osiach, a producent deklaruje jej sprawność do 4 EV. Za czas bazowy uznałem 1/25 sekundy przy 12 mm. Czas wydłużałem o 1EV, po czym wykonywałem 5 zdjęć w trybie pojedynczym, przy czym wynik uznawałem przy 3 na 5 ostrych zdjęciach. Udało mi się zejść do czasu 1/3 sekundy, co oznacza sprawność układu ok. 3 EV. Przy czasie 0.6 sekundy i dłuższych, 100% zdjęć było delikatnie poruszonych.
Autofokus
W tej kwestii nic nie zmieniło się od poprzednika. Pracujący na detekcji kontrastu, bazuje na 81 polach. Aparaty mikro 4/3 mają jedne z najszybszych układów AF na rynku i nie inaczej jest w tym przypadku. W większości przypadków ostrość ustawiana jest w czasie poniżej 0,5 sekundy. W gorszych warunkach rzadko zajmuje to dłużej niż sekundę. Co ważne, układ jest celny i bardzo przewidywalny. Dodatkowym usprawnieniem może być wybieranie punktów AF za pomocą dotyku, zarówno przy pracy z użyciem ekranu, jak i wizjera. W cięższych warunkach oświetleniowych układ wspomagany jest przez czerwoną diodę doświetlającą.
Filmy
Olympusy nigdy nie słynęły z dobrych możliwości wideo. Na szczęście na tym polu w ostatnim czasie zaszły spore zmiany, szczególnie od momentu wprowadzenia na rynek modelu E-M5 Mark II. E-M10 nagrywa w rozdzielczości Full HD z szybkością 60, 50, 30, 25, i 24 kl./s, w jakości SuperFine oraz z szybkością 30, 25 i 24 kl./s, w kompresji All-Intra. Dodatkowo podczas filmowania pracuje układ stabilizacji matrycy, który skutecznie kompensuje drobne drgania rąk, a także nawet większe kroki. Działaniem nie dorównuje temu z E-M5 Mark II, ale sprawdza się naprawdę dobrze.
Olympus OM-D E-M10 Mark II [test funkcji wideo]
Jakość filmów jest dobra, są szczegółowe, a na jednolitych powierzchniach nie pojawiają się artefakty. Nie jest widoczna mora, ale dostrzegalny jest efekt rolling shutter. Szkoda, że Olympus nie wyposażył E-M10 Mark II w gniazdo mikrofonu i nie udostępnia płaskiego profilu barwnego do późniejszej gradacji. Autofokus działa płynnie choć dość ospale, zdarza się również rozostrzyć obraz bez większego powodu. Zmiany parametrów podczas nagrywania filmów dokonujemy przez ekran dotykowy, ale dziwne, że nie możemy zmieniać ich, korzystając z kół nastaw w trakcie nagrania. Co jednak ważne, podczas zmiany przysłony, pracuje ona płynnie - bez wyraźnych skoków, przez co nie ma problemu z migoczącym obrazem.
Funkcje dodatkowe
Podobnie jak wszystkie nowe Olympusy, E-M10 Mark II wyposażony jest w Wi-Fi. Obsługa odbywa się przez aplikację OI.Share. Niestety, aparat testowałem jeszcze przed premierą, a aplikacja nie obsługiwała jeszcze tego modelu. Niemniej jednak, jeśli funkcjonalność w stosunku do poprzedników nie zostanie okrojona, będziemy mogli manualnie sterować wszystkimi parametrami ekspozycji, a także zoomem, w przypadku obiektywów sterowanych elektronicznie. Szkoda, że Olympus nie umożliwił tetheringu po kablu, o czym pisałem wcześniej.
Dodatkowo w E-M10 Mark II pojawiła się migawka elektroniczna, pracująca do 1/16000 s. (mechaniczna do 1/4000s.), natomiast podczas pracy z nią należy uważać na efekt rolling shutter. Nie zabrakło również trybu live composite, umożliwiającego podgląd na żywo podczas naświetlania klatki, a także filmów timelapse w rozdzielczości 4K.
Szumy
Olympus w modelu E-M10 Mark II nie zastosował żadnych zmian w sercu aparatu, stawiając na tandem 16-megapikselowego sensora LiveMOS z procesorem TruePic VII. Szkoda, że w tej kwestii od dłuższego czasu nic się nie zmieniło. Z drugiej strony, takie kroki raczej będą podejmowane przy okazji premiery topowego modelu. Nie oznacza to jednak, że taki układ radzi sobie źle. Sensor pracuje w zakresie ISO 200-25600. Pierwsze zaszumienie pojawia się przy ISO 800, choć do ISO 3200 obraz jest naprawdę gładki. ISO 6400 mocniej degraduje jakość, ale czułość jest nadal używalna. ISO 12800 możemy użyć w ostateczności, a ISO 25600 bardzo mocno degraduje jakość i ta czułość została dodana raczej na wyrost.
Detale
E-M10 Mark II dobrze radzi sobie również z oddaniem detali. Do ISO 1600 właściwie nie widać spadku szczegółowości fotografii. ISO 3200 degraduje drobniejsze szczegóły, natomiast ISO 6400 rozmywa również te nieco większe. ISO 12800 będzie ostatnią czułością, z jaką możemy pracować, choć również w ostateczności. ISO 25600 zostało dodane na wyrost, bo jakość zdjęć sprawia, że nie użyjemy ich nawet jako pamiątki.
Szumy w praktyce
Zdjęcia przykładowe
Wszystkie zdjęcia zostały zrobione w formacie JPG z wyłączonym odszumianiem w trybie barw "natural".
Podsumowanie
Co nam się podoba
Podobają mi się drobne zmiany w wyglądzie, które odświeżyły aparat, ale również przełożyły się na lepszą ergonomię. Dodatkowy plus należy się za wygodną obsługę, szybkie działanie, błyskawiczny AF, niezłe funkcje filmowe, wydajną stabilizację, dokładny wizjer i dobre wykonanie.
Co nam się nie podoba
Szkoda, że E-M10 nie wyposażono w gniazdo mikrofonu i obcięto możliwość tetheringu. Olympus powinien pomyśleć również o wymianie sensora - 16 megapikseli oferuje już tylko Fuji, a wszyscy producenci proponują przynajmniej 20-megapikselowe sensory.
Werdykt
Inżynierowie Olympusa mieli niełatwe zadanie - poprawić bardzo dobry aparat, nie kanibalizując wyższych modeli. Uważam, że to zadanie się udało, bo E-M5 Mark II czy E-M1 oferują więcej, a E- M10 Mark II w stosunku do poprzednika zyskał naprawdę dużo. Jest wygodniejszy, ma lepszą stabilizację, dokładniejszy wizjer. Co najważniejsze, producent uniknął poważnych wpadek. Szkoda, że jednak producent nie decyduje się na mocniejszy krok w kierunku osób zajmujących się filmowaniem - przy tak dopracowanej stabilizacji mógłby zdziałać naprawdę dużo, ale do każdego modelu można mieć jakieś „ale”. Zastanawiam się również, kiedy Olympus zdecyduje się wymienić sensor i procesor, które są dobre, ale tu również przydałby się krok do przodu.
Tak czy inaczej uważam, że Olympus OM-D E-M10 to bardzo udany model, a w stosunku do poprzednika poprawiono jego największe bolączki, nie kanibalizując wyższych modeli. Nowy E-M10 ma wejść do sprzedaży we wrześniu, w cenie 3499 zł, w zestawie z elektronicznie sterowanym obiektywem 14-42 mm f/3.5-5.6 EZ. To normalna, dobrze skalkulowana cena za sprzęt w tym segmencie.